CZARNY (III)
Jakie to wszystko było dziwne, jak niezgodne z moim
wyobrażeniem o samym sobie, o tym co uważałem, że jestem w stanie zrobić a
czego z pewnością nigdy się nie dopuszczę. Trzymanie kogoś w ramionach i
pocieszanie go, było mi tak obce jak wyprawy w Himalaje i równie trudne do
wyobrażenia i równie dużym ryzykiem obarczone. Aż do tego dnia, kiedy ta
istota, wprowadziła moje życie w stan nieustających wibracji, współodczuwania,
jakiejś empatii na granicy uczuć ojcowskich, o które sam siebie nigdy nie
podejrzewałem. Jednak to nie tylko litość mną kierowała, nie tylko chęć
pocieszenia, ale podzielenia tego bólu, by być bliżej niego.
Ten gest, podyktowany współczuciem, kiedy moje
ramiona objęły to drżące ciało, było jak otwarcie przystani w której zawsze
może się schronić. Cokolwiek nim targało , jakiekolwiek wściekłe wiatry
chłostały, raniąc duszę, odbierając bezpieczeństwo, byłem tam. Kiedy tylko tego potrzebował, wpadał w moje
objęcia, coś szepcząc albo milknąc na dłuższe chwile w tą niespokojną noc.
Stany czuwania poprzetykane, krótkimi chwilami odpoczynku. Nasze ciała, których
bliskość, nie podlegała żadnemu skrępowaniu. Coś co pojawiło się naturalnie jak
łzy Koki po tamtych strasznych przeżyciach.
Później nadszedł wstyd, który pojawił się na
wspomnienie tego, że myślałem o tym by go pozbawić tego wsparcia, tej jednej
pewnej rzeczy, która przyniosła mu ta noc. Chciałem go zostawić samego, nie
tylko po to by nie być świadkiem tego wszystkiego, ale by mieć czas dla samego
siebie. To była próba ucieczki przed zbyt dużym ciężarem, który położył na
moich ramionach. Prosiłem matkę by mi pozwoliła spać w gabinecie ojca, tej
świątyni którą tak pielęgnowała. Oburzyła się jak na chęć przekroczenia jakiś
przykazań, fundamentalnych dla niej świętości. Znałem jej obsesję na punkcie
tego pokoju, codziennie od wielu lat obserwowałem rytuały zaglądania do niego,
sprzątania, ustawiania fotografii na biurku, wycierania kurzu, który miał
czelność bezcześcić swoją obecnością to święte miejsce. Czas w tym gabinecie
zatrzymał się wiele lat temu, a wraz z nim, życie mojej matki. Podobno żyła
tylko dla mnie, a ja miałem wrażenie, że istniała tylko po to by otaczać czcią to
miejsce i pamięć o ojcu. Nie wpuściła mnie do tego świata, nie pozwoliła go
zmienić, ja zaś nie miałem siły z nią walczyć, także wtedy w tą noc ,kiedy
pojawił się u nas Koka.
Widząc co się z nim dzieje, jak miotają nim
wszystkie dylematy, zaczynałem się bać o niego. Dla mnie wnioski były proste,
jeśli ktoś jest w stanie sprowokować agresję w stosunku do samego siebie,
targnąć się na swoje bezpieczeństwo, nie cofnie się przed niczym. Kiedy nastał
ranek, zmęczony minioną nocą, stukałem w kolejne numery na moim telefonie. Prosiłem o
następny dzień wolny w pracy, dzwoniłem do Ernesta, żeby mu powiedzieć jak się
sprawy mają. Ten zamiast mnie pocieszyć, wpadł w panikę, Koka miał rację, to
nie była jasna ocena sytuacji i pomoc, a piętrzące się obawy. To ja z kolei
teraz jego uspokajałem, że wszystko jest pod kontrolą. Z tych wyrzucanych przez
niego szybko i w zdenerwowaniu zdań zrozumiałem jedno, to nie pierwszy raz
kiedy Koka urządził taką streetową autodestrukcję. Żądał abym go pilnował. Ja z
kolei wyrzuciłem mu, że jeśli tak, to może on go przejmie, a nie mam zamiaru
zawalać wszystkiego z jego powodu.
- On nie ma nikogo poza nami- Chciał mnie przekonać-
A poza tym, Koka wybrał ciebie.
Zabrzmiało to bardzo dwuznacznie, znałem go
najkrócej z nich wszystkich, byłem w mojej ocenie najbardziej nieodpowiednią
osobą do takich misji, a na dodatek istniał przecież ktoś kto był naprawdę
blisko z Koką, o wiele bliżej niż my wszyscy.
- Powiedz mi jedno Ernest, gdzie jest ten pieprzony
VIP? Ten Bóg na Olimpie, którego Koka tak wielbi, dlaczego go przy nim nie ma.
- Chyba- westchnął – Uprawia taktykę trzymania go na
dystans. Podejrzewam jednak, że jeśli by tylko Koka pisnął, że chce pomocy,
byłby przy nim.
- To może trzeba go wyręczyć?
- Nie! – krzyknął Ernest- Nie wchodź w to bagno.
- Ja już jestem w nim po samą szyję- Znużonym głosem
zadałem to pytanie, które mi się kotłowało od kilkunastu godzin. - Wiesz kim on
jest?
- Nie, nie mam pojęcia, ale to ktoś z kasiorą, to
pewne- Tyle to i ja wiedziałem, ale Ernestowi coś jeszcze przypomniało- Chyba
jakiś taki ważniak, poseł czy jakiś inny prokurator, coś w ten deseń.
- Prokurator?
- Nie, chyba… ,nie, nie wiem. Koka nic o nim nie
mówi.
- Dobra, będziemy w kontakcie.
- Pilnuj go- z taką radą Ernest mnie zostawił, zanim
się rozłączył. Wywołał u mnie tym samym nie tylko strach o niego, ale
niezidentyfikowane poczucie obowiązku, który na mnie spoczywa odkąd Koka poprosił
mnie o pomoc.
Słowa mają moc, krążąc po wszystkich zakamarkach
świadomości, szukając dobrego miejsca by się zakotwiczyć, by się usadowić i
rozpocząć nie dające spokoju prześladowania. Właśnie nawiedziła mnie
przerażająca scena, Koka w objęciach jakiegoś podstarzałego łysiejącego grubasa.
Już od samego wyobrażania sobie tego zrobiło mi się niedobrze. Nie, to
niemożliwe. ci wszyscy tatuśkowie szukający młodych ponętnych ciał, spotykałem
ich na każdym kroku, ale nie to było poza moją percepcją, by z kimś takim
kojarzyć jego, najpiękniejszą istotę którą znałem. Potrząsnąłem głową, chciałem
uwolnić się od tych brudnych myśli. Było jeszcze coś innego, co nie dawało mi
spokoju, to ta wzmianka o prokuratorze, kimś powiązanym z wymiarem
sprawiedliwości. Byłem zdolny posądzić Kokę już o wszystko, po wczorajszych
rewelacjach, nawet o to, że dał się pobić specjalnie żeby jego akta trafiły na
biurko VIP’a. Ale ten scenariusz wydał mi się mało prawdopodobny, bo sprawa
miałaby mimo wszystko marginalne znaczenie. „Chyba że by go zabili”- pomyślałem.
Sam się przeraziłem gdzie, w jakie meandry, prowadził mnie teraz mój umysł.
Wróciłem do mojego pokoju i ostrożnie wsunąłem się
pod kołdrę by go nie obudzić. Chciałem się jeszcze przespać. Poczułem jak Koka
poruszył się.
- Śpisz?- zapytałem cicho
- Nie
- Śpij- zachęcałem go- Ja też jeszcze się zdrzemnę.
- Nie mam siły wstać.
Uniosłem się na łokciu.
- Pomóc ci?
- Tak, zdejmij lustra w domu.
-Tu jeszcze żyje moja matka, nie zapominaj o tym –
ściągałem go na ziemię.
- Nie zapominałam o tym nawet na sekundę, chodziła
całą noc po domu. Była, ale jakby jej nie było.
Znowu coś się z nim działo, czułem się jak
psychoterapeuta, ale bez wyposażenia teoretycznego by się zmierzyć z problemem.
Podniosłem się i usiadłem na brzegu łóżka.
- To tylko siniaki, znikną.
Milczał, co było znakiem, że nie będzie dyskutował
na ten temat. Dlatego uległem i zdjąłem lustro w przedpokoju, a to nad umywalką
przykryłem ręcznikiem. Dopiero wtedy wstał i zniknął na dłuższą chwilę w
łazience.
Chciałem zasnąć, ale mój umysł nieustannie
przetwarzał i analizował informacje. Nie tylko te na temat wydarzeń sprzed kilkudziesięciu godzin.
Zastanawiałem się nad słowami Ernesta, nad uwagą, że mnie wybrał. Musiałem
przyznać się przed samym sobą, a dopiero rano nawiedziła mnie ta myśl, że była
jakaś perwersyjna przyjemność w tym ukryta, że miałem go tylko dla siebie. Bez
nich wszystkich obok, tylko ja i on. Z jakiego powodu to nastąpiło, momentami
schodziło na dalszy plan. Czerpałem czarną radość, naznaczoną jego cierpieniem,
z faktu, że śpi w moim łóżku, że płacze na mojej piersi, że szuka w moich
oczach odpowiedzi na swoje pytania. Nie chciałem tracić tej podarowanej szansy,
pragnąłem by mi ciągle ufał, ulegałem więc jego prośbom, jego nielicznym
życzeniom. Spełniałem je coraz mniej dyskutując, jeśli nawet nie miały dla mnie
większego sensu. Może nigdy, nie będę już tak blisko z nim? –zadawałem sobie to
pytanie. Nie miałem pojęcia ile wiedzą o
Koce pozostali, ważne było to, że ja poczułem, że jestem teraz z nim najbliżej,
że dostąpiłem przywileju odkrywania kolejnych tajemnic. Pragnąłem ich. Byłem
czujny na każdą najmniejszą wzmiankę,
która mogła by mnie do nich zaprowadzić, która pomogłaby mi zrozumieć istotę
Koki.
Po południu trzeciego dnia humor mu się lekko
poprawił, dlatego zaczął toczyć kolejne filozoficzne dysputy ze mną. Lubił
pewne rzeczy roztrząsać, rozkładać na małe cząsteczki by je później poukładać.
Wtedy opowiedział mi swoją historię o obojętności.
- Już wiem jak to jest. Co nas łączy.
Spojrzałem na niego zaciekawiony, czułem, że chce
podzielić się swoimi przemyśleniami.
- To co nas łączy to obojętność. Ty bez niej nie
możesz się obejść, a ja z nią nie
potrafię żyć. Czy można w tym uczuciu gdzieś wylądować po środku?- pytał mnie
teraz zawieszając wzrok na mojej twarzy.
- Ktoś kiedyś powiedział, że to paraliż duszy-
przypomniało mi się nagle.
- Tak, ale to nie tylko paraliż, ale wygodna
zasłona.
Poruszyłem się niespokojnie, upijając łyk coli, którą
trzymałem w ręku. Chciałem odpowiedzieć coś mądrego, musiałem jednak mieć czas
by to przemyśleć, wkraczaliśmy na bardzo grząskie tematy, a one budziły moją
irytację. Koka mnie wyręczył
- Zasłona,
którą zaciągnęły przede mną trzy bardzo ważne osoby. I tamtego dnia dotarło do
mnie z całą jasnością, że mnie zostawili, nie chcąc patrzeć co się będzie
działo dalej. Zostałem już zupełnie sam.
Dotknął swoich włosów i zakręcił na palcu. Zamyślił
się przez chwilę by oznajmić.
- Nie
powinienem jechać na ten pogrzeb , ale czułem się w obowiązku.
Nie miałem pojęcia o czym mówi, ale nie przerywałem
mu, mając nadzieję, że z ogólnego kontekstu zorientuje się o co mu chodzi.
- Babcia by mi nigdy nie wybaczyła gdybym się nie
pojawił. Takie imprezy zawsze wprowadzają człowieka w zadumę nad samym sobą, co
zrobił ze swoim życiem, ile czasu mu jeszcze zostało? Zwyczajne pytania, przy
smutnej okazji. Nie chce popadać w takie nastroje, uciekam przed nimi, ale cóż-
westchnął- jak trzeba to trzeba, chociaż zrobiłem to jedynie dla mojej babki,
która pomimo wszystko pomagała mi. Dziadek chyba by się nie ucieszył, że oddaje
mu tą ostatnią przysługę, nie miał jednak już nic do powiedzenia. Bałem się
jednak ogromnie konfrontacji z rodzicami. Tak strasznie, że ufarbowałem włosy-
dotknął ich znowu i przesunął palcami wzdłuż szerszego pasma- nie chciałem ich
denerwować, nie chciałem się rzucać w oczy, nie chciałem aby się za mnie
wstydzili. Ubrałem się najbardziej neutralnie jak tylko mogłem, wbrew sobie,
wbrew wszystkiemu w co wierzyłem. Przez
chwilę wydawało mi się, że mogę się stać ich synem, którego zawsze chcieli
mieć.
Koka zaczął przesuwać palcem po narzucie łóżka,
kreśląc jakieś znaki wzdłuż prostego wzoru. Posmutniał na wspomnienie tych
wydarzeń.
- To w obliczu śmierci wszystko powinno stawać się
nieważne, tylko wtedy zacierają się granice…
Wbił wzrok w koła i trójkąty, które przykrywały moje
łóżko. Jego wzrok sięgał dalej poza przestrzeń w której tkwiliśmy, przywoływał
słowa, które porządkowały jego świat.
- Nie wiem jednak jakie wysiłki bym nie uczynił, ile
pracy i zaangażowania w to włożył, ciągle jest coś nie tak, nieustająco są mną
rozczarowani. Ale tamtego dnia, podczas tej uroczystości poczułem, że to jedynie
obojętność teraz nas łączy. Cóż za absurd. Ojciec- prychnął ze złością, kiedy
wypowiedział to słowo- stał podczas ceremonii zupełnie niedaleko mnie, zerknął
dwa razy w moją stronę, ale natychmiast odwrócił wzrok. Chciałem do niego
podejść, zamienić chociaż słowo. On jednak zasłonił się swoim nowym synem,
przesunął chłopaka przed siebie, niewysokiego nastolatka z pucułowatą buzią.
