niedziela, 24 listopada 2013

Koka cz. VIII



   Trochę drżącymi rękami wybrałem numer.
- Halo – usłyszałem głos Sebastiana po kilku krótkich sygnałach.
- Cześć.
- Kto ci dał mój telefon?- rozpoznał mnie natychmiast i wściekł się na powitanie.
- Ernest- Szybko się wytłumaczyłem- Słuchaj jest sprawa…
Nie mogłem skończyć, bo mi przerwał.
- Wszystko słyszałem od chłopaków, każdy moment wykorzystasz, żeby się dobrać do niego?
- Semek…. Ja- chciałem wytłumaczyć.
- Powiem ci jedno i zapamiętaj to dobrze- Zrobił pauzę, abym skupił całą uwagę na tym co mówił- Uważaj żebyś nie spadł z bardzo wysoka i sobie dupy nie poobijał.  
- Oooo- zacząłem kpić- Zbytek łaski, że aż tak się martwisz o mnie. Mógłbyś przez chwilę się zamknąć i nie skupiać na mnie?
- Coś z Koką?- pytał zaniepokojony.
- No tak jakby, to znaczy….
- Mów chujku zafajdany.
W niezrozumiały sposób bałem się tego co mówi i jak mnie traktował. Strach i nasze niezbyt miłe kontakty odłożyłem jednak na bok, duma mogła poczekać, teraz miałem ważniejszy cel.
- Przestań się wściekać tylko posłuchaj, zamknij się na minutę. - Sapnąłem- Potrzebna jest kasa na konia Koki, to znaczy trzeba go wykupić, VIP go sprzedaje.
- Słyszałem- mruknął Semek.
- Nikt z nas nie ma całej sumy, ale może wspólnie jakoś uzbieramy, no nie wiem. Chce tylko usłyszeć ile możesz wyciągnąć.
Nikt nie dyskutował, że trzeba zbierać pieniądze, nikt się nie burzył z w tym temacie. Każdy próbował w miarę możliwości pomóc.
- Zastanawiałem się nad tym. I licząc w te i we w te, jakieś pięć koła. Choć naprawdę, nie wiem dlaczego to robię, nie przepadam za tą szkapą, ale cóż…
To była najwyższa oferta jaką dzisiaj usłyszałem. Ernest mówił o dwóch tysiącach od siebie, bliźniacy o czterech, Kami zwięźle poinformowała, że nawet marnego tysiaka nie skołuje, ale coś dorzuci. Sebastian stanął na wysokości zadania i rzucił największą kwotę.
- Myślałem też o jakiejś szybkiej pożyczce.- Burknął mi do słuchawki- Z tym może być problem. Ale nerki nie sprzedam, na tego konia- to sobie wybij z głowy.
- Dobra -powiedziałem dumnie- Resztę ja spróbuje sam zdobyć.
- No to się staraj, bo wiesz Kokę nie tak łatwo zadowolić- Ta ironia przesycona jadem wlewała się mi się do ucha. Przerwałem ten kolejny atak na mnie.
- Rozmawiałem dzisiaj z Kami, powiedziała, że będzie trzymać rękę na pulsie, ale nie jest pewna jaka dokładnie suma będzie potrzebna.
- Jestem pod telefonem w razie co- Trochę spokojniej przemówił do mnie.- Muszę kończyć- Po tych słowach rozłączył się.
    Pragnąłem odzyskać właściwą perspektywę, przywoływałem racjonalizm by się mną ponownie zajął. On się jednak gdzieś schował, ukrył tam gdzie nie miałem dostępu, za to panoszyło się to napięcie, niepokój, że się nie uda, że nie odkupimy tego konia. Nawet sobie nie zadawałem trudu w wyobrażanie, że Koka poradzi sobie z taką stratą. Nie marnowałem czasu tylko gorączkowo przeszukiwałem wszystkie możliwe opcje zdobycia pieniędzy. Już jeden kredyt za samochód spłacałem, ale teraz byłem gotowy wziąć następny. Właściwie jedynie czekałem na bardziej precyzyjne informacja od Kami, to mnie powstrzymywało przed tym żeby nie pobiec od razu do banku. 
    Nie wiedziałem w jaki sposób powiedzieć to Koce, jak go pocieszyć, żeby się nie martwił, że zrobimy wszystko by nie stracił Ekscytacji. Miałem plan by go delikatnie wypytać lub poprosić, któregoś z chłopaków o toby go zapytali o to co dokładnie wie na temat tej sprzedaży. Dlatego kiedy nas zawołał na wieczór, byłem pełen nadziei, że to doskonała okazja by czegoś więcej się dowiedzieć.

    Nie spodziewałem się, że do naszej nowej ulubionej kawiarni przybędzie nowy gość Koki. I to on był gwiazdą wieczoru. Niewysoki blondynek z krótko przystrzyżonymi włosami i długą grzywką, którą zawadiacko zarzucał od czasu do czasu. Miał wyraz wiecznie obrażonego i jednocześnie smutnego małolata, którym z pewnością był; oceniłem go na nie więcej niż piętnaście lat. Jego trochę dziecinnej twarzy, dodatkowego argumentu za młodym wiekiem, dodawało to, że pochłaniał kolejną wuzetkę, jak dziecko które zostało zabrane na niedzielny obiad z rodzicami. Pomyślałem, że lody jeszcze lepiej by się komponowały do tej scenerii. Nie bawiła mnie jednak ta sytuacja, tak jak pozostali nie wiedziałem kim jest, a Koka poza krótkim „ To jest Olek” nic więcej nam nie powiedział. A sam Olek? Przyglądał nam się lekko wkurzony spod oka, może i on złapał się na haczyk audiencji osobistej u naszej księżniczki, której nie dostąpił. 
