poniedziałek, 30 grudnia 2013

Koka cz. X



Biały - To brak koloru, to czystość, niewinność i nieskazitelność,czyli doskonałość. Harmonizuje i przywraca równowagę w organizmie.Ten kolor to pragnienia wolności i większej swobody wynikające z chęci wyzwolenia się od swoich zmartwień, czy złych nawyków. Wrażenie czystej neutralnej bieli jest odbierane indywidualnie przez każdego człowieka. 



   Niepewność jest siostrą samotności, a one zamieniają się w długie nieprzespane noce. Dręczą obydwie, nie chcą odejść, obejmują swoim władaniem umysł, zamykają dopływ światła by ciągle trwał półmrok zwątpienia. Niczego nie byłem pewien, ani siebie, ani Koki, ani tego w czym tkwiliśmy. Może gdybym nie te męczące przyzwyczajenia, nieustających analiz, rozkładania wszystkiego na liczby pierwsze, nie podzielne już przez nic, poza samym sobą, pewnie pozwoliło by mi funkcjonować normalnie. Ja jednak musiałem sobie odpowiedzieć na tyle pytań, przecież mój świat zaczynał przechodzić na inną stronę istnienia. Czy Koka był warty tych wszystkich poświęceń, czy był osobą dla której byłem w stanie zmienić swoje życie? 
    Przecież, łkałem tam wewnątrz siebie, on teraz jest z VIP’em. Kto inny go dotyka, do kogoś innego się śmieje, komuś innemu zagląda w oczy. A ja? Pozostało mi tylko żyć nadzieją, że wróci do mnie. Czy jednak byłem gotowy na niego, czy nie byłem zbyt mocno przywiązany do innego obrazu Koki, który jak zamki z piasku, niepotrzebnie budowałem?
    Dręczony nieustającymi wątpliwościami właściwie porzuciłem sen, nieprzespane noce przekładały się na problemy z funkcjonowaniem w pracy. Nie umiałem się skupić, nie słuchałem co mówią do mnie inni, byłem tak zajęty swoimi rozważaniami, że przestałem się interesować tym co mnie otaczało. Odliczałem tylko te dni do powrotu Koki, a chodzenie do pracy wydawało mi się zbyt rozpraszającą czynnością, dlatego wziąłem urlop do końca tygodnia i przeleżałem właściwie cztery dni w łóżku. Matka nieustannie wpadała do pokoju z pytaniami, jak się czuje, z góry założyła, że jestem chory. Może i wyglądałem niezdrowo, ale jedyne co mnie bolało, to to, że nie mam kontaktu z Koką.
  Były pewne kody, którymi się posługiwaliśmy od początku, kiedy go poznałem. Nie dzwoniłem do niego, prawie nigdy nie puszczałem sms’ów, on odzwaniał jeśli musiałem się z nim skontaktować. Zresztą nie traktował mnie wcale inaczej niż pozostałych. Z pewnością bał się, że telefon będzie sprawdzany, że będzie lustrowany, a on chciał mieć pewność, że VIP  niewiele będzie wiedział o naszej grupce. Dlatego z łatwością przyszło nam stosowanie tych samych reguł w naszych wzajemnych kontaktach. Ta niemożność skontaktowania się z nim, porozmawiania, a nawet uzyskania jednego małego sygnału, że wszystko jest w porządku, doprowadzało mnie do rozpaczy. Umowa między nami musiała być jednak zachowana, nie chciałem na nic narażać Kokę, wolałem przeczekać, byłem pewny, że jeśli tylko będzie mógł odezwie się do mnie. 
    W piątek wieczorem nareszcie usłyszałem jego głos w telefonie. Przywitał się ze mną  i milczał przez chwilę.
- Koka- nie wytrzymałem – Powiedz co się dzieje, na czym stanęło, coś ustaliliście? – jakbym pytał o jakiś kontrakt, negocjacje umowy, dlatego po krótkiej refleksji, zapytałem – Wszystko w porządku? 
- W sumie ok.- Powiedział, zawieszając głos- Chyba nie było tak źle jak się tego bałem. Madras?- Znowu się zaciął- Czy, czy…. To co mi mówiłeś o Ekscytacji to prawda? – zamilkł na chwilę- Postawiłem wszystko na to, że jej nie stracę, że kolejny szantaż pozwoli mi zachować twarz i dumę, chociaż…- Tutaj zadrżał jego głos- Był to blef, bo nie stracę Ekscytacji, prawda?
- Kupimy ją – zapewniłem go.
Słyszałem jak odetchnął z ulgą. Ta chora gra pomiędzy nim, a VIP’em nadal trwała, ale może coś jednak się zmieniło, bo ciągle milczał, zawieszał się dziwnie w naszej rozmowie. Bał się coś mi powiedzieć, a ja już wiedziałem, po co dzwoni, tego najbardziej się obawiałem, a teraz właśnie się to działo. Wyrwało mi się kilka urywanych westchnień, niezwykle zestresowanego człowieka.
- Kiedy masz czas?- pytał. Wcześniej zawsze oznajmiał, tym razem chciał wiedzieć, kiedy mogę się z nim spotkać.
- Nie wiem- Cicho broniłem się do słuchawki, nie chciałem tego słuchać, nie mogłem znieść, że mnie odsunie od siebie. Najbardziej krępujące wydawało mi się to że będę musiał na niego patrzeć. Pragnąłem aby to wyrzucił z siebie teraz, a potem… potem może będę udawał, że nic się nie stało?
- Nie możesz mi powiedzieć tego dzisiaj?
- Dzisiaj? Gdzie możemy się spotkać? Hmmm. Przyjadę do ciebie, albo nie…
- Nie- panicznie mu przerwałem i przycisnąłem-  powiedz mi przez telefon.
Zapadła cisza. Oczami wyobraźni widziałem jak Koka zastanawia się co zrobić, jak się boi i nie chce mi przekazać tej informacji, jak jest mu właściwie przykro, jak dobiera odpowiednie słowa, aby mnie nie urazić. Nie miałem jednak zamiaru mu niczego ułatwiać, zaczynałem cierpieć i naprawdę to on był za to odpowiedzialny, on musiał przynajmniej mieć tyle odwagi by mi to jasno zakomunikować, że musi się wycofać z tego co powiedział mi wcześniej. Wiedziałem, że jestem silny, że przełknę te gorzkie łzy, ważniejsze było to abym mógł nadal być blisko niego.
Ciszę przerwał jego pewny głos.
- Madras muszę z tobą porozmawiać, ale z pewnością nie przez telefon. I albo dzisiaj się ze mną spotkasz, albo zrobię ci nalot na mieszkanie. Chyba, że… – Zawahał się pierwszy raz w zdaniu. - Masz już plany na wieczór.
Nie było wyjścia, nie mogłem znieść tej męczarni, pewnie by nie ustąpił, chciał się koniecznie ze mną zobaczyć. Pomyślałem, że wystarczy zacisnąć zęby i da się wszystko znieść, przecież jakoś sobie radziłem przed spotkaniem Koki. 
- Nie mam planów, nie wiem gdzie się chcesz spotkać?
- Gdziekolwiek, wszędzie.
Milczałem, miałem pustkę w głowie rozważając, gdzie, jakie miejsce będzie najlepsze na taką scenę.
- Madras- wołał mnie- Co się stało?
- Przyjedź- udało mi się wydobyć tylko to jedno słowo przez ściśnięte gardło. Rozłączył się, a ja trwałem w bezruchu, zastanawiając się jak wyjść z tego z twarzą, jak nie znienawidzić siebie, a przede wszystkim Koki. Miałem wrażenie, że ciągle się mną bawi, teraz mnie odepchnie na fali nowej euforii związanej z VIP’em, potem, może kiedyś, mnie zawoła znowu, a ja będę żył tą nadzieją.
Biały, był cały biały, oprócz butów i niebieskich wstawek w bluzie, otaczała go jasność. Czekał na mnie przed klatką. Zapomniałem o wszystkim co wcześniej rozdzierało moje serce. Nie mogłem oderwać od niego oczu, skrócił włosy i ufarbował je na jasny bardzo kolor. Na bladej twarzy dwoje ciemnych brwi i czerwone usta jedynie przyciągały uwagę. Uśmiechnął się kiedy tylko mnie zobaczył. Po chwili zmartwienie wtargnęło na jego oblicze.
- Madras?- zapytał z niepokojem lustrując moją zmęczoną twarz. Te kilka dni odbiły się piętnem na mnie, ten czas oczekiwania i niepewności, który zapamiętał mój znużony organizm.
- Jesteś biały – powiedziałem spokojnie.
- Tak.
Spuściłem głowę, jakbym czekał na razy, wróciłem do mojego cierpienia rozproszonego przez chwilę widokiem Koki. Żadne uderzenia nie nastąpiły, wziął mnie za rękę i prowadził do samochodu, było mi już wszystko jedno, wszystko traciło na znaczeniu, poza tym ciepłem które przenikało moja skórę. Kiedy tylko wsiedliśmy, ruszył, nie miałem pojęcia gdzie mnie zabiera.
- Powiesz mi co się dzieje? – Chciał wiedzieć
Przełknąłem ślinę i zmartwiony spojrzałem na niego. Pragnąłem powiedzieć coś mądrego, coś co pozwoli mi zachować resztki godności, zamiast wystudiowanych słów popłynęła prośba.
- Nie zostawiaj mnie- Te cztery dni odmieniły mnie, nawet jeśli miałbym być jedynie zabawką, krótkim kaprysem Koki, godziłem się na wszystko. Przecież już nie raz byłem w takiej roli, nie była to jakaś nowa sytuacja w moim życiu, ale pierwszy raz pragnąłem by to trwało, by cały czas on był gdzieś obok.
Zacisnął palce na kierownicy i zerknął na sekundę na mnie, by ponownie skupić wzrok na drodze, cicho powiedział.
- Chciałem prosić cię o to samo.
Zatrzymał się na czerwonym świetle i był to moment, aby nasze oczy spotkały się. Zanim popłynął zielony strumień zmieniającego się koloru, byłem pewien, że nic się nie zmieniło. Zobaczyłem to, nie musiał mnie już o niczym zapewniać. Kiedy ruszył chciał coś wiedzieć.
- Czy miałeś wystarczająco dużo czasu, żeby to przemyśleć? Bałem się, tak bardzo się bałem, że odpowiesz sobie na to pytanie i stwierdzisz, że nie ma miejsca dla mnie w twoim życiu- zatrzymał się na chwilę, by się w czymś utwierdzić- Nawet jeśli jestem tylko dla ciebie na chwilę, to proszę okłamuj mnie, nie mów mi prawdy, chce żyć złudzeniami inaczej pogubię się. Wiem, że ciebie takie relacje nie interesują, ale ja potrzebuje tego zapewnienia, że jestem ważny. Dla mnie – Spojrzał szybko w moją stronę, by przenieść wzrok ponownie przed siebie- Dla mnie jesteś na tyle ważny – zadrżał mu głos- że zdradzam samego siebie, każdej nocy, każdego poranka i w każdej chwili kiedy cię widzę. 
    Położyłem rękę na jego udzie. Chciałem go poczuć pod moimi palcami, pragnąłem by przeszedł go dreszcz, ten sam który przesunął się szybko po moich roztrzęsionych tęsknotą nerwach. Otoczyła nas cisza niewypowiadanych słów, szumu ulicy, miarowej pracy silnika i własnych myśli, które teraz przeciskały się do rzeczywistości. Byłem uspokojony jego deklaracjami. Rozpoznawałem też okolicę w której się znaleźliśmy. Koka wiózł mnie do swojego mieszkania. Wykonałem automatycznie ten schemat, który rzadko wykorzystywałem, właściwie unikałem go za każdym razem, wyjąłem telefon i napisałem sms’a do matki, że nie wrócę na noc. Czułem się dziwnie, nie była to gorączka, którą dobrze znałem, nie rozpierała mnie także radość, ani poczucie tryumfu. Doznawałem jakiegoś powolnego uwolnienia od tych wszystkich trosk, które spadły na mnie wraz z intensyfikacją bliskości, którą otaczał mnie Koka. Podobało mi się to, że zamilkliśmy, że obaj nie wyrzucaliśmy z siebie niepotrzebnych słów. Ta cisza pomiędzy nami trwała i na parkingu podziemnym, gdzie Koka zostawił samochód i w windzie, gdzie ukradkiem spoglądaliśmy na siebie. W milczeniu weszliśmy do spokojnego i głuchego domu. Nie zapalił światła. Pomyślałem, że to taki wentyl bezpieczeństwa w razie jeśli VIP tutaj by był. Podświadomie obawiałem się, że czai się gdzieś obok. Nie miałem jednak czasu się dłużej zastanawiać nad tą kwestią.
W ciemności Koka dotknął mojego policzka i przycisnął usta do niego. Otoczyły mnie znajome zapachy, te cząsteczki unoszące się pomiędzy nami, te chemiczne doznania na które byłem tak wrażliwy. Dlatego moje usta niecierpliwe zaczęły pochłaniać wargi Koki, kosztowałem je na kilkanaście sposobów, nie przestając podlegać falom podniecenia w które wprawiał mnie jego język. Kiedy docisnął mnie do ściany, niecierpliwie próbując ściągnąć kurtkę, sięgnął ręką by zapalić światło. Oślepiło mnie, zamknąłem oczy i pozwoliłem zdjąć z siebie grubą wojskową wiatrówkę. Wraz ze światłem wróciła mi świadomość miejsca, dlatego ostrożnie otworzyłem powieki i przywołałem go.
- On nie przyjdzie?
Koka zmarszczył czoło i jego ciemne brwi, które wydawały mi się jeszcze ciemniejsze przy tych jasnych włosach, prawie zeszły się nad oczami. Dopiero spostrzegłem, że popełniłem błąd, chcąc siebie uspokoić, wprowadziłem w zdenerwowanie jego.
Pogłaskał mnie jak spłoszone zwierzę po włosach, zajrzał gdzieś głęboko w oczy.
- Zapomnij o nim.
Zobaczyłem jednak, że się przestraszył, szarość była wzburzona jak na rozszalałym morzu. Dlatego i ja go dotknąłem i dodałem otuchy.
- Zapomnij o nim.
    Powrócił do przerwanych pocałunków. Powoli wszystko odpływało, zacierało się i miejsce i czas, ważne były te pieszczoty, którymi obsypywał moją szyję. Pragnął mnie, a to jeszcze bardziej doprowadzało do wrzenia moją krew, jak cudowny składnik, który należy dodać, by wszystko smakowało wyjątkowo. Zmęczone ciało ożyło, stęsknione ręce szukały gładkości jego skóry, czekające usta witały jego wargi. 
   Ujął moją rękę i zachęcił lekkim ruchem głowy bym podążył za nim. Prowadził mnie do swojego pokoju. Nie powinienem nazywać tego miejsca pokojem, bo kiedy tylko drzwi się otworzyły, a on zapalił światło, przeniosłem się w zupełnie inny świat, którego istnienia bym nie podejrzewał na trzecim piętrze ekskluzywnego apartamentowca. Poczułem się jak bohaterowie „Opowieści z Narnii” kiedy zanurzyli się w szafie, doznałem dokładnie tego samego uczucia.
   Tutaj czas się zatrzymał, on nie istniał, bo czułem, że wylądowałem w jakimś miejscu, sto lat wcześniej, gdzie epoka wiktoriańska nadal trwa i jest w pełnym rozkwicie. Duże okna dotykające prawie podłogi, były otoczone grubymi kotarami obsypanymi małymi złotymi ornamentami, a małe frędzle z gracją tworzyły złote fale wokół wykończeń. Ściany przykryte beżową tapetą w powtarzające się romby, dawały poczucie porządku i schludności aż do granicy sufitu, gdzie biały ozdobny gzyms kończył ich panowanie. Po jednej stronie pokoju stało kilka segmentów biblioteczki, w której prężyły się dumnie setki książek. Kilka obrazów i dwa szkice dopełniało kompozycji ścian, by się zlewać z kolorami ogromnego dywanu, w barwach kakaa, cappuccino i jasnych brązów. Szaleństwo kolorów zakradało się  pod postacią kwiatów, które obsypały narzuty na wielkim łóżku, szezlongu, oraz małej kanapie w wnęce jednego z okien. To burzyło dostojność, a dawało poczucie wiejskiej świeżości. Brązowe krzesła i toaletka z dużym lustrem uzupełniały wyposażenie tego nierealnego miejsca. 
- To jakieś szaleństwo- Skomentowałem ten natłok szczegółów i doznań, które zafundował mi Koka. Spojrzałem na niego, był uradowany jak dziecko, które pokazuje mi swoją ulubioną zabawkę. Zaróżowione policzki i jego roześmiane oczy, mówiły tylko jedno; czekał niecierpliwie na ten moment, na tą chwilę by mnie tu przyprowadzić.
- Komnata próżności, tak ją nazywam.
Rozglądałem się oszołomiony, zastanawiając się ile pracy trzeba było włożyć, ile wysiłku, by odtworzyć te detale z taką dokładnością.
- Kogo jest ten pokój?- Nie pytałem oczywiście o to czyj on jest w tej chwili, co do tego nie miałem najmniejszej wątpliwości, ale kto był jego bajkowym właścicielem.
Koka podszedł i przesunął małą figurkę na toaletce, przeciągnął palcem po forniturze mebla.
- Chciałem by Sara odzyskała ten pokój, w zadośćuczynieniu za te wszystkie cierpienia, wróciła tam gdzie jej miejsce- Spojrzał na mnie- To pokój małej księżniczki.
Nie umiałem oderwać wzroku od tego dzieła sztuki, od tego świata, do którego uciekał Koka, który musiał urzeczywistniać, by się w nim kryć. I po raz kolejny, to poczucie sprawiedliwości, że po cierpieniu przyjdzie nagroda, że wszyscy muszą być ostatecznie w jego bajkach szczęśliwi, uderzyło mnie teraz z nadzwyczajną siłą.
Wtedy spojrzał na mnie, nie tak jak zwykle, ale gdzieś przeze mnie, dalej i głębiej niż kiedykolwiek.