Pomyślałem, że to idealny syn, chociaż nie biologiczny, a otrzymany w zestawie
z jego nową żoną. Z pewnością spełni wszystkie nie spełnione nadzieje pokładane
we mnie. Uśmiechnąłem się do chłopaka, który się zmieszał i spojrzał niepewnie
na mojego ojca. Nie miałem pojęcia, czy wiedział kim jestem, poczułem jednak,
że muszę się wtopić w tło, że nigdy mój ojciec nie szukał i nie szuka ze mną
kontaktu, chciał z pewnością zapomnieć o tej wpadce ze mną, o tym falstarcie z
rodziną, której nigdy chyba nie pragnął. Najlepszym rozwiązaniem zapewne było
udawać, że mnie nie zna, pozwoliłem mu na to, nie żądając już niczego.
Zamilkł, ale tylko na krótką chwilę.
- Matka- zatrzymał palec na jednym kole we
wzorzystej narzucie i zaczął kręcić szybciej okręgi, by nagle przerwać i wrócić
do opowieści- Nie widzieliśmy się dwa lata. Miałem wrażenie, że ucieszyła się
na mój widok. Ona także dzierżyła, trzymając za rękę, swój atut w postaci mojej
przyrodniej siostry. Śliczna mała – Rozpromienił się na sekundę- Naprawdę
będzie kiedyś z niej piękna kobieta. Nie umknęło mi jednak zmieszanie mojej
matki, kiedy ukucnąłem koło zdezorientowanej ośmiolatki, która mnie nie
rozpoznawała- chciałem jej powiedzieć, że jesteśmy rodzeństwem, ale zawahałem
się. Podarowałem jej jedynie uśmiech i
pochwaliłem śliczny płaszczyk. „Mama mi kupiła”- powiedziała mała dumnie. Matka
wyjęła papierosa tuż za bramą cmentarną i zapaliła go nerwowo ze słowami „ Czy
ojciec mi się przyglądał?” Dokładnie wiedziałem o co pyta, czy nadal jest tą
ponętną kobietą, która zawróciła mu w głowie wiele lat temu, czy jeszcze tli
się jakieś w nim uczucie do niej? Ta desperacja nigdy w niej nie znikła, na nowo
podsycana każdym przypadkowym spotkaniem. Nie miałem odwagi jej powiedzieć, że
jednakowo nas traktował, czyli był gotowy wszystko wymazać z pamięci, była co
najwyżej wspomnieniem kojarzącym się z nieprzyjemną przeszłością. „A widziałeś,
jak się ubrała ta jego … no taaa”- nic jej nie przeszło przez gardło „taka miniówka
na pogrzeb teścia, to niedopuszczalne” Słuchałem kolejnych wybuchów oburzeń w
stronę nowej rodziny mojego ojca. Przerwała swój monolog tuż przy samochodzie,
ze słowami, że się śpieszy na angielski z małą i padło jedno pytanie „ Jak
sobie radzisz?”
Widziałem jak ścisnął teraz narzutę, a palce
zacisnęły się desperacko na niej, nie ze złości a bardziej by się czegoś
przytrzymać.
- Jak? Jak matka może po dwóch latach tylko o to
zapytać? Madras, proszę znajdź odpowiedź w tych książkach- rozejrzał się po
regałach- Wskaż mi ją, bo mi serce pęka. Wiedziała o moich planach korekty
płci, bo ją prosiłem o pomoc, uprzedziłem, że będę musiał pozwać ich z ojcem do
sądu w celu zmiany płci w dokumentach.
Nie wytrzymałem i przerwałem mu.
- Ale dlaczego? Nic nie rozumiem, dlaczego rodziców
się pozywa w takich sprawach?
- Takie jest ustawodawstwo, następna chora i
nienormalna rzecz, tak naprawdę piętnująca ich po raz kolejny, że wydali na
świat takie nie wiadomo co.
- Nie mów tak- zirytowałem się- Musisz mieć szacunek
do samego siebie, chyba zdajesz sobie z tego sprawę?
- Oczywiście, ale patrzę też oczami innych ludzi i
mówię to co oni widzą. Mam wrażenie, że mojej matce jest to kompletnie
obojętne, czy zmieniłem płeć, czy nie, abym tylko zszedł jej z pola widzenia i
nie przeszkadzał. Najbardziej mnie bolało, że nawet nie wspomniała nic o korekcie,
powiedziała beztroskie „będziemy w kontakcie” i odjechała.- Westchnął- Wiem, po
latach to widzę, ile kłopotów im sprawiłem, ile było nerwów, kolejnych
problemów z tym jak bardzo się nie akceptowałem. Ucieczki z domu, kurator i
wreszcie rozpad ich małżeństwa.