   Koka siedział opatulony w szeroki zielony sweter z dużym golfem i ciągle krył usta w jego fałdach. Spojrzał kilka razy w moim kierunku, przytrzymałem jego wzrok na tyle długo by zrozumiał, że o niczym nie zapomniałem. Pomimo tego, że unikał kontaktu ze mną, ciągle czułem, że mnie obserwuje. Pragnąłem zostać choć na chwilę z nim sam, abyśmy mogli sobie pewne sprawy wyjaśnić, na razie jednak nie było to możliwe.
   Tego dnia rozmowa się nie kleiła, wybijał nas ten obcy, który chociaż niewiele mówił, drażnił swoją obecnością. Nawet Kami przesadziła, kiedy kazała mu się przesiąść, zrobiła to trochę za głośno rzucając kurwami. Zerknąłem dwa razy na Semka, wyglądał na równie zirytowanego całą sytuacją. Wprost nie znosiliśmy takich zdarzeń, kiedy nowe osoby pojawiały się w naszym gronie. Wyraźnie wtedy unosiła się atmosfera rozdrażnienia. Pewnie z tego powodu ostatnio przestał pojawiać się Ernest, wolał spędzać czas ze swoją dziewczyną, niż narażać ją na ewentualne fale dezaprobaty ze strony kokowego towarzystwa. Dzisiaj oprócz irytacji unosiła się jeszcze aura zagrożenia, pewnego niepokoju, że coś się może zmienić, że ktoś swoją obecności będzie burzył już ustalony porządek. 
   Małolat, podobnie jak my, nie bawił się najlepiej, za to Koka i owszem. Przyglądał mu się z zadowoleniem jak zjada z apetytem wszystko z talerza i chciał wiedzieć czy mamy jakieś plany w tym tygodniu.
- Nie wiem Kinder Gardenu nie planowałam w ten weekend- Wyrzuciła mu Kami.
Co było tylko pretekstem dla Semka.
- Właśnie jakąś ochronkę otwierasz?
Olek zerknął znad talerza i popatrzył na Kokę, potem obrzucił nas spojrzeniem.
- Zejdźcie ze mnie staruchy. 
Nie, to nie był miły chłopiec, ale zdenerwowany całą sytuacją nastolatek, lepiej było go nie tykać.  Ja jednak chciałem wiedzieć co on tu robi, bo Koka za dobrze się bawił jego obecnością. Wędrował w zamyśleniu palcami w okolicach ust. Kilka pierścionków i bransoletek skupiało światło na ręce, która teraz opadła na ramię jego gościa wraz z pytaniem.
- Nie musisz wracać do domu?
Chłopak się wystraszył i zaprzeczył szybko głową.
- Nie, mam zaledwie pół godziny stąd, wczesna godzina jeszcze.
Koka zmrużył oczy i uśmiechnął się lekko.
- Jeszcze się spotkamy, ale lepiej teraz wracaj już.
Zwracał się do niego łagodnie, ale stanowcze nuty przebrzmiewały w jego głosie. Naciskał na Olka nie tylko słowami, ale też wzrokiem, który zawiesił na jego twarzy.  Ten  nie wytrzymał tego spojrzenia, uciekł gdzieś w bok oczami  i w zmieszaniu złapał kurtkę. Podniósł się szykując się do wyjścia. Niespodziewanie przechylił się  w kierunku Koki i złapał jego rękę z pytaniem.
- Obiecujesz?
Zanim jednak przebrzmiała ostatnia sylaba, ja z Semkiem byliśmy na równych nogach. Z hałasem odsuwanych krzeseł wbijaliśmy wzrok w blondyna. Już wiedziałem jaka siła podrywała w takich sytuacjach Sebastiana na baczność. Miałem ochotę odepchnąć tego małego blondynka, za tą zuchwałość, za ten gest, który był przekroczeniem wszelkich granic.  Rozsądek mówił mi, że nic nie groziło Koce, ale to nie była prawda, tu trzeba było ukarać bezczelność tego małolata, dać mu lekcje, by nigdy się to nie powtórzyło. Koka odruchowo wysunął rękę z uścisku, który zelżał i zerknął na nas spod rzędu ciemnych rzęs.
- Jedź już- poradził Olkowi, który odsunął się na bezpieczną odległość. Ten na pożegnanie przeszył nas lodem swoich niebieskich tęczówek, zacisnął usta i wyszedł z kawiarni. Sebastian nawet nie poczekał aż drzwi się za nim zamkną i ciężko opadając na krzesło wyrzucił.
- Zwariowałeś, naprawdę zaczyna ci się wszystko pieprzyć w tej głowie.
Opierając ręce na stole, przechyliłem się w kierunku Koki, chciałem coś koniecznie wiedzieć.
- Kto to był, skąd się wziął?
- Przestańcie- Uniósł dwie ręce w obronnym geście – Wszystko wam wytłumaczę.
- Nie wiem czy ja chce tego słuchać- zaperzyła się  Kami- Zaczynam powoli mnie to przerażać. Zamiast dwóch napalonych indorów, za chwilę będzie trzech i co mam zacząć obstawiać, albo zakłady robić?
Złapała w usta swój kolczyk wbity w wargę i obróciła go językiem, na znak, że jest naprawdę wkurzona. Koka lekko obrażony obrócił głowę w bok i zapatrzył się w okno. Ścisnął ramiona i podwinął wyżej golf. Uniósł nogę by ją oprzeć na krześle Kami.
- Ciekawe co byście zrobili na moim miejscu? Kiedy chłopak cały miesiąc chodziłby za wami? Hmmm?
Ja tam nie miałem wątpliwości co bym zrobił, ale miałem na tyle cierpliwości żeby wysłuchać go do końca, klapnąłem na krzesło zdegustowany.
- Zobaczyłem go miesiąc temu jak siedział pod naszym studiem, może nawet uśmiechnąłem się do niego. Właściwie każdego kolejnego dnia tkwił pod drzwiami, kiedy wychodziłem z pracy.  Potem pojawił się w galerii, kiedy mieliśmy akurat zmianę witryny i ciągaliśmy po całym sklepie manekiny, pytał o jakieś zajęcie. Szefowa go pogoniła, ale on wracał jeszcze kilka razy. Zrobiło mi się go szkoda, dlatego kiedy go ponownie zobaczyłem, podszedłem. On się wystraszył i uciekł. Właściwie jeszcze wtedy nie poświęciłem mu wiele uwagi. Po dwóch dniach znowu tam był, tym razem to on wykonał pierwszy ruch  i strasznie zdenerwowany wręczył mi małe zawiniątko. Boże jakie to było słodkie – Westchnął Koka i się rozmarzył – Takie małe serduszko.
Kami wywracała oczami a ja byłem pewien, że za chwilę zrobi mi się niedobrze. Nigdy nie posądzałem Kokę o takie przesłodzone zapędy, ale widocznie coś było w tym niezwykle interesującego.
- I jeszcze ta kartka, mały bilecik „Kocham cię”.
- Oszczędź nam szczegółów- Nie wytrzymał Semek- I co to ma wspólnego z tym, że mieliśmy nieprzyjemność oglądania facjaty tego gnojka?
- A jak miałem to załatwić bez ranienia go? – zirytował się Koka.
- Tego nie da się załatwić bez urażenia tej drugiej strony. Ale to jest mały krótki ból i przechodzi, a teraz –Westchnąłem – Właśnie nakręciłeś spiralę.
Koka zdjął nogę z krzesła. Spuścił głowę i opuścił z rezygnacją ręce. Włosy zasłoniły mu twarz.
- Jeśli uważasz, że można kogoś zdeptać jeśli wyzna ci miłość, odtrącić go i uważać, że mu przejdzie, to niczego nie rozumiesz. 
- Nie lepiej go mamić i dawać mu nadzieję.
- Nie, lepiej mu uświadomić, że miłość to skomplikowane uczucie i nie zawsze odwzajemnione w taki sposób jakbyśmy tego chcieli.
Uniósł głowę i spojrzał na mnie. Te słowa były wymierzone we mnie.
- Dajesz mu lekcję?- chciałem wiedzieć
- Tak- Zawiesił głos na chwilę- I wy mi w tym pomożecie.
- Ja – uniósł się Semek, zbierając kurtkę z wieszaka- Ja mu dam na pewno lekcję, będzie w ekspresowym tempie wypieprzał, odechce mu się amorów, to pewne.
Ja także chciałem Kokę zirytować dlatego powiedziałem.
- Jeśli uważasz, że on jest na tym poziomie by to objąć swoim małym umysłem twoje aluzje, a nie potraktować wszystkiego dosłownie, to gratuluję ci oglądu sytuacji- Prychnąłem- Wielkie gratulacje.
Podniosłem się i zgarnąłem swoją wiatrówkę z oparcia krzesła, szybko ją wkładając. Sebastian przyszedł mi z pomocą i znowu trafnie uderzył w sedno.
- Wiesz, tacy młodzi są najgorsi, sami się miotają a przy okazji zahaczają o innych, muszą cierpieć żeby żyć, jeśli mu to odbierzesz, znajdzie sobie inny powód.
   Stałem z otwartymi ustami, pomyślałem, że byłem taki sam. Nieustająco w wieku Olka znajdowałem pretekst by się zadręczać, a miałem naprawdę spory repertuar prawdziwych i wyimaginowanych problemów. Jakiś dziwny sojusz stworzył się pomiędzy mną a Semkiem w sprawie tego młodego Olka. Obaj byliśmy przeciwni, obaj nie rozumieliśmy po co w ogóle Koka chce się z nim zadawać. Opowieści o zranionych pierwszych uczuciach były dla nas niezrozumiałe. Mogliśmy jedynie pertraktować z Koką by dał sobie spokój z tym małolatem, zmusić do niczego go nie potrafiliśmy, zresztą on zawsze miał swoje wizje od których rzadko odstępował. Obrażony wyszedłem wraz z Sebastianem, który tuż za drzwiami zagadał mnie.
- I co z tą kasą?
- Będzie- powiedziałem pewnie choć jeszcze nie zdecydowałem skąd ją wezmę.
   Kiwnął mi głową i ruszył w kierunku przystanku. Patrzyłem teraz za nim i miałem nieodpartą chęć zawołania go, rzucenia mu propozycji, żeby go podwieźć. Nagle w jeden wieczór z wroga stał się człowiekiem, którego coraz lepiej rozumiałem i coraz mniej mu się dziwiłem. Tkwiliśmy w tym cholernym paradoksie, że chcemy chronić kogoś, kto sam na własne życzenie generuje kłopoty, a potem przybiega do nas byśmy go ratowali. A my bez dyskusji, bez sprzeciwu, zawsze jesteśmy gotowi nieść pomoc. 
   Zastanawiałem się nad tym po co Koka to robi? Dlaczego ciągle siebie i wszystkich wokół poddaje tym cholernym próbom, nieustannie coś chce udowodnić. Oparłem się o samochód i spojrzałem w kierunku drzwi, mając nadzieję, że za chwilę wyjdą z Kami. Z tego wszystkiego zapomniałem o tej sprawie z koniem, Semek jednak przywrócił mi priorytety. Miałem nadzieję, że informacja o tym, że staramy się mu pomóc, odrobinę złagodzi to napięcie, które się pojawiło. Bardzo chciałem mu coś dać, coś co mu przypomni o nas, oderwie się od skupiania się na tym dzieciaku.
    Oni jednak nie wychodzili, a ja już nie miałem ochoty dłużej czekać. Rozdrażniony siadłem za kierownicą i wróciłem do domu. Od progu zaatakował mnie matka z prośbą o to bym ją z samego rana zawiózł na pobliski bazarek. Miała zrobić zapasy z warzyw na zimę. Słuchałem jej jednym uchem, przytakując na wszystko, moje myśli cały czas krążyły wokół zdarzeń z kawiarni. 

     Martwiłem się, chciałem pomóc i zaczynałem się miotać. Choć jeszcze nie potrafiłem przyznać tego sam przed sobą, obsesyjnie pragnąłem być tymi godzinami w życiu Koki w których mnie przy nim nie ma, wmawiając sobie, że mogę go ochronić przed zdarzeniami podobnymi jak to z tym chłopakiem. Ta wzmianka o studio w którym pracował. Tak mało wiedziałem co robi. Wcześniej wystarczyła mi informacja, że pracuje w jakiejś pracowni garniturów, teraz nagle w tym momencie, zapragnąłem wiedzieć wszystko. Myślałem o tych minutach, godzinach i dniach, kiedy żył życiem, które było dla mnie zakryte. Ta odległość od tych rzeczy, którym podlegał Koka, miała swoje przełożenie na wyobrażenia z nim związane. Widziałem oczami duszy te jego gierki, manipulacje, wykorzystywanie urody i  wdzięku by uwodzić innych. Tak jakby całe życie zaplanował i kolejne zdarzenia miały czemuś służyć, a każda sytuacja, miała być kolejną próbą dla kogoś kto wpadnie w jego orbitę. Nie, nie było mi żal tego chłopaka, raczej ta złość skupiała się na Koce. On był tym którego mogliśmy podziwiać, ale nie mieliśmy na niego wpływu, byliśmy tymi którzy mieli nie  wtrącać w jego wybory, jedynie z przyzwoleniem je śledzić.  Drażniło mnie to i irytowało, bo jedyne czego pragnąłem to przekonywać go, tłumaczyć i prowadzić, by nie wpadał w kolejne kłopoty.
   To wszystko przeżywałem, kiedy go przy mnie nie było. Cała optyka jednak zmieniała się w chwilach kiedy pojawiał się, kiedy jego ciało łączyło się z moim wyobrażeniem o nim, wszystko się zacierało. Tworzyłem nowy jego obraz, ten który wielbiłem od którego byłem uzależniony, w którym wszystko się zgadzało.
   Stał w progu mojego mieszkania. W zielonym swetrze i czarnymi włosami, poprzetykanymi, zielonymi jak gałązki, pasmami.
    Było już późno, a on przyjechał do mnie. Nigdy tego nie robił, dzisiaj jednak coś musiało się wydarzyć. Odsuwałem matkę z korytarza, aby przepuściła Kokę do mojego pokoju. Nie widziała go od tamtych zdarzeń sprzed kilku tygodniu. Ukłonił jej się i uśmiechnął, ona patrzyła na niego jak na zjawę, zapewne nie mogła skonfrontować tamtego pobitego chłopaka z tą osobą, która pewnie przekraczała próg mojego pokoju.
    Usiadł na łóżku i przyglądał mi się. Pytałem go czy chce czegoś się napić. Zaprzeczył i milczał. Nie miałem zamiaru go ponaglać, właściwie byłem zmieszany i rozdrażniony tym, że przychodzi bez zapowiedzi, powodując zamieszanie w moim domu. Jednocześnie to co było moim udziałem to ta radość, że byliśmy nareszcie sami. Tak bardzo czekałem na tą chwilę by być blisko niego i mieć go tylko dla siebie. Był znowu w moim pokoju, siedział na moim łóżku i patrzył na mnie z zakąś zadumą na tej pięknej twarzy.
- Olek mi coś uświadomił.
Spiąłem się pod wpływem tych słów. Dlaczego ciągle wraca do tego chłopaka? Moja irytacja zaczynała się nadmiernie panoszyć. Jeśli przyszedł do mnie bym go wspierał w tej akcji to się pomylił. 
-Usiądź proszę- klepnął ręką miejsce obok siebie. Usiadłem ostrożnie, bo nie wiedziałem czego się spodziewać.
- Zamknij oczy- zażądał
- Po co?- rozdrażnienie narastało we mnie.
- Zamknij proszę- wypowiedział tym razem tą prośbę bardzo łagodnym aksamitnym głosem, uległem.
Ogarnęła mnie cisza i jego pytanie.
- Jaki mam kolor oczu?
Zacisnąłem powieki i zacząłem się przesuwać ręką po karku by ukryć zmieszanie.
- Koka, nie wiem, nie pamiętam. A to jakaś zabawa z gimnazjum, na to cię naprowadził ten blondyneczek?- Chciałem wybrnąć z tego z humorem.
- Nie, to jest mój test. Skup się Madras.
- Takie głupie gry naprawdę, to w przedszkolu. – Broniłem się.
- To cofnij się mentalnie do przedszkola i odpowiedz mi na to proste pytanie.
-Nie jest wcale proste- Oburzyłem się- Bo twoje oczy, sprawiają wrażenie szarych, z ciemnymi obwódkami, ale kiedy jesteś smutny to widać takie małe zielone drobinki na brzegach tęczówki, wyglądają prawie jak szmaragdy, a jak się śmiejesz to ciemnieją jeszcze bardziej na obwodzie.
Bałem się rozsunąć powieki, nie potrafiłem wytłumaczyć w jaki sposób zapamiętałem te szczegóły. Koka milczał, a ja postanowiłem się zemścić w dziecinnej grze.
- A ja? – chrząknąłem ,bo głos mi odmawiał posłuszeństwa-  Jaki kolor mają moje oczy?
Poczułem jak się przysunął bliżej, jego zapach mnie otaczał, jego oddech rozpraszał ciszę pokoju. Mówił cicho na granicy szeptu, jakby w jakimś uniesieniu opowiadał cudowną historię.  
- To kolor kasztanów, takich które po krótkim locie z drzewa rozbijają skorupkę przy zetknięciu z ziemią, by w kontraście z zielenią, przytłaczać przepięknym brązem połyskującym nowością nie tkniętego nasionka. Chociaż wcześniej otaczały go kolce, teraz kusi swoją jedwabistą aksamitną powierzchnią. 
Zadrżałem, a jakiś niepokój pojawił się w moim sercu, zakryłem w panice uszy i zacząłem szybko oddychać, ale nie otworzyłem jeszcze powiek.
- Nie mów mi takich rzeczy- Błagałem go, jakbym był na jakiś torturach. Próbowałem przełknąć ślinę bo całkowicie wyschło mi w ustach. Opuściłem z rezygnacją ręce, bo jego głos znowu mnie otoczył.
- Jeśli nawet nikt wcześniej tego ci nie mówił, to ja chciałem byś to usłyszał. 
Nie mogłem dopuścić aby te zdania, ich sens, docierały do mnie. Komplementy, pieszczoty frazami i głaskanie słowami były mi zupełnie obce. Byłem jednocześnie zły i wprowadzony w konsternację, tym, że Koka miał rację, nigdy nikt tak do mnie nie mówił. On był tym pierwszym. Znowu czytał mnie z łatwością, dotykał jakiś rejonów, w które nie chciałem by w nie się zanurzył. Zawsze wydawały mi się śmieszne takie uwagi, pozbawione głębszej logiki; głupie romantyczne sentencje wygłaszane w tanich filmach i kiepskich powieściach. Teraz kiedy on to powiedział, moja krew zawrzała, a ja walczyłem o to by poukładać dziwne uczucia zmieszania, w które wprowadzał mnie Koka. 
A on nie przerywał tych tortur, musnął palcem moje usta i poprosił tuż nad uchem, tak że czułem na skórze tchnienie każdej sylaby.
- Czy umówisz się ze mną?
Nagle wstałem, uderzając go tym nagłym ruchem w ramie. Mrugałem bardzo szybko, bo światło raziło nieprzyzwyczajone do jasności oczy. Ten klimat ta magiczna chwila, chyba odrobinę poniosło Kokę, tak jak moje serce, które teraz łomotało gdzieś w gardle.
- O co ci chodzi? Nie baw się mną do cholery.- Spojrzał na mnie z pomiędzy rozpostartych palców dłoni, którą zakrył twarz, tak jakby się wstydził.
- Nie bawię się- Zapewnił mnie- Proszę cię żebyś ze mną poszedł na randkę.
Potrząsnąłem głową, bo nie wierzyłem w to co słyszę.
- To znowu gimnazjum, zatrzymałeś się na tym etapie, czy Olek cię natchnął?- Zaśmiałem się głupio- Nie chce złamać twych marzeń księżniczko, ale mi wystarczy, że się ze mną prześpisz. 
Dyszałem teraz z napięciem czekając na to jak zareaguje. Właściwie miałem ochotę po tych słowach rzucić się na niego, pomijając te wszystkie kurtuazyjne banały pomiędzy. 
- Ja nie będę cię traktował jak inni, nie zasługujesz na to- Pewnie spojrzał na mnie.
Cofnąłem się trzy kroki do tyłu. Co ten człowiek znowu do mnie mówił? Ten manipulant, który teraz sączy mi kolejne piękne słówka. On jednak nie spuszczał ze mnie wzroku z napięciem czającym się w nim mówił.
- Przepraszam za to wszystko tam w stajni- Skrzywił się i wytłumaczył- Nie kontroluje się czasami, jeszcze raz przepraszam.
Spuścił głowę i zasłonił twarz włosami. Z wbitym wzrokiem w łóżko ścisnął ramiona i westchnął.
- Nie będę cię ciągał po zimnych i nieprzyjemnych miejscach, tych okropnych spelunach, łóżkach i bezosobowych pokojach- Zrobił pauzę by ciszej dodać- Za bardzo cię szanuje.
Mógłbym być w tych wszystkich miejscach z Koką, nic nie miałbym przeciwko, ale on tworzył inny obraz, pokazywał mi, że nie tak sobie to wszystko wyobraża. We mnie jednak był opór, nie umiałem wytłumaczyć sobie paradoksu ja i VIP.
- Masz już faceta, bogatego, którego kochasz ponad życie, nie rozumiem kim ja miałbym być?
    Kiedy przebrzmiały te słowa, sam nie wierzyłem, że to powiedziałem, to było jak zgoda, tylko pod pewnymi warunkami. Teraz i on wstał. Sprawdziliśmy z bardzo bliska czy się nie pomyliliśmy z kolorystyką naszych tęczówek. Kiedy zamigotały te szmaragdy o których wcześniej mówiłem, lekko pchnął mnie na łóżko. Przełożył nogę przez mój brzuch i usiadł na mnie. Przycisnął włosy do swojej twarzy, obydwoma rękoma, tak że sprawiała wrażenie niezwykle małej i kruchej. Uśmiechnął się i położył na mojej piersi, słuchając przyśpieszonego bicia serca.
- Bądź tym wszystkim czym on nie jest.
Zatrzymałem oddech, przetwarzając te słowa, które obijały się echem w pokoju, a może nie w tym pomieszczeniu, a w mojej głowie? Nabrałem ponownie powietrza, przełknąłem ślinę i uniosłem rękę by pogłaskać go po głowie. Nie miałem pojęcia czym miałbym być w życiu Koki, ale pragnąłem tego.
- Księżniczko…- zawiesiłem głos
Nie wiedziałem dlaczego ja, nie rozumiałem skąd ta nagła propozycja, ale wszystko przestawało mieć znaczenie. Cokolwiek by ode mnie chciał, jakkolwiek mógłbym go zadowolić, zrobiłbym to. Uniósł się tak by spojrzeć na mnie. Ja oszołomiony tą propozycją, on skupiony całkowicie na mnie. Przysunął się bliżej i złapał mnie za brodę by ją lekko unieść, tak bym mógł zajrzeć znowu w jego oczy.  
- Boisz się? – chciał wiedzieć, bo zobaczył to czego nie byłem świadomy.
Kiwnąłem głową. Tak to uczucie także mi towarzyszyło, wśród tej całej kombinacji szaleństwa, czaił się strach. Czułem, że jakaś cząstka mnie, poddaje się, coś co było ważne- odchodzi, nie chciałem się z tym rozstawać, ale to był wybór między tym co do tej pory a Koką. A to co nieznane napawało mnie strachem, który był też udziałem Koki.
- To ja powinienem się bać. Jestem w potrzasku swoich pragnień, swoich wyobrażeń, swojego ciała i uczuć, które nieproszone same zagarnęły mnie.  Pamiętasz kiedyś mówiłem o instynkcie? Tu właśnie powinien zadziałać, ostrzec mnie, bym tego nie robił, że stoję nad krawędzią i jest tyle argumentów za tym bym nie składał ci takiej propozycji- Przygryzł usta- A pomimo tego coś innego kieruje moją dłoń, by dotknąć cię, moje usta szukają twoich warg, a serce zalewa falą gorąca, kiedy cię widzę.
Patrzyłem w tą twarz, harmonie, której do tej pory nie znałem, piękne rzęsy, czerwone usta, lekko zaróżowione policzki i oczy w których tonąłem jak w morzu wzburzonym w czasie sztormu. Mogłem jeszcze walczyć, albo się poddać i dać prowadzić Koce.
On złapał mnie za rękę i splótł nasze palce. Przytrzymywał mnie swoim ciałem bym nie mógł się ruszyć, ja też czułem się jak w pułapce.
- Proszę daj mi szansę. Nie obiecuje, że będzie idealnie, ale potrzebuje cię.
Milczałem wpatrując się w niego, przyjmowałem wszystko z coraz większym spokojem. Usłyszałem szuranie kapci mojej matki w przedpokoju. Co by sobie pomyślał, gdyby teraz weszła? „Mamo Twój syn się całkowicie poddał”- to chciałbym jej powiedzieć. Jego myśli i decyzje są już poza kontrolą, kto inny nimi włada.
Koka rozplótł nasze ręce, uwolnił mnie  i położył się obok spoglądając na sufit.
- Nie mogę być cały dla ciebie, bo kocham kogoś innego, ale w tej chwili stałeś się kimś naprawdę ważnym, bez kogo nie widzę dla siebie nadziei. Wiem, że nie wierzysz w te wszystkie romantyczne truizmy, ale zaufaj mi proszę. Jeśli dla ciebie to tylko epizod, też to zrozumiem, ale ja już dłużej nie mogę udawać, że nic się nie dzieje. To właśnie uświadomił mi Olek.
Właściwie, o ironio, powinienem być wdzięczny temu gnojkowi, że naprowadził na te wyznania Kokę, ale jakoś pragnąłem pozostać w swojej rozdrażnionej rezerwie w stosunku do blondynka.
Koka przekręcił głowę by spojrzeć na mnie. Uniósł dłoń, która opadła na moją głowę, głaskał mnie teraz po włosach. Ten ruch tak bardzo przypominał mi te gesty, którymi obsypywał Ekscytację. Byłem już zupełnie spokojny, miałem Kokę obok siebie, który mnie prosi abym był z nim, nic lepszego nie mogłoby mnie spotkać. 
- Nie wierzę w przyjaźń kobiety i mężczyzny – Powiedział odrobinę rozciągając wyrazy- Zawsze będą jakieś wibracje erotyczne, zawsze. A ja czym bardziej obdarzałem cię zaufaniem, tym coraz wyraźniej czułem, że one narastają. Nie umiałem już ich oddzielić od przyjaźni, nawet jeśli dla ciebie to wszystko jest bez znaczenia.
- Zapominasz- Odezwałem się ostrożnie jakbym nie chciał spłoszyć tej chwili, ale czułem, że muszę to powiedzieć.- Że ja pożądam kogoś innego.
- Bynajmniej, doskonale o tym wiem. Tylko jest pytanie czy chcesz nas? Czy chcesz mnie?
Nie mógł sobie pozwolić aby coś zostało przemilczane, coś z powodu czego bym się mógł wahać, chciał być pewien, że wiem na co się decyduje. Nic co z nim związane nie było proste ani łatwe, już to wiedziałem, ale była jakaś magia w nim, zniewalająca energia, która pchała mnie ku niemu. Czułem się jak ślepiec, który idzie w ogień, bo tam jest cieplej.
- Koka przecież doskonale to wiesz, po co pytasz ?
- Bo chce abyś to ty głośno to powiedział.
Złapałem go za rękę, która zatrzymała się na mojej głowie i przycisnąłem ją do ust ze słowami.
- Chce ciebie.
Uśmiechnął się zadowolony, jak ktoś kto jest pewien, jak ktoś kto nad wszystkim posiadł kontrolę. Zdobył to czego pragnął. Usiadł, a ta satysfakcja, która nim rządziła, nie opuściła go. 
- Jeśli masz czas to zabiorę cię gdzieś w piątek- Przechylił się w moją stronę- I masz całkowitą rację, cofnąłem się do gimnazjum. Chodziłeś wtedy na randki?
- Nie Koka, ja w ogóle wtedy byłem jakimś totalnie ogłupiałym świrusem.
- Madras i szaleństwo? Nie ta mozaika zdecydowanie się nie zgadza. – Śmiał się teraz ze mnie- Myślę, że nam obydwu należy się odzyskanie tych wspomnień, które nigdy nie były naszym udziałem.
      Powiedział to z tajemniczym uśmiechem magika, który chce coś dla mnie wyczarować. Wstał i posłał mi pocałunek na dłoni. Takiego chciałem go zapamiętać z tamtego wieczoru, który był zapowiedzią zmian w moim życiu. Ta propozycja, te deklaracje napawały mnie dumą, mógł mieć prawie każdego a wybrał mnie, ta jedna myśl majaczyła w mojej głowie.
   Stawałem przed tym wyzwaniem, pierwszy raz w moim życiu dopadła mnie ta przypadłość -świadomego bycia z kimś. Poczucie, że jesteśmy razem, że tworzymy jakiś związek. Właściwie już wcześniej pomiędzy nami istniały specyficzne relacje, ale teraz przechodziliśmy na inny poziom, taki który odbierał mi to co ceniłem najbardziej -wolność. Delikatnie, ale stanowczo prosił mnie już tego pierwszego wieczoru, bym zrezygnował z moich wypadów. Dał mi co prawda wybór, bo doskonale wiedział, że zażądam tego samego od niego, prosił jedynie abym przemyślał to. Tłumaczyłem mu trochę kpiąc z jego propozycji, że akurat sfera seksu jest dla mnie ważna i jeśli będzie się tak bawił ze mną jak do tej pory, nie zrezygnuje na pewno z niczego. Wtedy złożył mi deklarację
- Postaram się abyś nie pragnął nikogo innego, ale muszę być pewien, że jesteś tylko mój.
Zapatrzył się w moją dłoń i złapał za dwa palce.
- Bądź chociaż ty, tylko mój.
   Nie potrafiłem mu tego przyrzec, nie chciałem się rozstać z tym co było, nie chciałem też aby decydował o wszystkim co mnie dotyczyło, ale powoli ulegałem. Jedna cząstka po drugiej kapitulowały po słowach, gestach i dotyku Koki. Jakby wiedział, że ten każdy  przypadkowy kontakt pomiędzy nami, łapanie mnie za rękę co chwilę, muskanie palcami  moich włosów kruszyło moje mury.
   Dopiero wychodząc ode mnie przypieczętował to wszystko pocałunkiem, jak zwykle zrobił to z zaskoczenia, a ja kolejny raz poddałem mu się. Tym razem czułem jego ekscytację i radość i chęć uczczenia faktu,  że wziął sobie kochanka.  Bo tym właśnie się stałem, istniałem obok męża jakim był dla Koki z pewnością VIP. Męża, którego nie mógł opuścić.

*****
   Na drugi dzień, z samego rana, wiozłem matkę na obiecany bazarek. To co się we mnie działo po wczorajszym wieczorze, rozsadzało mnie energią i przekładało się na gadulstwo, które nie było kompletnie moją domeną. Nie przestawałem mówić, o wszystkim co mi do głowy przyszło; o pracy, o Koce, o pracy, o koniu Koki. Matka słuchała trochę przytłoczona natłokiem informacji, a raczej brakiem jakiegoś porządku w tym wszystkim.
- Marcin? Skąd ty go w ogóle znasz?- Zapytała czujnie, a ja już mniej czujnie odpowiedziałem.
- Z klubu.
- To dziwny chłopak- Skomentowała- Właściwie jakby ukradł całe piękno jakiejś dziewczynie.
Zamarłem wpatrzony w samochody przede mną. Matka rzeczywiście mogła być lekko oszołomiona wyglądem Koki, pierwszy raz go widziała bez tych wszystkich siniaków i teraz dopiero uderzyło ją to co wszyscy odgadywali już po pierwszym spotkaniu.
- Pięknym ludziom jest ciężko w życiu- Chciała się podzielić ze mną swoimi przemyśleniami- Ciągle wszyscy od nich wymagają aby byli piękni nie tylko na zewnątrz, ale także doskonali wewnątrz, jeśli tych wygórowanych oczekiwań nie spełniają, pojawia się nienawiść w stosunku do nich.
- Skąd to wiesz?- moja matka była ładną kobietą, ale nikt nigdy by o niej nie powiedział piękna, nawet jej fotografie sprzed lat nie zaskakiwały mnie pod tym względem, przeciętna dziewczyna, nie wyróżniająca się niczym kompletnie spośród rówieśników.
- Powiedziała mi to kiedyś moja koleżanka, miała z tym problem, a raczej problem z mężczyznami. Widzieli w niej anioła a nie kobietę, a potem ściągali boleśnie na ziemię.
- Pewnie jakaś straszna historia, chyba nie chce jej znać.
- Nie mam z nią kontaktu, ale słyszałam, że nie najlepiej jej się układało w życiu.
- Koka też nie ma łatwego życia- Potwierdziłem. Tak bardzo chciałem z kimś o nim porozmawiać. Te parę słów, kilka wzmianek, wprowadzało mnie w kolejną ekscytację, świadomość, że on i ja już nie jesteśmy sobie obcymi ludźmi.
- Marcin on wydaje mi się trochę niebezpieczną osobą, dlatego mam do ciebie prośbę.
Odwróciła się teraz do mnie by spojrzeć na mój profil. Znowu wbiłem skamieniały wzrok w to co się działo przede mną na drodze, nie chciałem słuchać tego co matka ode mnie chciała. Żadnego ataku na Kokę nie przyjmowałem do wiadomości.
- Synku, nie zadawaj się z nim.
- I myślisz, że od tak odtrącę przyjaciela, powiem mu, żeby znikł z mojego życia, bo matka mi nie pozwala się z nim przyjaźnić. To nie przedszkole, mamo. – Wściekle wypaliłem w jej stronę.
Westchnęła z rezygnacją, a ja czułem jak dłonie pocą mi się na kierownicy, jak palce ze złością zaciskają się na niej. Zawsze wszystko musiała popsuć, nawet te chwili kiedy byłem zadowolony, że jestem z Koką. Była mistrzynią  wprowadzania mnie w poczucie winy, że coś robię źle, że ona tego nie akceptuje, że jest przeciwna. Choć nie była w stanie ogarnąć całej sytuacji, nie miała odpowiedniej perspektywy co do moich relacji z Koką, czułem, że chce to zniszczyć.
We mnie jednak była nowa siła, byłem w stanie przeciwstawić się całemu światu, byłem w takim momencie, że mógłbym za nim pójść wszędzie. Z jakiegoś głupiego niezrozumiałego powodu pragnąłem także jej akceptacji, chociaż wiedziałem, że nigdy w tym aspekcie jej mi nie podaruje. Dlatego tak mnie bolało, że próbuje atakować Kokę, chociaż nie miała żadnych przesłanek by mieć uzasadnioną przyczynę do tego. Poza tą jedną, że intuicja jej to podpowiadała. 
- Byłam wczoraj w banku i spotkałam twojego nauczyciela polskiego z liceum- zmieniła nagle temat na który zareagowałem nie lepiej niż na Kokę- powiedział, że już nie uczy, że pracuje teraz w tym miejscu. Jak to ludzie teraz szybko zmieniają zawody, kiedyś było to nie do pomyślenia. Aaaa i chciałam ci powiedzieć, że procent narósł na tym moim koncie oszczędzam, może byśmy wybrali te pieniądze i telewizor nowy kupili?
    Przełknąłem ślinę chyba tak głośno, że nawet moja matka to usłyszała. Wszystkie trybiki wskoczyły mi natychmiast na swoje miejsce. W tych paru zdaniach znalazła rozwiązanie na moje problemy związane z pieniędzmi na Ekscytacje. Miałem upoważnienie do jej konta, procent  nie pokryje z pewnością całej brakującej sumy na konia, ale zawsze mogę te parę tysięcy dobrać jeszcze. Poza tym, mój były nauczyciel, który zgrabnie mnie przeleciał ze dwa razy w liceum, z pewnością pamięta mnie doskonale, pomoże mi w razie czego dostać tą kasę.
- Nie wiem mamo, ten telewizor co mamy w sumie jeszcze jest dobry, ja bym nie zmieniał- Powiedziałem to najbardziej obojętnym tonem na jaki było mnie stać.
- Może masz rację, po co niepotrzebnie wydawać pieniądze, jak się popsuje to sobie kupimy nowy.  Oooo tam jest wolne miejsce- Pokazywała mi teraz kawałek przestrzeni pomiędzy dwoma samochodami.
   Zaparkowałem i w jakimś amoku wyszedłem z nią z samochodu, cały czas obmyślając plan wybrania tych pieniędzy z konta mojej matki, tak aby się o tym nie dowiedziała.