- Dlaczego, wtedy tego pierwszego dnia, kiedy się poznaliśmy, nazwałeś mnie księżniczką?
Serce zaczęło mi łomotać jak uwięziony w klatce ptak, Koka podszedł do mnie i pocałował moją dłoń, w geście dziękczynnym.
- Dlaczego pytasz mnie czyj to pokój? Pokazujesz mi obrazy na których jestem?
Cicho, ostrożnie stąpając przemieszczał się po pokoju, zapalił małą ażurową lampkę przy podłodze, by zgasić światło żyrandola i zostawić nas w tej przyciemnionej poświacie. Ja stałem skamieniały na środku, nawet nie szukałem odpowiedzi na te pytania, wolałem by ich sens zalewał mnie, tak samo jak atmosfera tego miejsca.
- Dlaczego pytasz co kryje to ciało?
Zbliżył się do mnie i przytrzymał moją twarz w swoich dłoniach, tak bym nie mógł uwolnić się od jego wzroku i zatonął w tych szarościach.
- Dlaczego szukasz tego mężczyznę, o którym już wszyscy zapomnieli, poza mną?
Każde słowo byłoby puste, każda odpowiedź niewyczerpująca, nie oddająca tego co naprawdę myślę, a może nawet nie umiałbym jej w ogóle znaleźć. Dlatego przyciągnąłem nagłym ruchem głowę Koki do siebie i pocałowałem, a w tym pocałunku chciałem by rozwikłał wszystkie zagadki jakie pojawiły się w tych pytaniach. 
   Czy kiedykolwiek pragnąłem kogoś bardziej niż jego? Z pewnością nie, nigdy tak długo nie celebrowałem momentu spełnienia, nie budowałem podstaw ani fasady, która miałaby znaczenie. Kiedyś Koka powiedział mi, że to pragnienia są ważniejsze od czynów, że wszystko dzieje się w nas i to kogo się pożąda, sami tworzymy. Tak było ze mną, już nie musiałem go widzieć, ja wiedziałem, że on tam jest. Każdy jego dotyk, każde muśnięcie języka na moim ciele, kontakt palców z moją skórą, to wszystko tworzyło jego obraz. To jaki byłem bezbronny pod wpływem jego pieszczot, jak się poddawałem z rozkoszą wszystkiemu czym chciał mnie obdarować, jedynie utwierdzało mnie o jego istnieniu. Z jaką gorączką wyczekiwałem, kiedy wchodził we mnie, kiedy się poruszał, jak niekontrolowanie dla siebie samego, jęczałem w kolorową narzutę w kwiaty, kiedy przesuwał językiem po moich plecach by dochodząc do mojej szyi, kończyć kolejną wędrówkę głębokim pchnięciem. Doprowadzał mnie do szaleństwa, jednocześnie nie pozwolił na to bym odsłonił jego sekret, jego kobiecość. Koka wiedział co robić, czego potrzebowałem. Przeżyłem wiele w tym obszarze, moje ciało było zniewalane i zagarniane na dziesiątki wymyślnych sposobów, i zanurzałem się w dużo większej ekstazie podniecenia niż w tej chwili, ale istniał jeden składnik, jeden tajemniczy element, który pozwolił mi na budowanie wyjątkowości tej chwili; on nigdy nie zapominał o mnie, w żadnej sekundzie nie tracił całego skupienia na mojej osobie. Każdy gest, każdy ruch, każde spojrzenie było dla mojej przyjemności, było mi podarowane, nie żądał niczego w zamian, tak jakby sama moja satysfakcja wynagradzała mu wszystko. Nigdy coś takiego mnie nie dotknęło, dlatego nie rozumiałem co się dzieje i byłem tym wszystkim oszołomiony, a w tym nowym podnieceniu zagubiony.  
    Dlatego drżałem z emocji, które nie były nigdy moim udziałem. Nawet wtedy, kiedy napięcie pomiędzy nami opadło, ja nadal byłem rozedrgany, Koka czuł to pod swoimi palcami, dlatego głaskał mnie uspokajająco po głowie, nic nie mówił, nie komentował tego co przed chwilą doświadczyliśmy. Gdybym miał w sobie to pozwolenie, pewnie bym się rozpłakał, albo inną rzewną scenę odegrał. Nie zrobiłem tego, w zadumie obserwując jego doskonałą twarz, próbowałem się wyciszyć. Muskanie moim włosów uspokajało mnie, powoli odchodziła ta burza, która jeszcze przed chwilą szalała we mnie.
    Miał rację, kolejny raz, musiałem się z nim zgodzić, choć głośno tego nie byłem w stanie powiedzieć. Takie intymne przeżycie, wymagało specjalnej fasady, wyjątkowej scenografii. Ilość i natłok doznań równała się mnogości pięknych detali w tym pomieszczeniu, zawieszonym w czasie i przestrzeni. Byłem mu wdzięczny. Położyłem dłoń na jego ramieniu.
- Nie pasujemy do siebie – powiedziałem leniwie, ale poczułem jak się spiął pod moją ręką – A pomimo pozorów dla kogoś z zewnątrz i tak zaskoczyliśmy samych siebie.  Czytamy się w języku, który rozumiemy tylko my obydwaj.
Wydawało mi się ,że zatańczyła w nim znowu ta ironia, którą pamiętałem z początku naszej znajomości, przymknął oczy i wtulił się w mój bok, podkurczając kolana pod brodę.
- Tak bardzo cię pragnąłem- Powiedział to z nutami pretensji- Na początku myślałem, że to hormony, że coś mi się pomieszało, że ta huśtawka wejście i wyjścia w kobiece sfery ,jest za to odpowiedzialna- Uniósł się na łokciu i spojrzał na mnie, a cienie z przygaszonego światła kładły się na jego pięknej twarzy – Może na początku to była czysta rządza, testosteron.– Rozciągnął usta w uśmiechu- Potem… nie … dobra już przestaje gadać.
Opadł na mój brzuch i wyrzucił prosto w pępek.
- Było nie przytulać mnie wtedy. Było mnie nie kusić tymi spojrzeniami…
Poruszyłem się niespokojnie słuchając tego co do mnie mówił, drocząc się ze mną. Takie miłosne szepty po łóżkowych uniesieniach były mi obce, powstrzymywałem je zawsze i teraz czułem się nieswojo. Zacząłem się wiercić, chcąc przytrzymać każde następne słowo skierowane w moją stronę. Budziły we mnie sprzeczne uczucia, a jedynym wyjściem była ucieczka.
- Koka puść mnie – prosiłem- Muszę do toalety.
Usiadł nagle. Ja uwolniony od jego uścisku udałem się do ciemnego jak pieczara kibelka. Odetchnąłem z ulgą i obmyślałem plan jak tu zmienić temat, by nie wpadał w takie tony, który mnie krępowały. On jednak znowu zaatakował jak tylko wróciłem do niego.
- Madras-złapał mnie za rękę- To wszystko prawda, uwielbiam twoje oczy- Położyłem się na wznak podkładając rękę pod głowę, uwalniając się od dotyku Koki. Nerwowo przeczesując włosy.
- Jestem jakąś sarenką co to ma słodziutkie ślepia?- kpiłem teraz.
- Po prostu masz piękne oczy, czego nie dasz sobie powiedzieć głupcze.
Zamilkłem po tej reprymendzie.
- Dlaczego sobie nie dasz przyzwolenia, na to by być rozpieszczanym?
- Nie wiem- Nagle uważałem, że Koce należy się prawda- Tak zostałem wychowany.
- Wychowany?- Koka nie rozumiał- Przecież dzieci są rozpieszczane, mówi im się słodkie rzeczy, chwali i wyolbrzymia nawet najmniejsze zalety.
- Ale nie przez matkę, która za cel życia obrała sobie cierpienie z powodu utraty męża- Usiadłem i oparłem głowę na zgiętych kolanach- Matkę, która ciągle ci powtarza, że musisz być dzielny i szybko dorosnąć, bo ojca zabrakło. Która nigdy cię nie przytuli, nie pozwala płakać, bo musisz się zdusić te zbędne emocje. I jedyne dobre słowo jakie usłyszysz to wtedy, kiedy dostaniesz zadawalającą ocenę, to się liczy, nic poza tym. Życie bez nadmiernej wylewności, takie ono jest. Potem kiedy dorósł ten pozbawiony pieszczot chłopiec, przekonał się szybko, że nie znajdzie tego też u mężczyzn, którzy go pożądali, a nawet pasowało mu to bardzo, bo już nie dawał sobie na to pozwolenia. Kto miał by go pokochać, teraz kiedy był pedałem?
Schowałem głowę głębiej, tak jakbym nie chciał aby ktoś to usłyszał, ale powiedziałem to na głos.
- Jesteś pierwszym, który próbuje mi coś powiedzieć.  
Jego opuszki palców zaczęły wędrować wzdłuż mojego kręgosłupa, odliczając kolejne kręgi, sunęły do góry aż do szyi. Odgiąłem głowę i przycisnąłem do karku jego dłoń, aby została w tej pozycji. Szeptał mi do ucha, że od tej chwili będzie mnie ciągle rozpieszczał, mówił najsłodsze rzeczy, nie pozwalał bym się ranił, zaznał tej słodyczy, której mi odmówiono. Może to ta kobieca natura dawała przewagę Koce w przełamywaniu barier, które ustawiłem szczelnie wokół siebie, jednocześnie ta pewność w nim, która nie pozwalała mi zbłądzić, czytanie mnie jak znanego wersetu, który zna się na pamięć, ale wymaga tylko lekkiego przypomnienia, dawała mi poczucie tego, że wszystko nareszcie jest tak jak trzeba. Doznawałem uczucia harmonii. W tym pokoju, w tamtej chwili, mój umysł był tak czysty, że nawet zapomniałem o tym, że Koka nie jest mój.  
    Chyba zasnąłem, bo obudziły mnie po pewnym czasie pocałunki składane na moich pośladkach.
- Nie śpisz – mruknąłem, czując że jego pieszczoty zaczynają się robić coraz bardziej intensywne. Jęknął coś w moją skórę, uniósł się i naparł na mnie biodrami, był już mocno pobudzony, ale jeszcze wykonywał niespokojne ruchy po moim biodrze, całując teraz bok w okolicach żeber. Poszukał moich ust bym nie zapomniał jak smakuje. Znowu mnie pragnął. A ja i tak byłem tej nocy tylko jego i na wszystkie żądania, odpowiadałem z rozkoszą. Ciągle wracał do mojego ciała.
    Kiedy świt zaczął wkradać się coraz śmielszym światłem później jesieni, znowu obudziłem się z płytkiego snu. Zobaczyłem Kokę siedzącego na parapecie okna. Palił papierosa wpatrzony w budzące się miasto. Gołe nogi zakrywał długą koszulką, którą teraz rozciągnął na kolanach, a mała popielniczka zawisła na jego dłoni. Nie wiem o czym myślał, miałem nadzieję, że zajmowałem nadal jego świadomość. Czy czuł satysfakcję, że mnie zdobył, a może wprost przeciwnie, właśnie walczył z niewyobrażalnymi wyrzutami sumienia z powodu zdrady jakiej się dopuścił? Nie znałem odpowiedzi na to pytanie. Jednak to światełko, ten mały żar pojawiający się od czasu do czasu w ciemności pokoju na tle coraz jaśniejszego okna, dziwnie i mnie uspokajał.
Zgasił papierosa nagłym ruchem i spojrzał na mnie. Nie widziałem wyraźnie jego twarzy, ale doszedł mnie przepraszający głos, a Koka machał ręką by rozproszyć dym, który zawisł wokół niego.
- Sorry, mam nadzieję, że dym cię nie dusi. Mam czasami taką słabość do papierosów, że nie umiem się opanować. Może wywietrzę trochę?
Wstał i otworzył mały lufcik. Zimne fale natychmiast wtargnęły w rozgrzane powietrze i zaczęły się panoszyć po pokoju, zabierając dym  i ciepło. Koka z długim „brrrr” podbiegł do łóżka i przepychając się lekko ze mną wsunął się pod kołdrę. Odsunąłem się na sekundę unikając kontaktu z jego wyziębionymi stopami. On jednak zgarnął mnie ramieniem ze słowami.
- Jesteś taki cieplutki.
Poczułem zapach tytoniu i gęsią skórkę na jego rękach. Ścisnąłem go mocniej pytając.
- Idziemy spać?
- Rób tak dalej, a ja na pewno nie zasnę- wyrzucił mi- Jesteś za blisko.
Spuścił oczy i zaczął kreślić kręgi na moim ramieniu, a potem piersi.
- Jestem ciągle pobudzony, jak na prochach, to już nie wina terapii, a jej przerwania.
- Nie dotrzymam ci tempa, ale…- Pocałowałem go i zatrzepotałem językiem w jego ustach na zachętę- Nie będę się gniewał z tego powodu. Zaczynam nawet dostrzegać i dobre strony tej terapii.
    Zaczął się śmiać. Była sobota rano, a ja zapomniałem o wszystkim, o tym, że nie jesteśmy na angielskiej wsi, o tym, że za oknem budził się kolejny szary dzień, o matce, która zapewne od rana zacznie chodzić od okna do okna wypatrując mnie, czy nie wracam z nocnej imprezy. Ja jednak wolałem przedłużać w nieskończoność te godziny spędzone z Koką. Wolałem zanurzyć się w tej bajce, bo on mi ją proponował. Prosił mnie bym został, bym jeszcze go nie opuszczał. Nie miałem takiego zamiaru, chciałem celebrować te chwile; wspólne śniadanie, kolejne zaskoczenie, które przeżyłem, kiedy oglądałem ogromną garderobę Koki. Podarował mi jedną podkoszulkę w której paradowałem pół nagi, z obrazem baletnicy na piersi. Słuchałem jego słabych tłumaczeń, dlaczego tyle pieniędzy wydaje na ubrania. Przyznał się, że właściwie całą pensję przepuszcza na ciuchy i oglądając to pomieszczenie, wypełnione setkami ubrań, mogłem spokojnie uwierzyć, że jest to obsesja, która pozwala się kreować w obu obszarach jego natury. Nie potrafiłem go źle oceniać, uwielbiałem ten styl, który tworzył swoimi ubiorami. On i jego modowe kreacje, to była jedność.  Więc jak mógłbym potępiać tą jego słabość?
   Poinformował mnie, że na niedzielę wieczór,umówił się z bliźniakami, że może razem gdzieś się wybierzemy. Ochoczo się zgodziłem, myśląc już o tym, że musimy znowu trochę pobyć obok siebie, jakbyśmy wcale nie przeszli kolejnej granicy intymności. O tym, że nie będziemy się dzielić informacją o naszym związku, byłem przekonany. Obaj doskonale sobie zdawaliśmy sprawę, jaki chaos by to wywołało, jaka burza by się rozpętała. Choć nie chciałem, musiałem pojawić się w domu, matka zaczęła wydzwaniać z niekończącymi się pytaniami. W momencie kiedy szykowałem się do wyjścia, Koka zapytał mnie.
- Czy nie chcesz mi czegoś powiedzieć?- wpatrywał się we mnie wyczekująco. Żądał jakiś zapewnień, a ja jak zwykle za mało mówiłem, chociaż tyle się we mnie działo, powinienem Koce uświadomić jak niesamowita była dla mnie ta nasza wspólna noc. Wcale nie byłem jednak pewien jakich słów się spodziewa, ja ich zresztą nie umiałem używać. Spoglądałem na te duże oczy śledzące moje emocje, na tą linie lekko rozchylonych ust i już wiedziałem co powinienem mu wyznać. Przyciągnąłem go do siebie ze słowami.
- Nareszcie cię znalazłem, wywabiłem z tej kryjówki, wydarłem, pokazałeś mi się- Spuścił głowę, a ja zajrzałem mu w twarz przechylając się lekko- Czułem od pierwszego pocałunku, byłeś tam -Przycisnął czoło do mojej szyi tuż pod brodą, a ja mówiłem dalej- Skąd się wzięło to pożądanie, nie ma już dla mnie znaczenia, ważne, że daliśmy sobie szansę by to co nieuniknione porwało nas, dzięki tobie przeżyłem cudownie chwile, zabrałeś mnie do swojej bajki.
Czułem jak się spiął.
- Bądź tylko mój- poprosił cicho, objął mnie ramieniem ścisnął tuż pod brodą, tam gdzie przed chwilą spoczywało jego czoło- Nie mogę znieść, że ktoś inny będzie cię dotykał, ktoś inny będzie zajmował twoje myśli.
Poczułem te palce, które desperacko zaciskały się na mojej szyi. Nie bałem się, że chce mnie udusić, dlatego nie szarpałem się, czekałem spokojnie na to, aż pozwoli mi przemówić, aż ta fala zagarnięcia mnie, minie. Kiedy uścisk zelżał wyrzuciłem z siebie. 
- Będę twój, kiedy ty będziesz tylko mój. 
    Jego ręce opadły, bez życia, skulił ramiona, nic mi nie odpowiedział, doskonale zdawał sobie sprawę, że posunął się za daleko, że żądał zbyt wiele, sam nie mogąc mi podarować tego samego. Choć byłem w euforii, którą wzbudził we mnie Koka, widziałem co się wokół mnie dzieje, jak intensywnie od rzeczy, od tych marzeń, które realizował dzięki VIP’owi - jest uzależniony. Przeciąć to jednym ruchem, zrezygnować z tego nagle, nie było możliwe, właściwie nie żądałem tego od niego. Wydawało mi się, że jest to mu potrzebne by oddychać, by móc żyć, by być tym kim chciał. Nie mogłem się domagać czegoś co doprowadziło by do katastrofy, tego, że Koka rozpadł by się na części, które nie umiałbym poskładać, nie byłem aż tak silny, nie czułem w sobie tej mocy. Dlatego westchnąłem.
- Czy możemy zostać w tej bajce i nigdzie się nie wybierać?
Smutno się uśmiechnął i pokiwał głową. Położył rękę na mojej głowie, jakby mnie błogosławił na drogę. Naznaczył mnie. 

****** 


   Następnego dnia siedzieliśmy w kawiarni i sprzeczaliśmy się z Koką na temat wieczornego wyjścia. Większość z nas chciała iść do klubu, a on do kina. Bliźniacy krzyczeli, że te pierdy o ciotach mogą pooglądać na żywo w Pasarcie, zamiast przepłacać i siedzieć na dupie dwie godziny. Popierałem ich, wolałem widzieć cały czas Kokę, zamiast tkwić w ciemnej sali. Sebastian też trzymał moją stronę, tylko młody był za seansem, ale jego by do klubu po prostu nie wpuszczono. W ogóle jak na mój gust, za krótko był w naszym towarzystwie, żeby tak głosować.
Koka nie dał sobie wytłumaczyć, by skończyć tą znajomość, ciągał tego piętnastolatka wszędzie ze sobą, a on, widziałem to wyraźnie, czuł się coraz bardziej wyróżniony. Kiedy moja księżniczka objęła Olka i przycisnęła do siebie ze słowami
- To ja z Olkiem do kina, jak te grzeczne dzieci, a wy sobie możecie poużywać w klubie.
Młody posłał nam złośliwy uśmiech i język , którym zamachał w tryumfie. Tego było za wiele, wyprzedził mnie jednak Sebastian i jednym ruchem szarpnął blondynka, który wyskoczył jak z procy ze swojego miejsca, z głośnym „Ałaaaa”. Brunet klapnął obok Koki, ale patrzył tylko na mnie, chyba teraz był mój ruch.
- To o czym jest ten film? – zapytałem zrezygnowany.
- Madras- skarcił mnie- Czy ty dzisiaj w ogóle myślisz? Pytanie miało brzmieć „Do którego klubu idziemy?” Ile jeszcze kierunków musisz skończyć, żeby nauczyć się manipulacji? Trzeba się pozbyć tej małej glizdy. 
Glizda wisiała nad nami i przyglądała się wyczekująco Koce, czekał na jego decyzję.
- Przemawiam do tej pustej białej głowy, ja imperator, rozkazuje ci ruszyć do klubu i pozbyć się rzepa, który może jeszcze się wkręcić bardziej- Tubalnym głosem oznajmił Sebastian.
Śmialiśmy się wszyscy, łącznie z Olkiem, który otrzymał kolejne przezwisko dzisiejszego wieczoru.
- Ooooo jak mi bardzo szkoda- Zaśpiewał teraz Bolek- że nie możesz z nami iść.
- Tylko, że jak ja będę u szczytu swojej sprawności seksualnej, to tobie będzie już wszystko wisieć – Odciął się blondynek, a my zawyliśmy jednym wielkim uuuuuu. – Poczekam, poczekam i jeszcze zobaczycie.
Wyciągnął spod mojego tyłka swoją kurtkę, którą wcześniej beztrosko porzucił.
- Olek- jęknął Koka- Nie obrażaj się proszę, nie wszędzie możemy cię zabrać.
- Przychodzę tylko dla ciebie, pamiętaj o tym, a oni – Objął nas szybkim spojrzeniem- Wszyscy mnie nienawidzą.
Koka się nagle podniósł.
- To nie prawda, oni się tak droczą z tobą, porozmawiam z nimi.
- A czy możesz porozmawiać chwilę ze mną- Blondyn spuścił głowę.
Koka szybko spojrzał na mnie, jakby szukając przyzwolenia, ja jednak nie czułem się zagrożony, po chwili usłyszeliśmy.
- Pewnie, chodź wyjdziemy na zewnątrz.
Zabrał swój płaszcz i zniknęli za drzwiami. A ja niecierpliwie oglądałem się ciągle na wejście. Mój spokój nie był aż tak wielki, byłem pewny Koki, za to tej młodej narwanej głowy, na pewno nie.
- Zaraz urwie ci się szyja- zmrużył oczy w moją stronę Sebastian.
Wzruszyłem ramionami. I słuchałem Bolka jak opowiadał o kolejnym serialu, który podobno był świetny, a ja go nie widziałem. Lolek czasami coś dorzucał od siebie, przekrzykując się i kłócąc dobrnęli do końca fabuły. 
- Co Koka jest taki dziwny?- chciał wiedzieć Lolek- Ufarbował się na biało i znowu mu coś odpierdziela, on tak zawsze, z każdym kolorem nowe atrakcje. 
   Wbiłem wzrok w podkładkę pod piwo. Wydawał mi się normalny, ale może oni dostrzegli jakieś zmiany w nim.
- Wyjechał w tym tygodniu z VIP’em -Chciałem go usprawiedliwić- Nie znam szczegółów, ale chyba znowu były jazdy o konia.
- Aaa właśnie i co ?
- Moim zdaniem lada dzień wystawi go na sprzedaż, Kami się tym zajmie, pieniądze są. 
   Spojrzałem na Sebastiana, który nie spuszczał ze mnie nawet na chwilę wzroku, spłoszony, by niczego nie wyczytał z mojej twarzy, poderwałem się by zamówić coś przy małym barku. Moje policzki zapłonęły, a ja czułem się jak panna z dobrego domu, której skradziono pocałunek i wstydzi się do tego przyznać. Naprawdę się starałem cały wieczór, pilnowałem, by nikt się nie domyślił, aby żaden gest, żadne spojrzenie nie zdradziło nas. Dobrze sobie radziłem, aż do tego momentu. Miałem z nimi taki problem, że nie byli już obcymi, a ja pomimo wszystkich swoich gierek, które prowadziłem w obszarze mojej prawdziwej orientacji, przy nich traciłem całą finezję. Może winne było to poczucie bezpieczeństwa, że właśnie oni niczemu się nie będę dziwić, potępiać, wszystko by przyjęli z aprobatą, oprócz jednego-że jestem z Koką. 

   Byliśmy krótko w klubie, bliźniacy szybko odnaleźli dawnego znajomego i opuścili nas, Sebastian cały wieczór rozmawiał z Koką na temat tego co w Ameryce geje wywalczyli dla siebie i się nam rozmarzył, że kiedyś będzie tak i u nas. Znad jego ramienia, Koka ciągle zerkał na mnie, ja nie włączałem się w dyskusję, nie miałem ochoty. Wolałem oparty o blat baru, wracać do piątkowej nocy, sącząc jednego drinka. Cierpliwie czekałem na rozwój wypadków. Zimny płyn ledwie studził, moje coraz bardziej rozpalone wyobraźnią emocje. Teraz kiedy skosztowałem Koki, pragnąłem powtórki, i miałem nadzieję, że on też o tym wiedział, że nie można mnie tak rozpalać, a potem porzucać na długi czas.  
Nagle Semek zamilkł wpatrując się w swój telefon i głośno skomentował.
- O której ten debil chce oglądać ten pokój?- spojrzał na nas i wytłumaczył- Szukam współlokatora, ale trafił mi się jakiś imbecyl. No dobra, lecę zobaczyć, kto to- Poinformował nas jakby umawiał się na randkę w ciemno, a nie na pokazywanie mieszkania.
   Nareszcie zostaliśmy sami. Koka dopił swój sok i bez słowa wstał , raz tylko rzucając mi długie spojrzenie, ruszył do wyjścia. Ja, jak na niewidzialnym łańcuchu, podążałem za nim. Bez słowa wsiadłem do niebieskiego auta i nastawiłem muzykę. Próg mieszkania był tą zaczarowaną granicą, za którą Koka rzucał się na mnie, tym razem niecierpliwie, natychmiast zrywając ze mnie ubrania, ani na chwilę nie zapominając o pocałunkach, które składał na moim ciele. Doznałem tej satysfakcji, że ten ogień płonie nadal w nas. Zacząłem się cofać w kierunku pokoju, właściwie uciekłem mu tam, dogonił mnie i przygwoździł do łóżka. Znowu spragniony mojego ciała, to na razie wystarczało mi za wszystko, był w tym momencie moją ekstazą i spełnieniem.
    Wciągał mnie w kolejne historie, opowiadał mi piękne bajki, łamał wszystkie moje obiekcje, również te w obszarze swojej fizyczności, której doskonale wiedział, nie akceptowałem. Z premedytacją włączył mnie w swój świat, nie atakując mnie tym co dla mnie nie było atrakcyjne. Po kilku dniach totalnego upijania się tym co otrzymywałem od Koki, zakradła się wątpliwość, przebiła się przez mój egoizm,  czy on  jest tak naprawdę zadowolony z takiego układu? Ta refleksja zaczęła drążyć moje myśli, będące nieustannie w oszołomieniu. Robiąc rachunek, szybko zrozumiałem, że otrzymuje więcej.
   Kiedy kolejnego wieczoru znowu byliśmy razem, przeglądając jego książki w bibliotece, dostrzegłem ten uśmiech, który był przeznaczony tylko dla mnie. Wysunąłem jeden egzemplarz w twardej, ale już mocno zniszczonej oprawie, oglądałem bardzo stare wydanie dzieł Shekspira. Wyjął książkę z mojej dłoni i pogłaskał, jak ulubione zwierzątko ze słowami „Mistrz”, pokiwałem głową i przytrzymałem go w pasie.
- Jestem czegoś ciekaw.
- Yhmm – zamruczał wpatrzony w jakiś wers, który czytał ze skupieniem, a ja mogłem podziwiać ten profil, łagodny łuk ciągnący się przez jego nos.  
- Czy księżniczka, kiedyś przyjdzie do mnie?
Nie oderwał wzroku od zadrukowanej stronnicy, lekko jakby od niechcenia odpowiedział mi.
- Ona tu cały czas jest, ale gra inne role.
Przesunąłem ręką po jego spłaszczonym obcisłą bluzką piersiach. Przymknął oczy, tylko przez moment poddał się moim pieszczotom, przytrzymał moją dłoń ze słowami.
- Ona się ciebie boi i wstydzi- Zamilkł na chwilę i zmroził wzrokiem- Jeśli do ciebie przyjdzie, będziesz wiedział.
Uśmiechnął się i chciał mnie pocałować, zrobiłem unik z ironicznym uśmiechem, wprawiając go w stan zdezorientowania, kiedy już zirytował się nie na żarty, moje usta zawisły na jego wargach, zaczynałem się z nim droczyć, bo chciałem czegoś od niego. Zaskakując sam siebie, zapragnąłem by się odsłonił przede mną cały, czym bardziej mnie odsuwał od niewygodnych kwestii, tym z większą obsesją chciałem je poznać. To moje pożądanie, nie brało się jednak z niczego, ono rodziło się w obszarze rywalizacji, dziwnego wyścigu z VIP’em, by być tam wszędzie, gdzie i on.

 ******

   Teraz kiedy zima już stała za progiem, ciężar naszych wspólnych wypadów z Koką przeniósł się na kluby. Nie było tyle imprez plenerowych, co w cieplejsze dni, a poza tym, rządziła nami złośliwa satysfakcja w obszarze pozbywania się Olka. Nawet Koka chętniej, chłonął ciepłe i rozedrgane męskimi ciałami wnętrze lokali niż zazwyczaj, więc często sam proponował byśmy tam kończyli wieczór.
   Przyjechaliśmy do „Czarnego Kota” jak to Koka określił - "bo nam się należała ta chwila rozrywki". Nawet Ernest dołączył do naszej małej wycieczki ograniczonej do mnie i do Semka. Dawno się nie  widzieliśmy. Nie był w najlepszym nastroju i nerwowo rozglądał się po klubie. Niewiele nam opowiadał o tej nowej dziewczynie, podobno Koce się zwierzał ze swojego szczęścia jakie go dotknęło, chociaż teraz mógłbym przyrzec, że raczej pojawiają się kłopoty na horyzoncie. 
   Jakże inne to życie teraz mi się wydawało, inaczej niż wcześniej, nie śledziłem z uwagą gości tego lokalu, mój wzrok choć rozbiegany, skupiał się głównie na Koce. Łapałem jak w sieć każde jego spojrzenie, każdy przelotny uśmiech w moją stronę, gromadząc kolejny okazy w mojej galerii pięknych rzeczy, które otrzymywałem od niego. Semek nas nie opuszczał, ale nawet on już mnie nie irytował, choć bardzo pragnąłem, żeby Koka coś szepnął mi do ucha, albo złapał mnie za rękę, przy asyście bruneta nie było to jednak możliwe. Nie przeszkadzało mi to się śmiać się z kolejnego zrzędzenia Sebastiana, istnieć w tym błogim poczuciu, że wszystko jest na swoim miejscu, choć owiane tajemnicą, którą z taką pieczołowitością pielęgnujemy.
    W pewnym momencie postawiłem na barze drinka i zacząłem się przeciskać w kierunku toalety. Mijani mężczyźni oblepiali mnie śliskimi spojrzeniami, a ja czułem się jak w kokonie, byłem całkowicie bezpieczny pod władaniem Koki, nie do dotknięcia, nie do ruszenia. Nie doszedłem jednak do celu mojej wędrówki, kiedy jakaś dłoń zatrzymała mnie. Spojrzałem wściekły za siebie i zobaczyłem twarz Salacha, jego nażelowane włosy, źle ułożone i mające odejmować mu lat, ale kompletnie nie pasowały do zmęczonego oblicza czterdziestolatka.
- Marcin!- krzyknął bym usłyszał swoje imię.
- Czego?- zrzuciłem rękę z mojego ramienia.
- Co za niespodzianka, spotykamy się-Rozradowany mnie poinformował – Jestem tutaj dopiero drugi raz i co … ?- Spojrzał na mnie i oblizał usta- Miałem kupę szczęścia.
- To gratuluje – Chciałem kontynuować moją podróż do kibelka- Ale on znowu mnie złapał, tym razem za łokieć. Przysunął się bardzo blisko mojego ucha i krzyknął do niego. – Chodź gdzieś na stronę pogadamy.
- Nie ma mowy – Zrobiłem nagły ruch w dół aby jego dłoń spadła z mojego ciała.
- Myślę, że jak najbardziej powinieneś być zainteresowany kontem swojej mamusi- Uzyskał odpowiedni efekt, bo lekki niepokój mnie teraz owiał.
- Co się dzieje?- chciałem wiedzieć.
- Wszystko ci powiem, chodź tam – Wskazał ręką kącik z kilkoma zajętymi krzesłami.
Byłem na tyle zainteresowany, że mogłem go wysłuchać, chociaż złość, że psuje mi ten piękny wieczór, właśnie zaczynała się gotować we mnie. Nie potrzebuje suflerów, żeby ciągle mi przypominali, że coś źle zrobiłem, wystarczyła moje sumienie, które od czasu do czasu mnie napominało w tej sprawie.
Oparłem się o ścianę i spojrzałem przez salę, ale tłum na małym parkiecie zasłaniał mi widok, z tego punktu nie widziałem Koki
- To co się dzieje?- pytałem nie odrywając wzroku od falujących ciał w tanecznym kołysaniu.
- To się dzieje- Powiedział tuż nad moją głową- A jego oddech mnie dopadł i owionął obrzydliwym doznaniem- Że mógłbyś być dla mnie milszy.
- Hmmm? – zerknąłem na niego przekręcając po chwili ze wstrętem twarz.
- Nie hmmm, nie udawaj głupka. Zrobiłem coś co zniszczy moją karierę i doskonale wiesz, że przynajmniej jakaś nagroda musi mnie za to spotkać.
Pochylił się nagle i chyba chciał mnie pocałować, ja jednak byłem szybszy i usunąłem się po ścianie w dół. Zanim jednak wróciłem do pionu w celu opuszczenia zdesperowanego nauczyciela, ten mnie już z całej siły przytrzymał. Miałem wprawę w takich sytuacjach jednym pewnym ruchem, którego się nie spodziewał, odepchnąłem go. 
- To ty zapominasz z czym mogę pójść do prokuratury.
Lekko zdezorientowany patrzył teraz na mnie, po chwili złośliwie się uśmiechnął i oznajmił mi.
- To ty chyba zapominasz, że ja nie muszę iść do prokuratury, żeby narobić ci prawdziwego burdelu, wystarczy, że poinformuje twoją matkę, niewinnym pismem o stanie jej konta.
Strach ścisnął mnie za gardło. Tak wszystko dobrze szło, byłem prawie spokojny, że spłacę zanim się o tym dowie. Ona nigdy nie analizował operacji, a konto przeglądała raz do roku.
- Oooo widzę, że ogarnąłeś pełne spektrum sytuacji- zatryumfował Salach- To teraz- Złapał mnie za policzek i ścisnął – Ruszaj dupsko na dół.
Przestraszonym wzrokiem spojrzałem na niego, jednocześnie próbując oderwać od siebie tą rękę, która palcami wbijała mi się w twarz. Coś mnie jednak szarpnęło do tyłu. Nagle, uspokoiłem się całkowicie, bo otoczył mnie zapach Koki, który przywarł do moich pleców i objął w pasie, kładąc głowę na moim ramieniu. Wbijał teraz wzrok w Salacha, nic kompletnie nie mówiąc.
Ten zmarszczył czoło, rozejrzał się bezradnie po ludziach wokół, jakby szukając jakiejś wskazówki. Inni faceci nie byli zainteresowani naszą przepychanką dlatego napotkał jedynie obojętne spojrzenia. Musiał sam rozwiązać ten problem.
- Mój drogi- Zwrócił się do Koki, miłym usłużnym lekko tonem- Puść go proszę, mamy coś do załatwienia.
- Jest mój- Koka powiedział tylko dwa słowa i nie miał zamiaru niczego tłumaczyć. Ścisnął mnie mocniej i wbijał swoje oczy w zdezorientowanego nauczyciela. Czułem, że zaczyna drżeć, ale pomimo tego, że emocje i strach nim zawładnęły, nie puszczał mnie. Nawet wtedy gdy Salach nie dawał za wygraną i znowu zamachnął się w moim kierunku ze słowami.
- Wytłumacz tej kurwie, że masz dług u mnie.
Po tych słowach zagotowałem się i chciałem się wyrwać Koce, ale on mnie przytrzymał. Bez naszego udziału mój były nauczyciel jednym pewnym uderzeniem został powalony na ziemię. Teraz już wszyscy, którzy byli wokół z zainteresowanie śledzili wypadki. Sebastian właśnie się nachylał nad nim i stałym swoim zwyczajem, wrzasnął mu prosto w twarz.
- Powyrywam ci łapska, ty stara kurwo, jeśli tkniesz jednego albo drugie. Jeszcze raz cię zobaczę obok, dwa metry od nich i masz to u mnie!  
Salach zaczął się gramolić do pozycji pionowej, wściekle rozglądając się wokół, wycierał ręką krew z brzegu ust. Musiał jednak mieć ostatnie słowa. 
- Ty też masz to u mnie – Zwrócił się teraz w moją stronę- Tutaj żaden popierdolony bodygaurd ci nie pomoże.
Po chwili znikł w tłumie, a ja spojrzałem na Semka, który nas obserwował, ta złość jeszcze całkowicie nie uszła z niego, dlatego jego pierś szybko falowała i czekałem, kiedy uderzy tym razem we mnie, albo w Kokę, który nie chciał mnie puścić.  Odgiąłem ściśle oplatające mnie palce i wziąłem za trzęsącą się rękę moją księżniczkę, która próbowała stanąć w mojej obronie.
- Chodź musisz się czegoś napić. 
   Prowadziłem go przez tłum do baru, nie oglądając się za siebie, ale czułem ten wzrok Semka na moich plecach, podświadomie czekałem, że mnie zaatakuje, że będzie wściekły. Postawiłem drinka przed Koką i spojrzałem na Sebastiana. On tymczasem klapnął na stołku obok i wpatrywał się w księżniczkę. Bałem się mu nawet podziękować, bo czułem to napięcie, które balansowało teraz na granicy eksplozji. Tak naprawdę nie chciałem ich oszukiwać co do natury naszego związku z Koką, dlatego teraz nie miałem się najlepiej. Nie do mnie jednak należało decyzja, ta tajemnica jednak coraz bardziej nabrzmiewała swoimi rozmiarami i właściwie już nie miałem nadziei, że inni się nie dowiedzą. Miałem ochotę wszystko powiedzieć teraz Semkowi, nawet za cenę jego ataku na mnie. Jego wzrok w bity w Kokę bardziej bolał niż wszystkie wykrzyczane słowa.
- To coś, co w nim jest…? – Powiedział wolno do Koki, który uśmiechnął się i lekko przytaknął. Mówili o czymś, czego do końca nie rozumiałem. Zawsze mieli jakieś sekrety, dziwne teksty pojawiały się pomiędzy nimi. Nie miałem zamiaru wkraczać w te relacje, już nie czułem, że w jakikolwiek sposób zagrażają mojej pozycji.
Semek, w pewnym momencie jakby nigdy nic, rozejrzał się wokół z pytaniem.
- Gdzie znikł Ernest?
- Może kogoś wyrwał? – wzruszył ramionami Koka, sącząc drinka przez rurkę.
- Wielka miłość się kończy?- ironicznie pytał Sebastian.
- Może, a może to chęć odbicia na chwilę, bo staje się za bardzo męcząca i dusząca.
Przełknąłem ślinę i z uwagą śledziłem każde zdanie w tej niebezpiecznej grze, którą prowadził z Sebastianem Koka.
- A co potem? Płacz i zgrzytanie zębów, a najbardziej poszkodowany jak zwykle będzie Ernesto ze swoimi naiwnymi poglądami i mrzonkami, że któraś wreszcie zrozumie jego ciągoty do facetów. 

- Najgorzej być rozdartym pomiędzy dwie namiętności i nigdy nie trafić na kogoś kto je zrozumie, ale nieustająco go szukać, mieć nadzieje. Całe życie w tym dualizmie- Koka zawiesił dłoń koło szyi i zaczął wolno przesuwać palcami w okolicy krtani.
Sebastian podniósł się nagle i wściekle spojrzał na Kokę.
- Nie musisz mi napieprzać teraz tymi pięknymi słówkami, jakbym nieustannie nie ogarniał tego.
- To było coś zrobić, ruszyć się, powiedzieć- Oburzył się cicho Koka- Ty jednak ciągle wszystko dusisz w sobie- Spuścił głowę i zaczął przesuwać palcem po brzegu koszuli- Przepraszam.
Brunet otworzył szeroko oczy, a potem na ułamek sekundy wydawało mi się, że uszło z niego całe powietrze. Zwrócił się do mnie teraz i przeszywając mnie swoją złością ciemnych oczu przestrzegł.
- Ja się zmywam, mam dość waszego pieprzenia, pilnuj tyłek, pilnuj Koki.
Odwrócił się i po chwili znikł w tłumie spoconych ciał. Zostawiając mnie z instrukcją na resztę wieczoru. Jego dziwaczne zachowanie zastanawiało mnie coraz bardziej.
- Co mu się stało?- chciałem wiedzieć.
- To długa historia, ale teraz? – Koka spuścił głowę- Jest zazdrosny i chyba rozżalony.
Czuł się winny, widziałem to, podczas tej rozmowy dotarło do mnie, że decydując się na związek ze mną zdradził nie tylko VIP’a. Był zmuszony odeprzeć te wszystkie ataki, które pojawią się lub już miały miejsce. Zburzyłem swoistą równowagę, homeostazę tej małej grupki, której prawidła opierały się na swoistym uczuciu do Koki ,bez przekraczania granicy fizyczności.
Zmarszczył brwi i przeciągnął ręką po twarzy, zmęczony dzisiejszym wieczorem.
- Jego też ranię. Ale…- musiałem się przechylić w jego stronę, bo ledwie słyszałem co do mnie mówił- Ty też mnie ranisz, kto to był?
Chciał wiedzieć, musiał mnie wybadać, czy nie istnieje jakieś zagrożenie, jakieś niebezpieczeństwo, że ktoś będzie zajmował moje myśli. Zerknął na mnie spłoszony, by skryć oczy za firanką z rzęs. Położyłem rękę na jego ramieniu, chciałem go uspokoić tym ruchem.
- To mój były nauczyciel, którego niedawno znowu spotkałem i wydaje mu się, że może na coś liczyć.
Badał moją twarz, szukał odpowiedzi na swoje pytania, nie chciałem mu mówić prawdy, czułby się winny, a na to nie mogłem pozwolić. Wpadał w ten przygnębiający nastrój, dlatego zaproponowałem abyśmy się stąd już wynieśli. Zgodził się bez oporów. Jego myśli nadal krążyły wokół Sebastiana, bo kiedy robiłem kawę u niego w domu, przechylił się przez blat kuchenny i powiedział.
- Sebastian nie zasługuje na to, aby go oszukiwać. Bardzo dużo mu zawdzięczam- Spojrzał na mnie pytając co o tym myślę.
- To twoja decyzja, nie umiem być dyplomatą, nie wiem gdzie jest granica, ale myślę, że on wie. Przestał mnie atakować.
Pokiwał głową na potwierdzenie.
- Skapitulował, odpuścił sobie- Z goryczą powiedział Koka- A ja mu robię coś takiego…- westchnął.
Przyniosłem dwie kawy i postawiłem na stole. Przyjemny aromat unosił się teraz wokół nas. Usiadłem i oparłem głowę na ręce przyglądając się ślicznym małym filiżankom. Drobne kwiaty w kolorach sepii wiły się wokół porcelanowych cacek. Nie umiałem rozgrzeszyć Koki, byłem w identycznej sytuacji jak oni wszyscy i nagle przekroczyłem jakąś granicę, która dla nich była nie do przejścia. Ponieważ byłem po tej i tamtej stronie wiedziałem dokładnie, że to boli, jednocześnie nic nie może się równać z bliskością, którą oferował Koka.
- Sebastiana znam już bardzo długo- Poinformował mnie nagle - Właściwie poznałem go na początku czarnego okresu- Mój pytający wzrok zmusił go do tłumaczeń- To były straszne dwa lata, kiedy porzuciła mnie moja pierwsza miłość- Przyłożył rękę do klatki piersiowej, zaznaczając tym samym, że ten ból nadal w nim jest- Próby samobójcze, spadanie na samo dno, było naprawdę źle- Jęknął w moją stronę. Objął swój tułów ramionami i ścisnął bardzo mocno, jednocześnie zamykając oczy.
- Włóczyłem się po dziwnych miejscach- kontynuował teraz trochę smutnym tonem- Wiesz, wydawało mi się, że on mnie znajdzie, że mnie uratuje, że będzie jak dawniej, nie umiałem się pogodzić z myślą, że to koniec. Poza tym, obecność mężczyzn uspokajała mnie, ale nie wchodziłem z nikim w bliższe relacje, to mi odpowiadało, byłem podziwiany, ale nie dotykany. Wydawało mi się, że mam władzę nad nimi, że to kontroluje. Bardzo boleśnie przekonałem się, że to nieprawda- Skrzywił się i spojrzał na ułamek sekundy w moje oczy, by natychmiast uciec gdzieś w bok, jednocześnie rytmicznie rozpoczął głaskanie obrusa na stole, wygładzając wszystkie niesforne zmarszczki- Gwałt to zawsze atak na twoje ciało, ale także złamanie twojej duszy, która rozpada się na setki kawałeczków, które nigdy nie wrócą na swoje miejsce, a jeśli nawet uda się je posklejać, to widać te rysy, te nieudolne szwy, które nie pozwolą ci zapomnieć. Było ich kilku- Przełknął ślinę, a ja chciałem mu przerwać, bo i mnie zaczynała to coraz bardziej boleć. Zamilkł na chwilę, by wyrzucić z siebie- Wśród nich Sebastian. 
Wstałem nagle i krzyknąłem.
- To niemożliwe, jak on może… jak!
Koka się lekko przestraszył moją reakcją i szybko wytłumaczył.
- On, on mnie nie tknął, on jak tylko spojrzał mnie, wszystkich wyrzucił z pokoju i wziął w ramiona. I tak mnie już broni od pięciu lat, a ja … ja go ranię.
Wstał i podszedł do mnie by mnie wziąć za rękę i przyjrzeć się jej. Uniósł głowę i powiedział.
- Gdyby nie on, nigdy bym na ciebie nie zwrócił uwagę. Pokazał mi ciebie, kiedyś w Kocie i powiedział, że jesteś nieźle pokręconym gościem. Tak jakby przedstawił mnie tobie, tylko wirtualnie i na odległość- Uśmiechnął się lekko- To wystarczyło, żebyś zakotwiczył się na stałe w mojej głowie.
- Czyli powinienem być wdzięczny Semkowi? – prychnąłem- A tak naprawdę- Złapałem Kokę za koszulę-Nie chce abyś czuł się winny, my piszemy swoją własną historię i jeśli będziesz nieustannie próbował posklejać to tak, by wszyscy byli zadowoleni, najbardziej, jak zwykle, zranisz siebie. Trzeba być egoistą czasami Koka.
Pocałował mnie, by zaznaczyć, że nadal jesteśmy bardzo blisko. Jego oddech mnie otoczył.
- On nie odbierze mi ciebie?- zapytał w moją szyję.
- Nie! -Chociaż powiedziałem to pewnie, byłem zmieszany tym pytaniem- Semek nas nie rozdzieli, jest zaborczy w stosunku do ciebie, ale jestem gotowy na jego agresję. To nie jego się boję, przecież wiesz.
Poruszył się niespokojnie, ale pozostał w tej cudownej pozycji jeszcze przez chwilę, by każde słowo, które wypowiedział, muskało moją skórę poniżej ucha.
-VIP wtedy także mi pomógł, gdyby nie on, nie byłoby mnie- Niepotrzebnie znowu go przywołałem. Bo Koka wpadł w następne wspomnienia. Odsunął się ode mnie i usiadł, upił trochę czarnego płynu i stwierdził z przyjemnością „Dobra”. Lubił kawę i kupował naprawdę wyszukane gatunki. Ja nie byłem aż takim smakoszem, ale bardzo było to miłe towarzyszyć mu w tym rytuale.
- Czy mam jemu też być wdzięczny? – zirytowałem się. Temat VIP’a zawsze budził te wszystkie emocje, które kryliśmy głęboko gdzieś pomiędzy kolejnymi pocałunkami i westchnięciami. Wypływał jednak jak nie chciany balon bez obciążenia, który musi dryfować pomiędzy nami. 
- Stworzył mnie na nowo- Przyciszył głos, kołysząc ciemnym płynem w filiżance- Pozwolił by moje ciało wróciło do równowagi, był cierpliwy i czuły. Tak – Powiedział pewnie- To, że możesz mnie dotknąć zawdzięczasz jemu.
Jakaś fala gorąca mnie otoczyła, te słowa uderzyły we mnie. Nie chciałem niczego zawdzięczać VIP’owi. Nie chciałem by powstał we mnie inny obraz tego człowieka poza tym, który mogłem nienawidzić i walczyć z nim. Dlatego nie mogłem znieść dalszych tłumaczeń Koki.
- Na mnie już czas- Nagle zebrałem się do wyjścia- Muszę jutro rano wstać i zawieź matkę do kościoła, coś ostatnio ma problemy z chodzeniem- Tłumaczyłem się.
W przedpokoju szybko zakładałem buty. Koka podszedł do mnie i znowu to robił, łapał mnie za rękę, zatrzymywał mnie. Zamarłem nie mogąc zasznurować butów do końca. Wtedy usłyszałem deklarację, której się nie spodziewałem.
- Jesteś moim trzecim mężczyzną w życiu.
Wyprostowałem się i spojrzałem na niego, nie rozumiejąc co do mnie mówi.
- Madras, nie rób takiej miny. Wiem, że dla ciebie jest to nie do wyobrażenia, że można mieć tak małe doświadczenie, tak mało facetów, ale ja…
Nie pozwoliłem mu skończyć. Dotknąłem palcem jego ust. Wiedziałem co chciał mi powiedzieć, że podarował mi coś wyjątkowego-siebie.
Złapałem go w ramiona ze słowami.
- Księżniczko, dlaczego ciągle wprowadzasz mnie w to szaleństwo?
Odsunąłem się, a on uśmiechał się lekko zawstydzony. Rzęsy teraz spływały w dół, tworząc delikatny cień pod oczami.
- Tak bardzo pragnę byś poczuł się wyjątkowy.
Znowu go przytuliłem. To były rzeczywiście najszczęśliwsze dwa miesiące w moim życiu. Nigdy wcześniej tak się nie czułem, nikt mi nie podarował tyle uczucia. Nie stwarzał wokół mnie cudownej kolorowej bańki. Wiele razy zadawałem sobie pytanie, jak mogłem być tak głupi i nie próbować wcześniej związać się z kimś, jednocześnie wydało mi się to śmieszne, bo nic nie mogło by się równać z tym co teraz przeżywaliśmy z Koką. 
    Jeśli nawet nadal tlił się we mnie ten opór przed byciem razem, tworzeniem czegoś trwalszego, nie na chwilę, nie na moment podniecenia i szaleństwa łóżkowego, to gasł on w momencie, kiedy Koka leżał oparty o moje kolana trzymając książkę w ręku, albo kiedy uśmiechał się do mnie otwierając zaspane oczy, wyciągał brodę bym go pocałował lub w tych wszystkich momentach, kiedy bawił się moimi dłońmi, opowiadając mi o czymś z przejęciem. Ze zdziwieniem także stwierdziłem, że już zbliżenia pomiędzy nami nie były tym co mnie gnało zawsze na spotkania z nim. Chciałem go tylko zobaczyć, poczuć, popatrzeć jak chodzi, jak się porusza, jak jego ręce z gracją przemieszczają się przeczesując lub poprawiając włosy. Poczuć jak mnie dotyka, przypadkiem lub specjalnie, zaznaczając, że jestem jego. Utwierdzić się w tym, że nic się nie zmieniło, ba po pewnym czasie nawet czasami wymóc na nim jakiś komplement, jeśli zapominał i długo nic mi nie mówił miłego. Niczego już od niego nie żądałem, czekałem aż to napięcie pomiędzy nami pojawi się , samo przyjdzie, nie ponaglane i niczym nie napędzane. Dlatego zaskakiwaliśmy się nadal, nie mieliśmy żadnych ustalonych rytuałów. Czasami spotykaliśmy się wiele dni, tylko po to by pobyć obok siebie, a w innym czasie, kochaliśmy się w każdej godzinie bycia razem. 
   Te momenty uniesień, musiały mi wynagrodzić wszystko, co przedzierało się do mnie z rzeczywistości. Szczególnie te fale buntu, wściekłości, gdy waliłem pięścią w ścianę za drzwiami mieszkania Koki, kiedy delikatnie, ale stanowczo wyrzucał mnie z niego. Nie zdarzało się to często, ale i tak to tak cholernie bolało. Mieli jakiś dziwny układ, że tamten przychodził prawie zawsze po północy, mógłbym go posądzić nawet o to, że jest wampirem albo jakąś zjawą, uczepiłbym bym się z radością tej myśli. Koka szybko mi wytłumaczył, że tylko wtedy miał czas dla siebie, że tylko tak VIP oszukiwał żonę i wmawiał jej, że idzie pograć w nocnego squasha, był bardzo zajętym człowiekiem i nikogo to nie dziwiło. Kilka razy byłem gotowy zakraść się  i spojrzeć na niego, by wyobrażenia wreszcie się urzeczywistniły. Bałem się jednak swojej reakcji, już nie wierzyłem sam sobie, dlatego odsuwałem szybko ten pomysł, postanowiłem korzystać z tego co się działo pomiędzy mną a Koką, zamykając oczy na wszystko wokół. A może podświadomie obawiałem się, że jeśli nasze miłosne schadzki wydadzą się, zniknie również ta piękna ułuda w której z rozkoszą zanurzyłem się. 
   Wszystko musiało pozostać w sekrecie, co jeszcze bardziej nadawało naszej relacji niezwykłej aury. Ale jakież by miał on znaczenie, gdyby nie odbijał się w naszych oczach? Ta tajemnica dodawała nam siły. Każdej chwili, gdy byliśmy razem, kiedy nasze ciała dotykały się, wybaczaliśmy sobie: Koka zdrady, ja przyzwolenia na istnienie w jego życiu tego trzeciego. Nikt, poza nami samymi, nie był w stanie nas rozgrzeszyć.