Zasłonił ręką pobitą twarz. Wspomnienia go coraz
mocniej przytłaczały. Miotał się pomiędzy poczuciem winy a tym kim się teraz
czuł. Wiedział więcej, ale to nie znaczyło wcale, że nie pragnął nieustająco
akceptacji.
- Wróciłem z tego pogrzebu przybity kompletnie,
prawie nie zamieniłem słowa z babcią, która tkwiła w takiej rozpaczy, że chyba
niewiele wiedziała co się działo wokół niej. Wróciłem jednak tylko po to by
następna fala zobojętnienia uderzyła we mnie, tym razem zrobił to VIP. Uprawiał
ten proceder od pewnego czasu, ale tamtego dnia, kiedy byłem kompletnie
rozbity, on docisnął ten głaz, który na mnie spadł.
- Koka….- chciałem mu w panice przerwać.
- Powiedział mi takie rzeczy – zaczął kręcić głową-
właściwie, że wszystko mu jedno i że mogę robić co chce. A cóż to znaczy? Tylko
jedno, że jest mu obojętne co będzie się ze mną działo.
Spojrzał na mnie. Wstał podszedł i podszedł bardzo
blisko. Miałem wrażenie, że chciał mnie dotknąć, ale nie zrobił tego.
- Madras nie denerwuj się, nie będę już płakał,
wiem, nie cierpisz tego.
- To nie tak- uniosłem na niego oczy- Ja nie chce
abyś płakał.
- Dobrze, że chociaż ty słuchasz to co mam do
powiedzenia, nawet jeśli zapomnisz, to przynajmniej teraz wiem, że nie mówię do
zasłony, którą wszyscy przede mną chcą rozpostrzeć.
Rozejrzał się teraz po pokoju. Rzucił na łóżko i
przytulił policzek do poduszki ze słowami.
- Jakie to dziwne, że całe moje życie rozgrywa się
jak w teatrze pomiędzy czteroma rogami tego łóżka. Monodrama ze mną w roli
głównej.
- A ja?- pytałem, bo poczułem się trochę pominięty.
- Ty jesteś moim widzem- zrobił pauzę- w moim
teatrze spektakle są jednak interaktywne, pamiętaj o tym.
Miał racje słuchałem go niezwykle uważnie,
odbierałem wszystkie emocje, filtrowałem w sobie, by poddawać się tym uczuciom,
które nim targały. Dlatego takie aluzje przyprawiały mnie o przyśpieszone bicie
serca. Potem sobie wmawiałem, że to moja głupia nadinterpretacja mnie zwodzi. On
jednak nie wychodził z roli.
- Madras, dlaczegóż ty jesteś Madras- zaśmiał się
pierwszy raz od trzech dni. Moje ciało stężało pod wpływem tych słów i jego
śmiechu, chyba chciał wywołać taki efekt, bo przyglądał się tym wszystkim
emocjom na mojej twarzy – Chciałem cię zawsze zapytać dlaczego masz taki
pseudonim?
Nerwowo potargałem włosy, jak uczeń podczas pytania
na które nie zna odpowiedzi.
- Chyba…, nie jestem tego jednak pewien, to od
herbaty. Zaczęli mnie tak kiedyś nazywać w jednym klubie i w sumie spodobało mi
się, w sieci też używam tego nicka.
- Spodobało ci się, bo możesz uchodzić za osobę
cierpką i zgorzkniałą? Jak za długo parzona herbata, której potem nie chce się
pić i pozostawia nieprzyjemny smak na języku.
Słuchałem go ze spuszczoną głową, miał rację. Nie
odezwałem się jednak, bałem się tych słów, które mogły mnie dotknąć, umiałem
się bronić przed obcymi, złościć się na nich, Koka już nim nie był. On
westchnął.
- Za dużo opowiadam o swoim życiu, a ty nic nie mówisz
o sobie- Wyciągnął się na łóżku, tak że dotknął opuszkami palców ściany- Co tam
jest obok?
- To znaczy?
- Ten pokój? – zapytał o coś, co rzeczywiście miało
bezpośrednie przełożenie na moje życie. Wzruszyłem ramionami.
- Cholerna świątynia mojego ojca- widząc, że nic nie
rozumie, dodałem szybko – Jego gabinet, który moja matka zachowała w
niezmienionym stanie od prawie dwudziestu lat.
-Kochała go bardzo- stwierdził Koka.
- Na pewno, tak bardzo, że była ślepa na wszystko-
podniosłem się do okna i nerwowo, zacząłem przesuwać stare czasopisma na
parapecie, nie lubiłem wracać do problemów mojej rodziny.
- Masz pretensję do niej?
Odwróciłem się i oparłem o parapet zakładając przed sobą
ręce.
- Nie wiem, pewnie tak. Psychoanalizy jednak nie
będę robił. Widocznie tak musiało być- wytrzymałem jego wzrok, bo zaczynałem się
wściekać, na to że wchodzi na tematy dla mnie niewygodne, zmieniałem więc tamat-
Mienisz się rożnymi kolorami teraz, fiolety przechodzą w zielenie.
Dotknął twarzy, na którą nie spoglądał od trzech
dni.
- Lepiej to wszystko wygląda- zapewniłem go- Opuchlizna
już znikła zupełnie. Wraca piękny Koka.
Zawstydzony spuścił wzrok. Złapał narzutę zakrył nią
pół twarzy. Jednak jakieś wesołe ogniki zatańczyły w jego źrenicach, bo powiedział.
- Jak jakiś pijak z Centralnego się czuje.
- Nieeee, jesteś jak żul z Pragi- przekrzywiłem
głowę i przyjrzałem mu się- Taa, jak taki obszczymur który dumnie obnosi swoją
poobijaną gębę. To powinieneś zrobić, pochwalić się nią na ulicy.
- Wyrzucasz mnie?
- Skądże znowu, ja uwielbiam żuli z Pragi.
Zmrużył oczy i odsłonił teraz twarz.
- Odrobinę żałuję, że mi zęba nie wybili.
Zacząłem chichotać. Byłem naprawdę zadowolony, bo
czułem, że Koka wraca do formy.
Każdy dzień przynosił coraz większy spokój. Koka siadał
do posiłków z nami i rozmawiał z moją matką, był coraz bardziej ożywiony. Ona
niezwykle miła dla niego i ciągle mu współczująca, na szczęście nie pytała o
zbyt wiele. Raz, tylko raz poprosił mnie abym pozwolił mu skorzystać z
komputera. Wysłał kilka wiadomości, scan zwolnienia do pracy i więcej żadnego
kontaktu ze światem zewnętrznym nie pragnął.
To było zaledwie kilka wspólnych dni, a ja polubiłem nasze wspólne wieczory, kiedy
wybierał kolejną książkę z mojej biblioteczki i czytał, kiedy ja pracowałem na
komputerze lub oglądałem film.
Trzeciego dnia, kiedy już zapadły ciemności, zwinął
się w kłębek na brzegu łóżka, odwrócony tyłem z podkurczonymi kolanami,
kontemplował regał mojej małej biblioteczki, próbując wybrać kolejną lekturę na
wieczór. Koszulka podwinęła się lekko odsłaniają fragment zasiniałych pleców,
gdzie kolor już powoli z fioletów przechodził w zielenie. W niezrozumiałej reakcji
na ten widok, ściągnąłem podwiniętą materiał zakrywając jego ten odsłonięty
przypadkowy skrawek jego ciała.
- Nie dotykaj mnie, proszę.
Oburzyłem się w pierwszym odruchu.
- Miałeś całe gołe plecy, chciałem tylko…
Odwrócił się nagle.
- Rozumiem, ale proszę, nie zbliżaj się do mnie.
- Nic do cholery nie chciałem ci zrobić – byłem nie
tylko już oburzony, ale też obrażony- Każdy odruch dobroci w twoją stronę
odbierasz jako nacisk na tle seksualnym?
- Nie- sapnął i uniósł się na łokciu- Madras, nie.
Spojrzałem w jego spłoszone oczy i wtedy dotarło do
mnie to zawieszone pytanie w czasie. Czy wtedy tam pod tym sklepem Koka tylko
został pobity, czy jednak zrobili mu coś więcej, lub sprowokował ich do czegoś
więcej?
- Czy oni oprócz tego że skopali ci ten piękny
tyłek, to jeszcze go przelecieli? – chciałem by zabrzmiało to lekko, ale serce
waliło mi tak, że czułem jego rytm aż w skroniach.
Patrzył mi prosto w oczy i zaczął przecząco
potrząsać głową, gryząc teraz swój kciuk, jakby nad czymś się zastanawiał.
- Nie- powiedział pewnym głosem i odwrócił się znowu
w stronę regału.
- Jesteś pewien? Bo zachowujesz się dziwnie.
- Jestem pewien- doszedł mnie przytłumiony głos- do
cholery jestem pewien, bo dokładnie wiem co to jest gwałt, przeżyłem to.
Na każdym kroku, w każdym momencie, moich trudnych
kontaktów z Koką, gubiłem się. Wychodziło moje niedoświadczenie w postępowaniu
z takimi osobami. Miałem ochotę się udusić tym słowami, połknąć je z powrotem.
- Przepraszam – tylko to przychodziło mi do głowy.
- Za co ? Za to, że martwisz się o mnie? Madras, nie
przepraszaj – zamilkł na chwilę- To ja cię powinienem przeprosić, wydawało mi
się, że tyle wiem o tobie, że nie jesteś dla mnie żadną tajemnicą, że umiem
przewidzieć twoje zachowanie, ale te ostatnie godziny… zmieniłem zdanie, jesteś
inny, zupełnie inny.
Czułem jego rozczarowanie, nie wiem kompletnie czego
się spodziewał, ale miałem wrażenie, że jest ze mnie niezadowolony. Uczyniłem
przecież wszystko czego ode mnie żądał, złamałem tak wiele barier w sobie, by
mu pomóc, a teraz on jest mną rozczarowany?
- To przez ciebie- Wyrzuciłem mu. Może w twarz bym
mu tego nie powiedział, ale do tych pleców łatwo mi się mówiło- Pogubiłem się.
Próbuje cię zrozumieć, już tyle mi powiedziałeś, ale nadal mam mętlik w głowie.
Poruszył się niespokojnie, westchnął.
- Jeśli ci naprawdę na mnie zależy, znajdziesz do
mnie zawsze drogę.
Zamilkł i ja już nic więcej nie miałem do
powiedzenia. Obracałem te słowa w myśli, próbując je interpretować na różne
sposoby. Zdenerwowanie sprzed trzech dni opadło, za to zaczęliśmy grać w jakąś
grę. I ja i Koka dostrzegliśmy to. Dlatego on zaczął się wycofywać.
- Jutro wracam do domu.
Usłyszałem z jego strony zduszony głos.
- Dobrze- zgodziłem się pozornie, bo właśnie
poczułem żal, że już go nie będzie-Choć to łóżko bez ciebie będzie puste.
- Będę do niego wracał, bo już tylko tutaj czuje się
bezpiecznie.
Czasami, zupełnie bez udziału naszej świadomości,
ale za sprawą naszych zmysłów, doznajemy tego impulsu, że ktoś kto nie posiadał
żadnych cech, żadnych zalet, które by nam imponowały, które by nas w nim
pociągały, staje dla nas kimś ważnym. Wtedy zauważamy, że zaczyna mieć dla nas
znaczenie istota, która jest po prostu blisko nas, z którą czujemy się dobrze.
Ta jedna chwila jednak waży o wszystkim, bo nagle staje kimś wyjątkowym. Ta
wiedza jednak nie pojawia się w chwili jej obecności obok, ale w tej dziwnej
godzinie, gdy jej zabraknie, kiedy pojawia się myśl, trudna do zaspokojenia
potrzeba, posiadania jej na wyłączność.
To właśnie poczułem kiedy znikł z mojego pokoju, z
mojej przestrzeni.
****
Ten piekący ból,
który właśnie czułem, to odcisk ręki Semka na moim policzku. Dał mi w twarz,
jego temperament nigdy nie był pod pełną kontrolą, ale teraz wściekłość
zmaterializowała się w tym desperackim ruchu.
- Wykorzystałeś
sytuacje, ty kurwo, wykorzystałeś to, że był słaby, bezbronny.
Wpadłem na
niego z impetem i przyłożyłem z góry pięścią
w głowę, może nie było to racjonalne działanie, ale z pewnością nie mogłem już
dłużej znosić jego złości. Zaczęliśmy się szarpać i pewnie nie skończyłoby się
jedynie na tych dwóch razach, gdyby Bolek i Lolek nie rozdzielili nas. Złapałem
się za bolące miejsce na twarzy i wrzasnąłem.
- Nie wpierdalaj
się w sprawy o których nie masz pojęcia. Wyszedł ode mnie równie nietknięty jak
przyszedł, czy myślisz, że Koka dał by się uwieść takiej pokrace jak ja?
Nozdrza mu
falowały, a pierś unosiła się szybko.
- Nie wierzę ci,
nie wierzę. Bo widzę jak na ciebie patrzy, jak nie odrywa od ciebie oczu.
- Jest mi
wdzięczny, pomogłem mu. W przeciwieństwie do was, co się pochowaliście po
kątach i biadoliliście nad nim.
Zamilkli, Kami przeniosła
wzrok od telefonu na nas i przyjrzała
nam się.
- Nowy faworyt?
- Przypomnij mi
– teraz Sebastian z uśmieszkiem zwrócił się do dziewczyny- gdzie cię Koka
znalazł? W chlewie?
- W stajni, w
stajni, ty idioto.
Wyrwałem się
Lolkowi i zacząłem poprawiać ubranie. Sebastian z hukiem odsunął krzesło i
usiadł. Przez zaciśnięte zęby wysyczał w moją stronę.
- Jeśli go
tkniesz, jeśli tylko będziesz za blisko niego, wyjebię cię w kosmos.
Bolek uśmiechnął
się od ucha do ucha.
- Koka z nikim
nie chodzi do łóżka, Semek, przecież wiesz. On tylko robi to z miłości-
wywrócił oczami- wielkiej miłości.
Chichotali teraz
z Lolkiem jak z dobrego żartu. Tak naprawdę nie wiedzieli jak mają się zachować.
Koka mieszkał u mnie cztery dni, całe kilkaset godzin za długo jak na ich
wyczucie.
- Mówiłem wam-
Semek teraz zwracał się do rysunkowych bliźniaków- pojawienie się tej spedaliny
zapowiadało kłopoty i teraz mamy problem.
- Dobra-
przerwałem ten monolog- Ja spadam, nie mam zamiaru …
- Nie! Sadzasz
dupsko i wszystko opowiadasz, ze szczegółami.
Nie miałem
zamiaru zdradzać jakichkolwiek tajemnic Koki, tak naprawdę nie wiedziałem ile
wiedzą i w jakich obszarach on im zaufał. Spojrzałem na Ernesta, który właśnie
wracał z toalety z nieciekawą miną
- To on wam
wszystko opowie, zna te szczegóły.
Uciekłem przed
nimi. Dopiero na ulicy odetchnąłem z ulgą. Tego dnia spotkaliśmy się po raz
pierwszy po tym wypadku sprzed dwóch tygodni. Koka wyglądał już normalnie,
jeśli miał jakieś pozostałości siniaków na twarzy, przykrył je makijażem.
Siedział prawie cały czas w okularach i mało się odzywał. Kiedy jednak je
zdjął, poczułem się niepewnie, Sebastian miał rację, cały wieczór na oczy
szukały się. Atmosfera była dziwna, wszyscy lekko podminowani i wyczuleni na
zachowanie Koki. Żartowali z jego włosów, on ich upominał, że to jego naturalny
kolor, więc nie rozumie dlaczego tak ich to bawi.
- Ty nigdy nie
jesteś normalny- śmiał się Lolek – więc twoja normalność nas po prostu śmieszy.
Wyglądasz – hahahahaha- Teraz jakoś tak bardziej męsko.
Zmrużył oczy i
zerknął na mnie. Zawiesił rękę gdzieś przy szyi leniwym ruchem, zmieniając
temat.
- Jesteście
kochani, że wszyscy przyszliście. Baliście się o mnie?
- Nie rób nam tego
– wyrzucił Lolek- Nigdy więcej – dokończył Bolek.
Spoglądając na
ciemnego Kokę. Sebastian niespokojnie się poruszył i wyrzucił co mu na sercu
leżało.
- Nie mogłeś
zadzwonić do kogoś ze starych przyjaciół? Takich już sprawdzonych.
Ewidentnie miał
ze mną problem i teraz artykułował to głośno.
- Cholernie się
martwiliśmy, cholernie. A te Madrasowe informacje były zupełnie
niewystarczające.
Koka wstał i
podszedł do niego. Poklepał go po ramieniu i przytulił jego głowę do swojego
brzucha.
- Już dobrze Semek,
już wszystko jest ok. Przepraszam.
Sebastian objął
go rękami i przytulił się jak dziecko do matki. Kiedy go uwolnił z tego
uścisku, odrobinę zawstydzony teraz
rozglądał się po zgromadzonych. Nie dostał wsparcia bo wszyscy milczeli,
czekając na jakiś ruch, słowa które zamkną całą sprawę.
- Wiesz, że kiedykolwiek
będziesz miał problem, zawsze, ale to zawsze możesz przyjść z nim do każdego z
nas- skończył swoje żale brunet.
- Wiem.
Sebastian potarł
czoło nerwowym ruchem. Powiedział dokładnie to co wszyscy czuliśmy, co
uważaliśmy za nasz obowiązek, czego nikt z nas na pewno by nigdy mu nie
odmówił. Musiał zaistnieć jednak jeden najważniejszy składnik, to Koka powinien
o tym zdecydować, pozwolić komuś wejść do jego świata. I tym kimś tym razem
byłem ja.
Zerknąłem na
niego i znowu jakbyśmy się umówili, nasze oczy spotkały się.
- Muszę już iść-
powiedział to nie spuszczając wzroku ze mnie- Umówimy się gdzieś w tygodniu,
przyda nam się trochę rozrywki.
Wyszedł
niespiesznie z lokalu, porzucając nas. Niecałą minutę później Sebastian
przyładował mi w twarz. Bolało nie dlatego, że uderzył naprawdę mocno, ale
dlatego, że miał rację. Już to wiedziałem, pragnę być blisko Koki, jestem
gotowy walczyć z nimi wszystkimi, aby tylko nadal tak spoglądał na mnie spod tej
zasłony z rzęs.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz