sobota, 2 listopada 2013

Koka cz.VI

CZARNY (III)




   Jakie to wszystko było dziwne, jak niezgodne z moim wyobrażeniem o samym sobie, o tym co uważałem, że jestem w stanie zrobić a czego z pewnością nigdy się nie dopuszczę. Trzymanie kogoś w ramionach i pocieszanie go, było mi tak obce jak wyprawy w Himalaje i równie trudne do wyobrażenia i równie dużym ryzykiem obarczone. Aż do tego dnia, kiedy ta istota, wprowadziła moje życie w stan nieustających wibracji, współodczuwania, jakiejś empatii na granicy uczuć ojcowskich, o które sam siebie nigdy nie podejrzewałem. Jednak to nie tylko litość mną kierowała, nie tylko chęć pocieszenia, ale podzielenia tego bólu, by być bliżej niego.
    Ten gest, podyktowany współczuciem, kiedy moje ramiona objęły to drżące ciało, było jak otwarcie przystani w której zawsze może się schronić. Cokolwiek nim targało , jakiekolwiek wściekłe wiatry chłostały, raniąc duszę, odbierając bezpieczeństwo, byłem tam.  Kiedy tylko tego potrzebował, wpadał w moje objęcia, coś szepcząc albo milknąc na dłuższe chwile w tą niespokojną noc. Stany czuwania poprzetykane, krótkimi chwilami odpoczynku. Nasze ciała, których bliskość, nie podlegała żadnemu skrępowaniu. Coś co pojawiło się naturalnie jak łzy Koki po tamtych strasznych przeżyciach.
Później nadszedł wstyd, który pojawił się na wspomnienie tego, że myślałem o tym by go pozbawić tego wsparcia, tej jednej pewnej rzeczy, która przyniosła mu ta noc. Chciałem go zostawić samego, nie tylko po to by nie być świadkiem tego wszystkiego, ale by mieć czas dla samego siebie. To była próba ucieczki przed zbyt dużym ciężarem, który położył na moich ramionach. Prosiłem matkę by mi pozwoliła spać w gabinecie ojca, tej świątyni którą tak pielęgnowała. Oburzyła się jak na chęć przekroczenia jakiś przykazań, fundamentalnych dla niej świętości. Znałem jej obsesję na punkcie tego pokoju, codziennie od wielu lat obserwowałem rytuały zaglądania do niego, sprzątania, ustawiania fotografii na biurku, wycierania kurzu, który miał czelność bezcześcić swoją obecnością to święte miejsce. Czas w tym gabinecie zatrzymał się wiele lat temu, a wraz z nim, życie mojej matki. Podobno żyła tylko dla mnie, a ja miałem wrażenie, że istniała tylko po to by otaczać czcią to miejsce i pamięć o ojcu. Nie wpuściła mnie do tego świata, nie pozwoliła go zmienić, ja zaś nie miałem siły z nią walczyć, także wtedy w tą noc ,kiedy pojawił się u nas Koka.

   Widząc co się z nim dzieje, jak miotają nim wszystkie dylematy, zaczynałem się bać o niego. Dla mnie wnioski były proste, jeśli ktoś jest w stanie sprowokować agresję w stosunku do samego siebie, targnąć się na swoje bezpieczeństwo, nie cofnie się przed niczym. Kiedy nastał ranek, zmęczony minioną nocą, stukałem w  kolejne numery na moim telefonie. Prosiłem o następny dzień wolny w pracy, dzwoniłem do Ernesta, żeby mu powiedzieć jak się sprawy mają. Ten zamiast mnie pocieszyć, wpadł w panikę, Koka miał rację, to nie była jasna ocena sytuacji i pomoc, a piętrzące się obawy. To ja z kolei teraz jego uspokajałem, że wszystko jest pod kontrolą. Z tych wyrzucanych przez niego szybko i w zdenerwowaniu zdań zrozumiałem jedno, to nie pierwszy raz kiedy Koka urządził taką streetową autodestrukcję. Żądał abym go pilnował. Ja z kolei wyrzuciłem mu, że jeśli tak, to może on go przejmie, a nie mam zamiaru zawalać wszystkiego z jego powodu.
- On nie ma nikogo poza nami- Chciał mnie przekonać- A poza tym, Koka wybrał ciebie.
Zabrzmiało to bardzo dwuznacznie, znałem go najkrócej z nich wszystkich, byłem w mojej ocenie najbardziej nieodpowiednią osobą do takich misji, a na dodatek istniał przecież ktoś kto był naprawdę blisko z Koką, o wiele bliżej niż my wszyscy.
- Powiedz mi jedno Ernest, gdzie jest ten pieprzony VIP? Ten Bóg na Olimpie, którego Koka tak wielbi, dlaczego go przy nim nie ma.
- Chyba- westchnął – Uprawia taktykę trzymania go na dystans. Podejrzewam jednak, że jeśli by tylko Koka pisnął, że chce pomocy, byłby przy nim.
- To może trzeba go wyręczyć?
- Nie! – krzyknął Ernest- Nie wchodź w to bagno.
- Ja już jestem w nim po samą szyję- Znużonym głosem zadałem to pytanie, które mi się kotłowało od kilkunastu godzin. - Wiesz kim on jest?
- Nie, nie mam pojęcia, ale to ktoś z kasiorą, to pewne- Tyle to i ja wiedziałem, ale Ernestowi coś jeszcze przypomniało- Chyba jakiś taki ważniak, poseł czy jakiś inny prokurator, coś w ten deseń.
- Prokurator?
- Nie, chyba… ,nie, nie wiem. Koka nic o nim nie mówi.
- Dobra, będziemy w kontakcie.
- Pilnuj go- z taką radą Ernest mnie zostawił, zanim się rozłączył. Wywołał u mnie tym samym nie tylko strach o niego, ale niezidentyfikowane poczucie obowiązku, który na mnie spoczywa odkąd Koka poprosił mnie o pomoc.
Słowa mają moc, krążąc po wszystkich zakamarkach świadomości, szukając dobrego miejsca by się zakotwiczyć, by się usadowić i rozpocząć nie dające spokoju prześladowania. Właśnie nawiedziła mnie przerażająca scena, Koka w objęciach jakiegoś podstarzałego łysiejącego grubasa. Już od samego wyobrażania sobie tego zrobiło mi się niedobrze. Nie, to niemożliwe. ci wszyscy tatuśkowie szukający młodych ponętnych ciał, spotykałem ich na każdym kroku, ale nie to było poza moją percepcją, by z kimś takim kojarzyć jego, najpiękniejszą istotę którą znałem. Potrząsnąłem głową, chciałem uwolnić się od tych brudnych myśli. Było jeszcze coś innego, co nie dawało mi spokoju, to ta wzmianka o prokuratorze, kimś powiązanym z wymiarem sprawiedliwości. Byłem zdolny posądzić Kokę już o wszystko, po wczorajszych rewelacjach, nawet o to, że dał się pobić specjalnie żeby jego akta trafiły na biurko VIP’a. Ale ten scenariusz wydał mi się mało prawdopodobny, bo sprawa miałaby mimo wszystko marginalne znaczenie. „Chyba że by go zabili”- pomyślałem. Sam się przeraziłem gdzie, w jakie meandry, prowadził mnie teraz mój umysł.
Wróciłem do mojego pokoju i ostrożnie wsunąłem się pod kołdrę by go nie obudzić. Chciałem się jeszcze przespać. Poczułem jak Koka poruszył się.
- Śpisz?- zapytałem cicho
- Nie
- Śpij- zachęcałem go- Ja też jeszcze się zdrzemnę.
- Nie mam siły wstać.
Uniosłem się na łokciu. 
- Pomóc ci?
- Tak, zdejmij lustra w domu.
-Tu jeszcze żyje moja matka, nie zapominaj o tym – ściągałem go na ziemię.
- Nie zapominałam o tym nawet na sekundę, chodziła całą noc po domu. Była, ale jakby jej nie było.
Znowu coś się z nim działo, czułem się jak psychoterapeuta, ale bez wyposażenia teoretycznego by się zmierzyć z problemem. Podniosłem się i usiadłem na brzegu łóżka.
- To tylko siniaki, znikną.
Milczał, co było znakiem, że nie będzie dyskutował na ten temat. Dlatego uległem i zdjąłem lustro w przedpokoju, a to nad umywalką przykryłem ręcznikiem. Dopiero wtedy wstał i zniknął na dłuższą chwilę w łazience.
Chciałem zasnąć, ale mój umysł nieustannie przetwarzał i analizował informacje. Nie tylko  te na temat  wydarzeń sprzed kilkudziesięciu godzin. Zastanawiałem się nad słowami Ernesta, nad uwagą, że mnie wybrał. Musiałem przyznać się przed samym sobą, a dopiero rano nawiedziła mnie ta myśl, że była jakaś perwersyjna przyjemność w tym ukryta, że miałem go tylko dla siebie. Bez nich wszystkich obok, tylko ja i on. Z jakiego powodu to nastąpiło, momentami schodziło na dalszy plan. Czerpałem czarną radość, naznaczoną jego cierpieniem, z faktu, że śpi w moim łóżku, że płacze na mojej piersi, że szuka w moich oczach odpowiedzi na swoje pytania. Nie chciałem tracić tej podarowanej szansy, pragnąłem by mi ciągle ufał, ulegałem więc jego prośbom, jego nielicznym życzeniom. Spełniałem je coraz mniej dyskutując, jeśli nawet nie miały dla mnie większego sensu. Może nigdy, nie będę już tak blisko z nim? –zadawałem sobie to pytanie.  Nie miałem pojęcia ile wiedzą o Koce pozostali, ważne było to, że ja poczułem, że jestem teraz z nim najbliżej, że dostąpiłem przywileju odkrywania kolejnych tajemnic. Pragnąłem ich. Byłem czujny  na każdą najmniejszą wzmiankę, która mogła by mnie do nich zaprowadzić, która pomogłaby mi zrozumieć istotę Koki. 

   Po południu trzeciego dnia humor mu się lekko poprawił, dlatego zaczął toczyć kolejne filozoficzne dysputy ze mną. Lubił pewne rzeczy roztrząsać, rozkładać na małe cząsteczki by je później poukładać. Wtedy opowiedział mi swoją historię o obojętności.
- Już wiem jak to jest. Co nas łączy.
Spojrzałem na niego zaciekawiony, czułem, że chce podzielić się swoimi przemyśleniami. 
- To co nas łączy to obojętność. Ty bez niej nie możesz się obejść,  a ja z nią nie potrafię żyć. Czy można w tym uczuciu gdzieś wylądować po środku?- pytał mnie teraz zawieszając wzrok na mojej twarzy.
- Ktoś kiedyś powiedział, że to paraliż duszy- przypomniało mi się nagle.
- Tak, ale to nie tylko paraliż, ale wygodna zasłona.
Poruszyłem się niespokojnie, upijając łyk coli, którą trzymałem w ręku. Chciałem odpowiedzieć coś mądrego, musiałem jednak mieć czas by to przemyśleć, wkraczaliśmy na bardzo grząskie tematy, a one budziły moją irytację. Koka mnie wyręczył
-  Zasłona, którą zaciągnęły przede mną trzy bardzo ważne osoby. I tamtego dnia dotarło do mnie z całą jasnością, że mnie zostawili, nie chcąc patrzeć co się będzie działo dalej. Zostałem już zupełnie sam.
Dotknął swoich włosów i zakręcił na palcu. Zamyślił się przez chwilę by oznajmić.
 - Nie powinienem jechać na ten pogrzeb , ale czułem się w obowiązku.
Nie miałem pojęcia o czym mówi, ale nie przerywałem mu, mając nadzieję, że z ogólnego kontekstu zorientuje się o co mu chodzi.  
- Babcia by mi nigdy nie wybaczyła gdybym się nie pojawił. Takie imprezy zawsze wprowadzają człowieka w zadumę nad samym sobą, co zrobił ze swoim życiem, ile czasu mu jeszcze zostało? Zwyczajne pytania, przy smutnej okazji. Nie chce popadać w takie nastroje, uciekam przed nimi, ale cóż- westchnął- jak trzeba to trzeba, chociaż zrobiłem to jedynie dla mojej babki, która pomimo wszystko pomagała mi. Dziadek chyba by się nie ucieszył, że oddaje mu tą ostatnią przysługę, nie miał jednak już nic do powiedzenia. Bałem się jednak ogromnie konfrontacji z rodzicami. Tak strasznie, że ufarbowałem włosy- dotknął ich znowu i przesunął palcami wzdłuż szerszego pasma- nie chciałem ich denerwować, nie chciałem się rzucać w oczy, nie chciałem aby się za mnie wstydzili. Ubrałem się najbardziej neutralnie jak tylko mogłem, wbrew sobie, wbrew wszystkiemu w co wierzyłem.  Przez chwilę wydawało mi się, że mogę się stać ich synem, którego zawsze chcieli mieć.
Koka zaczął przesuwać palcem po narzucie łóżka, kreśląc jakieś znaki wzdłuż prostego wzoru. Posmutniał na wspomnienie tych wydarzeń.
- To w obliczu śmierci wszystko powinno stawać się nieważne, tylko wtedy zacierają się granice…
Wbił wzrok w koła i trójkąty, które przykrywały moje łóżko. Jego wzrok sięgał dalej poza przestrzeń w której tkwiliśmy, przywoływał słowa, które porządkowały jego świat.
- Nie wiem jednak jakie wysiłki bym nie uczynił, ile pracy i zaangażowania w to włożył, ciągle jest coś nie tak, nieustająco są mną rozczarowani. Ale tamtego dnia, podczas tej uroczystości poczułem, że to jedynie obojętność teraz nas łączy. Cóż za absurd. Ojciec- prychnął ze złością, kiedy wypowiedział to słowo- stał podczas ceremonii zupełnie niedaleko mnie, zerknął dwa razy w moją stronę, ale natychmiast odwrócił wzrok. Chciałem do niego podejść, zamienić chociaż słowo. On jednak zasłonił się swoim nowym synem, przesunął chłopaka przed siebie, niewysokiego nastolatka z pucułowatą buzią. Pomyślałem, że to idealny syn, chociaż nie biologiczny, a otrzymany w zestawie z jego nową żoną. Z pewnością spełni wszystkie nie spełnione nadzieje pokładane we mnie. Uśmiechnąłem się do chłopaka, który się zmieszał i spojrzał niepewnie na mojego ojca. Nie miałem pojęcia, czy wiedział kim jestem, poczułem jednak, że muszę się wtopić w tło, że nigdy mój ojciec nie szukał i nie szuka ze mną kontaktu, chciał z pewnością zapomnieć o tej wpadce ze mną, o tym falstarcie z rodziną, której nigdy chyba nie pragnął. Najlepszym rozwiązaniem zapewne było udawać, że mnie nie zna, pozwoliłem mu na to, nie żądając już niczego.
Zamilkł, ale tylko na krótką chwilę.
- Matka- zatrzymał palec na jednym kole we wzorzystej narzucie i zaczął kręcić szybciej okręgi, by nagle przerwać i wrócić do opowieści- Nie widzieliśmy się dwa lata. Miałem wrażenie, że ucieszyła się na mój widok. Ona także dzierżyła, trzymając za rękę, swój atut w postaci mojej przyrodniej siostry. Śliczna mała – Rozpromienił się na sekundę- Naprawdę będzie kiedyś z niej piękna kobieta. Nie umknęło mi jednak zmieszanie mojej matki, kiedy ukucnąłem koło zdezorientowanej ośmiolatki, która mnie nie rozpoznawała- chciałem jej powiedzieć, że jesteśmy rodzeństwem, ale zawahałem się. Podarowałem jej jedynie uśmiech  i pochwaliłem śliczny płaszczyk. „Mama mi kupiła”- powiedziała mała dumnie. Matka wyjęła papierosa tuż za bramą cmentarną i zapaliła go nerwowo ze słowami „ Czy ojciec mi się przyglądał?” Dokładnie wiedziałem o co pyta, czy nadal jest tą ponętną kobietą, która zawróciła mu w głowie wiele lat temu, czy jeszcze tli się jakieś w nim uczucie do niej? Ta desperacja nigdy w niej nie znikła, na nowo podsycana każdym przypadkowym spotkaniem. Nie miałem odwagi jej powiedzieć, że jednakowo nas traktował, czyli był gotowy wszystko wymazać z pamięci, była co najwyżej wspomnieniem kojarzącym się z nieprzyjemną przeszłością. „A widziałeś, jak się ubrała ta jego … no taaa”- nic jej nie przeszło przez gardło „taka miniówka na pogrzeb teścia, to niedopuszczalne” Słuchałem kolejnych wybuchów oburzeń w stronę nowej rodziny mojego ojca. Przerwała swój monolog tuż przy samochodzie, ze słowami, że się śpieszy na angielski z małą i padło jedno pytanie „ Jak sobie radzisz?”
Widziałem jak ścisnął teraz narzutę, a palce zacisnęły się desperacko na niej, nie ze złości a bardziej by się czegoś przytrzymać.
- Jak? Jak matka może po dwóch latach tylko o to zapytać? Madras, proszę znajdź odpowiedź w tych książkach- rozejrzał się po regałach- Wskaż mi ją, bo mi serce pęka. Wiedziała o moich planach korekty płci, bo ją prosiłem o pomoc, uprzedziłem, że będę musiał pozwać ich z ojcem do sądu w celu zmiany płci w dokumentach.
Nie wytrzymałem i przerwałem mu.
- Ale dlaczego? Nic nie rozumiem, dlaczego rodziców się pozywa w takich sprawach?
- Takie jest ustawodawstwo, następna chora i nienormalna rzecz, tak naprawdę piętnująca ich po raz kolejny, że wydali na świat takie nie wiadomo co.
- Nie mów tak- zirytowałem się- Musisz mieć szacunek do samego siebie, chyba zdajesz sobie z tego sprawę?
- Oczywiście, ale patrzę też oczami innych ludzi i mówię to co oni widzą. Mam wrażenie, że mojej matce jest to kompletnie obojętne, czy zmieniłem płeć, czy nie, abym tylko zszedł jej z pola widzenia i nie przeszkadzał. Najbardziej mnie bolało, że nawet nie wspomniała nic o korekcie, powiedziała beztroskie „będziemy w kontakcie” i odjechała.- Westchnął- Wiem, po latach to widzę, ile kłopotów im sprawiłem, ile było nerwów, kolejnych problemów z tym jak bardzo się nie akceptowałem. Ucieczki z domu, kurator i wreszcie rozpad ich małżeństwa.
Zasłonił ręką pobitą twarz. Wspomnienia go coraz mocniej przytłaczały. Miotał się pomiędzy poczuciem winy a tym kim się teraz czuł. Wiedział więcej, ale to nie znaczyło wcale, że nie pragnął nieustająco akceptacji.
- Wróciłem z tego pogrzebu przybity kompletnie, prawie nie zamieniłem słowa z babcią, która tkwiła w takiej rozpaczy, że chyba niewiele wiedziała co się działo wokół niej. Wróciłem jednak tylko po to by następna fala zobojętnienia uderzyła we mnie, tym razem zrobił to VIP. Uprawiał ten proceder od pewnego czasu, ale tamtego dnia, kiedy byłem kompletnie rozbity, on docisnął ten głaz, który na mnie spadł.
- Koka….- chciałem mu w panice przerwać.
- Powiedział mi takie rzeczy – zaczął kręcić głową- właściwie, że wszystko mu jedno i że mogę robić co chce. A cóż to znaczy? Tylko jedno, że jest mu obojętne co będzie się ze mną działo.
Spojrzał na mnie. Wstał podszedł i podszedł bardzo blisko. Miałem wrażenie, że chciał mnie dotknąć, ale nie zrobił tego.
- Madras nie denerwuj się, nie będę już płakał, wiem, nie cierpisz tego.
- To nie tak- uniosłem na niego oczy- Ja nie chce abyś płakał.
- Dobrze, że chociaż ty słuchasz to co mam do powiedzenia, nawet jeśli zapomnisz, to przynajmniej teraz wiem, że nie mówię do zasłony, którą wszyscy przede mną chcą rozpostrzeć. 
Rozejrzał się teraz po pokoju. Rzucił na łóżko i przytulił policzek do poduszki ze słowami.
- Jakie to dziwne, że całe moje życie rozgrywa się jak w teatrze pomiędzy czteroma rogami tego łóżka. Monodrama ze mną w roli głównej.
- A ja?- pytałem, bo poczułem się trochę pominięty.
- Ty jesteś moim widzem- zrobił pauzę- w moim teatrze spektakle są jednak interaktywne, pamiętaj o tym.
Miał racje słuchałem go niezwykle uważnie, odbierałem wszystkie emocje, filtrowałem w sobie, by poddawać się tym uczuciom, które nim targały. Dlatego takie aluzje przyprawiały mnie o przyśpieszone bicie serca. Potem sobie wmawiałem, że to moja głupia nadinterpretacja mnie zwodzi. On jednak nie wychodził z roli.
- Madras, dlaczegóż ty jesteś Madras- zaśmiał się pierwszy raz od trzech dni. Moje ciało stężało pod wpływem tych słów i jego śmiechu, chyba chciał wywołać taki efekt, bo przyglądał się tym wszystkim emocjom na mojej twarzy – Chciałem cię zawsze zapytać dlaczego masz taki pseudonim?
Nerwowo potargałem włosy, jak uczeń podczas pytania na które nie zna odpowiedzi.
- Chyba…, nie jestem tego jednak pewien, to od herbaty. Zaczęli mnie tak kiedyś nazywać w jednym klubie i w sumie spodobało mi się, w sieci też używam tego nicka.
- Spodobało ci się, bo możesz uchodzić za osobę cierpką i zgorzkniałą? Jak za długo parzona herbata, której potem nie chce się pić i pozostawia nieprzyjemny smak na języku.
Słuchałem go ze spuszczoną głową, miał rację. Nie odezwałem się jednak, bałem się tych słów, które mogły mnie dotknąć, umiałem się bronić przed obcymi, złościć się na nich, Koka już nim nie był. On westchnął.
- Za dużo opowiadam o swoim życiu, a ty nic nie mówisz o sobie- Wyciągnął się na łóżku, tak że dotknął opuszkami palców ściany- Co tam jest obok?
- To znaczy?
- Ten pokój? – zapytał o coś, co rzeczywiście miało bezpośrednie przełożenie na moje życie. Wzruszyłem ramionami.
- Cholerna świątynia mojego ojca- widząc, że nic nie rozumie, dodałem szybko – Jego gabinet, który moja matka zachowała w niezmienionym stanie od prawie dwudziestu lat.
-Kochała go bardzo- stwierdził Koka.
- Na pewno, tak bardzo, że była ślepa na wszystko- podniosłem się do okna i nerwowo, zacząłem przesuwać stare czasopisma na parapecie, nie lubiłem wracać do problemów mojej rodziny.
- Masz pretensję do niej?
Odwróciłem się i oparłem o parapet zakładając przed sobą ręce.
- Nie wiem, pewnie tak. Psychoanalizy jednak nie będę robił. Widocznie tak musiało być- wytrzymałem jego wzrok, bo zaczynałem się wściekać, na to że wchodzi na tematy dla mnie niewygodne, zmieniałem więc tamat- Mienisz się rożnymi kolorami teraz, fiolety przechodzą w zielenie.
Dotknął twarzy, na którą nie spoglądał od trzech dni.
- Lepiej to wszystko wygląda- zapewniłem go- Opuchlizna już znikła zupełnie. Wraca piękny Koka.
Zawstydzony spuścił wzrok. Złapał narzutę zakrył nią pół twarzy. Jednak jakieś wesołe ogniki zatańczyły w jego źrenicach, bo powiedział.
- Jak jakiś pijak z Centralnego się czuje.
- Nieeee, jesteś jak żul z Pragi- przekrzywiłem głowę i przyjrzałem mu się- Taa, jak taki obszczymur który dumnie obnosi swoją poobijaną gębę. To powinieneś zrobić, pochwalić się nią na ulicy.
- Wyrzucasz mnie?
- Skądże znowu, ja uwielbiam żuli z Pragi.
Zmrużył oczy i odsłonił teraz twarz.
- Odrobinę żałuję, że mi zęba nie wybili.
Zacząłem chichotać. Byłem naprawdę zadowolony, bo czułem, że Koka wraca do formy.

   Każdy dzień przynosił coraz większy spokój. Koka siadał do posiłków z nami i rozmawiał z moją matką, był coraz bardziej ożywiony. Ona niezwykle miła dla niego i ciągle mu współczująca, na szczęście nie pytała o zbyt wiele. Raz, tylko raz poprosił mnie abym pozwolił mu skorzystać z komputera. Wysłał kilka wiadomości, scan zwolnienia do pracy i więcej żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym nie pragnął. 

   To było zaledwie kilka wspólnych dni, a ja  polubiłem nasze wspólne wieczory, kiedy wybierał kolejną książkę z mojej biblioteczki i czytał, kiedy ja pracowałem na komputerze lub oglądałem film.
Trzeciego dnia, kiedy już zapadły ciemności, zwinął się w kłębek na brzegu łóżka, odwrócony tyłem z podkurczonymi kolanami, kontemplował regał mojej małej biblioteczki, próbując wybrać kolejną lekturę na wieczór. Koszulka podwinęła się lekko odsłaniają fragment zasiniałych pleców, gdzie kolor już powoli z fioletów przechodził w zielenie. W niezrozumiałej reakcji na ten widok, ściągnąłem podwiniętą materiał zakrywając jego ten odsłonięty przypadkowy skrawek jego ciała.
- Nie dotykaj mnie, proszę.
Oburzyłem się w pierwszym odruchu.
- Miałeś całe gołe plecy, chciałem tylko…
Odwrócił się nagle.
- Rozumiem, ale proszę, nie zbliżaj się do mnie.
- Nic do cholery nie chciałem ci zrobić – byłem nie tylko już oburzony, ale też obrażony- Każdy odruch dobroci w twoją stronę odbierasz jako nacisk na tle seksualnym?
- Nie- sapnął i uniósł się na łokciu- Madras, nie.
Spojrzałem w jego spłoszone oczy i wtedy dotarło do mnie to zawieszone pytanie w czasie. Czy wtedy tam pod tym sklepem Koka tylko został pobity, czy jednak zrobili mu coś więcej, lub sprowokował ich do czegoś więcej?
- Czy oni oprócz tego że skopali ci ten piękny tyłek, to jeszcze go przelecieli? – chciałem by zabrzmiało to lekko, ale serce waliło mi tak, że czułem jego rytm aż w skroniach.
Patrzył mi prosto w oczy i zaczął przecząco potrząsać głową, gryząc teraz swój kciuk, jakby nad czymś się zastanawiał.
- Nie- powiedział pewnym głosem i odwrócił się znowu w stronę regału.
- Jesteś pewien? Bo zachowujesz się dziwnie.
- Jestem pewien- doszedł mnie przytłumiony głos- do cholery jestem pewien, bo dokładnie wiem co to jest gwałt, przeżyłem to. 
    Na każdym kroku, w każdym momencie, moich trudnych kontaktów z Koką, gubiłem się. Wychodziło moje niedoświadczenie w postępowaniu z takimi osobami. Miałem ochotę się udusić tym słowami, połknąć je z powrotem.
- Przepraszam – tylko to przychodziło mi do głowy.
- Za co ? Za to, że martwisz się o mnie? Madras, nie przepraszaj – zamilkł na chwilę- To ja cię powinienem przeprosić, wydawało mi się, że tyle wiem o tobie, że nie jesteś dla mnie żadną tajemnicą, że umiem przewidzieć twoje zachowanie, ale te ostatnie godziny… zmieniłem zdanie, jesteś inny, zupełnie inny.
Czułem jego rozczarowanie, nie wiem kompletnie czego się spodziewał, ale miałem wrażenie, że jest ze mnie niezadowolony. Uczyniłem przecież wszystko czego ode mnie żądał, złamałem tak wiele barier w sobie, by mu pomóc, a teraz on jest mną rozczarowany?
- To przez ciebie- Wyrzuciłem mu. Może w twarz bym mu tego nie powiedział, ale do tych pleców łatwo mi się mówiło- Pogubiłem się. Próbuje cię zrozumieć, już tyle mi powiedziałeś, ale nadal mam mętlik w głowie.
Poruszył się niespokojnie, westchnął.
- Jeśli ci naprawdę na mnie zależy, znajdziesz do mnie zawsze drogę.
Zamilkł i ja już nic więcej nie miałem do powiedzenia. Obracałem te słowa w myśli, próbując je interpretować na różne sposoby. Zdenerwowanie sprzed trzech dni opadło, za to zaczęliśmy grać w jakąś grę. I ja i Koka dostrzegliśmy to. Dlatego on zaczął się wycofywać.
- Jutro wracam do domu.
Usłyszałem z jego strony zduszony głos.
- Dobrze- zgodziłem się pozornie, bo właśnie poczułem żal, że już go nie będzie-Choć to łóżko bez ciebie będzie puste.
- Będę do niego wracał, bo już tylko tutaj czuje się bezpiecznie.
Czasami, zupełnie bez udziału naszej świadomości, ale za sprawą naszych zmysłów, doznajemy tego impulsu, że ktoś kto nie posiadał żadnych cech, żadnych zalet, które by nam imponowały, które by nas w nim pociągały, staje dla nas kimś ważnym. Wtedy zauważamy, że zaczyna mieć dla nas znaczenie istota, która jest po prostu blisko nas, z którą czujemy się dobrze. Ta jedna chwila jednak waży o wszystkim, bo nagle staje kimś wyjątkowym. Ta wiedza jednak nie pojawia się w chwili jej obecności obok, ale w tej dziwnej godzinie, gdy jej zabraknie, kiedy pojawia się myśl, trudna do zaspokojenia potrzeba, posiadania jej na wyłączność.

To właśnie poczułem kiedy znikł z mojego pokoju, z mojej przestrzeni. 

****

Ten piekący ból, który właśnie czułem, to odcisk ręki Semka na moim policzku. Dał mi w twarz, jego temperament nigdy nie był pod pełną kontrolą, ale teraz wściekłość zmaterializowała się w tym desperackim ruchu.
- Wykorzystałeś sytuacje, ty kurwo, wykorzystałeś to, że był słaby, bezbronny.
Wpadłem na niego  z impetem i przyłożyłem z góry pięścią w głowę, może nie było to racjonalne działanie, ale z pewnością nie mogłem już dłużej znosić jego złości. Zaczęliśmy się szarpać i pewnie nie skończyłoby się jedynie na tych dwóch razach, gdyby Bolek i Lolek nie rozdzielili nas. Złapałem się za bolące miejsce na twarzy i wrzasnąłem.
- Nie wpierdalaj się w sprawy o których nie masz pojęcia. Wyszedł ode mnie równie nietknięty jak przyszedł, czy myślisz, że Koka dał by się uwieść takiej pokrace jak ja?
Nozdrza mu falowały, a pierś unosiła się szybko.
- Nie wierzę ci, nie wierzę. Bo widzę jak na ciebie patrzy, jak nie odrywa od ciebie oczu.
- Jest mi wdzięczny, pomogłem mu. W przeciwieństwie do was, co się pochowaliście po kątach i biadoliliście nad nim.
Zamilkli, Kami przeniosła wzrok od telefonu na nas  i przyjrzała nam się.
- Nowy faworyt?
- Przypomnij mi – teraz Sebastian z uśmieszkiem zwrócił się do dziewczyny- gdzie cię Koka znalazł? W chlewie?
- W stajni, w stajni, ty idioto.
Wyrwałem się Lolkowi i zacząłem poprawiać ubranie. Sebastian z hukiem odsunął krzesło i usiadł. Przez zaciśnięte zęby wysyczał w moją stronę.
- Jeśli go tkniesz, jeśli tylko będziesz za blisko niego, wyjebię cię w kosmos.
Bolek uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Koka z nikim nie chodzi do łóżka, Semek, przecież wiesz. On tylko robi to z miłości- wywrócił oczami- wielkiej miłości.
Chichotali teraz z Lolkiem jak z dobrego żartu. Tak naprawdę nie wiedzieli jak mają się zachować. Koka mieszkał u mnie cztery dni, całe kilkaset godzin za długo jak na ich wyczucie.
- Mówiłem wam- Semek teraz zwracał się do rysunkowych bliźniaków- pojawienie się tej spedaliny zapowiadało kłopoty i teraz mamy problem.
- Dobra- przerwałem ten monolog- Ja spadam, nie mam zamiaru …
- Nie! Sadzasz dupsko i wszystko opowiadasz, ze szczegółami.
Nie miałem zamiaru zdradzać jakichkolwiek tajemnic Koki, tak naprawdę nie wiedziałem ile wiedzą i w jakich obszarach on im zaufał. Spojrzałem na Ernesta, który właśnie wracał z toalety z nieciekawą miną
- To on wam wszystko opowie, zna te szczegóły.
Uciekłem przed nimi. Dopiero na ulicy odetchnąłem z ulgą. Tego dnia spotkaliśmy się po raz pierwszy po tym wypadku sprzed dwóch tygodni. Koka wyglądał już normalnie, jeśli miał jakieś pozostałości siniaków na twarzy, przykrył je makijażem. Siedział prawie cały czas w okularach i mało się odzywał. Kiedy jednak je zdjął, poczułem się niepewnie, Sebastian miał rację, cały wieczór na oczy szukały się. Atmosfera była dziwna, wszyscy lekko podminowani i wyczuleni na zachowanie Koki. Żartowali z jego włosów, on ich upominał, że to jego naturalny kolor, więc nie rozumie dlaczego tak ich to bawi.
- Ty nigdy nie jesteś normalny- śmiał się Lolek – więc twoja normalność nas po prostu śmieszy. Wyglądasz – hahahahaha- Teraz jakoś tak bardziej męsko.
Zmrużył oczy i zerknął na mnie. Zawiesił rękę gdzieś przy szyi leniwym ruchem, zmieniając temat.
- Jesteście kochani, że wszyscy przyszliście. Baliście się o mnie?
- Nie rób nam tego – wyrzucił Lolek- Nigdy więcej – dokończył Bolek.
Spoglądając na ciemnego Kokę. Sebastian niespokojnie się poruszył i wyrzucił co mu na sercu leżało.
- Nie mogłeś zadzwonić do kogoś ze starych przyjaciół? Takich już sprawdzonych.
Ewidentnie miał ze mną problem i teraz artykułował to głośno.
- Cholernie się martwiliśmy, cholernie. A te Madrasowe informacje były zupełnie niewystarczające.
Koka wstał i podszedł do niego. Poklepał go po ramieniu i przytulił jego głowę do swojego brzucha.
- Już dobrze Semek, już wszystko jest ok. Przepraszam.
Sebastian objął go rękami i przytulił się jak dziecko do matki. Kiedy go uwolnił z tego uścisku, odrobinę  zawstydzony teraz rozglądał się po zgromadzonych. Nie dostał wsparcia bo wszyscy milczeli, czekając na jakiś ruch, słowa które zamkną całą sprawę.
- Wiesz, że kiedykolwiek będziesz miał problem, zawsze, ale to zawsze możesz przyjść z nim do każdego z nas- skończył swoje żale brunet.
- Wiem.
Sebastian potarł czoło nerwowym ruchem. Powiedział dokładnie to co wszyscy czuliśmy, co uważaliśmy za nasz obowiązek, czego nikt z nas na pewno by nigdy mu nie odmówił. Musiał zaistnieć jednak jeden najważniejszy składnik, to Koka powinien o tym zdecydować, pozwolić komuś wejść do jego świata. I tym kimś tym razem byłem ja.
Zerknąłem na niego i znowu jakbyśmy się umówili, nasze oczy spotkały się.
- Muszę już iść- powiedział to nie spuszczając wzroku ze mnie- Umówimy się gdzieś w tygodniu, przyda nam się trochę rozrywki.
Wyszedł niespiesznie z lokalu, porzucając nas. Niecałą minutę później Sebastian przyładował mi w twarz. Bolało nie dlatego, że uderzył naprawdę mocno, ale dlatego, że miał rację. Już to wiedziałem, pragnę być blisko Koki, jestem gotowy walczyć z nimi wszystkimi, aby tylko nadal tak spoglądał na mnie spod tej zasłony z rzęs.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz