piątek, 8 listopada 2013

Koka cz.VII

NIEBIESKOZIELONY (I)

NIEBIESKI 

    W języku polskim „niebieski” oznaczało „przynależny do nieba”, a dopiero później wyraz ten stał się osobnym określeniem barwy niebieskiej, charakterystycznej dla koloru nieba.W wielu językach nie ma osobnych słów na odróżnienie barwy niebieskiej i zielonej a w języku szwedzkim aż do początku XX wieku używano tego samego słowa na określenie koloru czarnego  i niebieskiego. Kolor ten był uzyskiwany w średniowieczu z Lapis Lazuli, kamienia niezwykle drogiego i cennego. Symbolizuje: uduchowienie, pokój, higienę, spokój, wodę, świeżość i chłód, lecz również dynamizm, kreatywność i inspirację. Niebieski to także kolor przyjaźni: podarowanie niebieskiego kwiatu symbolizuje duże znaczenie przyjaźni dla obdarowującego.
    Bezchmurne niebo ma kolor niebieski z powodu efektu Rayleigha, natomiast lekko niebieska barwa czystej wody wynika z częściowego pochłaniania przez nią czerwonej składowej światła białego (słaba absorpcja <700 nm).
  Za wikipedią



   Nie widzieliśmy się z Koką przez dłuższy czas. Pojawił się nagle w najbardziej niespodziewanym miejscu, na parkingu Oddziału Zakładu Energetycznego w którym pracowałem. Ciągnął za sobą dwa ogony w postaci Bolka i Lolka. Podjechali koło trzynastej i wywołali mnie przez telefon na zewnątrz budynku. Niebieski Chevrolet prężył się dumnie niedaleko wejścia. Koka uchylił okno i oświadczył.
- Zbieraj się, jedziemy do mojej ukochanej.
Zajrzałem na tylne siedzenia, gdzie bliźniacy wcinali zestawy z Maca.
- Zgłupieliście, jestem w pracy, a nie na wakacjach.
- To czas coś zmienić i ruszyć na wakacje. To ostanie tak piękne i ciepłe dni- Składał ręce w moją stronę jak do modlitwy - Proszę.
Pokręciłem przecząco głową
- Za trzy godziny, możemy jechać.
Koka wychylił się z okna. Ciemne włosy poprzetykane delikatnymi pasami zieleni i błękitu mieniły się w słońcu. Był w cienkiej luźnej bluzce z wielką fotografią Merylin Monroe na piersiach. Właśnie teraz doskonale to widziałem, kiedy chichocząc kiwał na mnie palcem, prawie zwisając z okna samochodu.  
- No chodź -powiedział cicho-Coś ci powiem.
Podszedłem, bo byłem niezwykle ciekawy tej nowej rewelacji jaką szykował Koka.
- Bliżej- poprosił. 
   Kiedy tylko nachyliłem się ku niemu, złapał mnie za szyję i pocałował. Chciałem się wyrwać, ale ta niezwykła przyjemność obecności jego ust na moich, ten ruch języka, który rozpoczął taniec z moim, pozbawiła mnie racjonalnego myślenia. Byłem wygłodzony, spragniony pieszczot, ograniczyłem bardzo swoje wyprawy po przyjemności ciała, a ono domagało się swojej dawki rozkoszy. Przytrzymałem Kokę, który zsuwał się balansując w otwartym oknie, tak bardzo nie chciałem stracić kontaktu z nim. Bolek i Lolek zawyli gdzieś w oddali, a ja byłem na takim głodzie, że nawet nie zarejestrowałem kiedy zamilkli, ten żart zaczynał się niebezpiecznie wydłużać. Otoczony przez doznania, które teraz atakowały dwa podstawowe moje zmysły; węch i dotyk, nie potrafiłem powstrzymać tego co z pewnością zasługiwało na potępienie. Istniało tylko to pragnienie, by nie przestawał, nie przerywał tego co ze mną robił
Kiedy Koka zsunął się z moich warg. Spojrzeliśmy na siebie lekko przerażeni, jak dzieci, które zaznały rzeczy niedozwolonej. Mrugałem teraz bardzo szybko, słysząc zaciekawiony lekko głos Lolka, który z jedną frytką w ustach pytał przechylając się przez przednie siedzenie.
- Co to kurwa było?- wyczuł natychmiast różnicę pomiędzy wygłupem, a tym gdzie zaprowadził nas ten pocałunek.
Koka usiadł z powrotem na swoim miejsce i popatrzył w lusterko, zwracając się do chłopaków.
- Chyba przeholowałem z ziołem, a poza tym Madrasa inaczej nie da się przekonać.
- Co? I wy tacy na fazie chcecie jechać?- w panice spojrzałem na budynek Zakładu Energetycznego i rozejrzałem się po parkingu, czy ktoś tego wszystkiego nie widział.
- Ano, ano- Bolek teraz chichotał-Tak właśnie chcemy zakończyć ten cudowny dzień. Na wsi w aromatach końskich gówien. Taka idea i marchewki.
   Zanieśli się wszyscy trzej śmiechem. Żart musiał być przedni, bo nie mogli się uspokoić. Widząc ich w tym stanie, wróciłem do budynku, kierując się prosto do gabinetu kierownika. Jęknąłem od progu, że wypadek, że znajomi przyjechali, że musimy pomóc koledze, nadzwyczajna sytuacja, że szef zrozumie. Kłamstwa sypały się jedne po drugim, a na dodatek  niezwykle realistycznie brzmiały. Udzielono mi łaskawie zwolnienia z trzech godzin.
   Wróciłem do swojego pokoju, który dzieliłem z dwoma koleżankami. Od progu przywitał mnie atak rozbawionych współpracownic.
- Marcin, ty szelmo, gdzie wyrwałeś taką seksowną laskę?- spłonąłem żywym rumieńcem, próbowałem go ukryć sięgając pod biurko, po moją torbę z którą chciałem się natychmiast ewakuować. Dotarło do mnie, że pół wydziału miało darmowy teatr z okien swoich pokoi. Byłem tym zażenowany tylko przez chwilę, kiedy usłyszałem następne pytanie.
- Wychodzisz? Pewnie dawno się nie widzieliście, bo wprost rzuciła się na ciebie- Chichotały teraz uważnie mi się przyglądając.
- Dajcie spokój- chciałem je przywołać do porządku, ale tak naprawdę byłem zadowolony z tego, że Koka pod wpływem rozluźniacza wyglądał rzeczywiście na bardzo stęsknionego, a jeszcze bardziej, że mnie właśnie uwiarygodnił jako heteroseksualnego zdobywcę, nadzwyczajnego samca, który może mieć tak ponętną dziewczynę. Dlatego kiedy wróciłem do samochodu i zobaczyłem, że śmiejąc się we trzech przebierali marchewki w bagażniku, podszedłem i cmoknąłem go jakby nic w usta. Koka zmrużył oczy zadowolony, zabawa zaczynała nam się podobać w przeciwieństwie do zdezorientowanego i czujnego Lolka
- Ty chyba nic nie jarałeś?
- Nie- zaśmiałem się -Ale właśnie mój wydział gratuluje mi najseksowniejszej dziewczyny w mieście.
Koka zrobił usta w dziubek, podniósł bardzo wysoko brwi  i spojrzał na mnie, po czym  rzucił włosami, tak że większość przesunęła się na jedną stronę. Pomyślałem, że w życiu nie widziałem tak seksowanego gestu. Nie dał mi jednak ochłonąć, bo przysunął się bliżej mnie, bym mógł go objąć w talii.  Złączył nogi, co pozwoliło mi dostrzec, że miał na sobie długie zamszowe brązowe buty, sięgające kolan, które idealnie się komponowały z kremowymi spodniami. Zaczął machać ręką w kierunku budynku, jakby był królową angielską. Podniecony swoją rolą, założył mi ręce na szyję, zgrabnie unosząc się na palcach z jedną nogą zgiętą, rozpoczął układanie moich włosów.
- Taak – krzyczał Bolek, dzierżąc wyjątkowo duży okaz marchewki- Ktoś chce spróbować, bo widzę, że towarzystwo napalone, więc służę.

   Zabawa naprawdę mi się podobała, ale mogłem przeholować, dlatego po kilku usilnych namowach wpakowałem chłopaków z powrotem do auta, zatrzasnąłem w bagażniku marchewki,  a sam usiadłem za kierownicą. Czułem się jak na wagarach, dlatego i mnie zaczęły bawić głupie żarty tej trójki. Po chwili spoważniałem bo zeszliśmy na inne tematy.
- Skończ z tym- upomniał mnie Koka kiedy ujechaliśmy kilka kilometrów.
- Z czym?
- Z tą beznadziejną pracą, marnujesz się.
- O dzięki, że masz takie wysokie mniemanie o mnie, ale sorry żyć z czegoś muszę.
- A ja myślę, że stać cię na więcej niż przerzucanie papierków, uciekaj stąd póki możesz.
Przestałem czegokolwiek wymagać od mojej pracy poza regularnymi wypłatami, dawno pożegnałem się z mrzonkami o ciekawym zajęciu. Marzenia szybko zderzyły się z rzeczywistością i moim jedynym pragnieniem było w ogóle pracować, a gdzie to już schodziło na plan dalszy. Trochę w tym było mojej winy, trzymania się lekko na uboczu podczas mojej uczelnianej edukacji, brak znajomych, skutkował niewielką ilością kontaktów, co się niestety w bardzo prosty sposób przekładało na brak ciekawego zajęcia. Ten wywołany temat przez Kokę, wprowadził pewne poczucie straty, czegoś co mi umyka, jakiegoś życia, który się toczy gdzieś obok. Czułem, że tutaj na tej drodze, podróżując z nimi, naprawdę żyję, jestem w centrum wydarzeń, moja krew szaleje, moja głowa i serce są wolne. Nie wiem czy to te niespodziewane wagary wprowadzały mnie w taki stan, a może ten pocałunek był odpowiedzialny za to, że lekka euforia mnie ogarnęła.
- Powiem wam coś, taki nius, że pospadacie – Rozentuzjazmowany  Koka teraz wyczekująco patrzył na nas zmieniając temat, był niezwykle podniecony i co chwila skupiał się nad czymś innym.
- No dawaj-niecierpliwił się Bolek.
- Ernest ma nową dziewczynę- Tryumfalnie nas poinformował.
- I z Bogiem
- I z Diabłem
Skomentowali to bliźniacy.
- Ja tam mu dobrze życzę- naburmuszony Koka teraz siorbnął napój z MacDonalda- Nikt nie był tą informacją tak podekscytowany jak on.
- Życzysz sobie możesz, ale to nie ma szans, jak wszystkie pozostałe rzucą biednego misia i będzie lament i płacz- Lolek teraz wróżył na przyszłość- Chyba, że od razu poinformował ją o tym, że ma potrzebę kręcenia z chłopakami.
- Ładna jest, naprawdę fajna dziewczyna, mam nadzieję że im się uda.
- Gdzie mam skręcić?- pytałem bo gubiłem się w nieznanej okolicy.
- Jeszcze ze 200 metrów  - poinformował mnie Koka.
Zjechałem z głównej trasy w niezwykle wąską, ale urokliwa drogę. Po obu stronach jezdni, rósł rząd starych drzew, które teraz zaczynały łamać się żółcią i czerwienią. W słońcu, na tle niebieskiego nieba, wyglądało to niezwykle pięknie. Jeszcze kilka wskazówek chłopaków i zajechałem pod długi budynek stajni.
Pierwszy wyskoczył z auta Koka, rozejrzał się po placu, zerknął na padoki i popędził do jednego z ogrodzeń. Wspiął się na nie, przechylając się niebezpiecznie. My też wysiedliśmy przyglądając się tej scenie.
- Exi!- wołał na całe gardło- Exi!.
Obejrzał się na nas i przywołał gestem ręki. 
- Zobaczcie, ona zaraz tutaj przygalopuje. 
I rzeczywiście z grupki kilku koni oderwał się jeden siwy i zgrabnie do nas przykłusował. Koka prześlizgnął się przez ogrodzenie i zaczął wyciągać w kierunku klaczy rękę. Ta niepewnie zbliżała się, jakby na palcach, stanęła i teraz wachlowała chrapami w naszym kierunku. Koka dotknął jej szyi a ona lekko się wzdrygnęła. Była cały czas jednak skupiona na nas i sprawiała wrażenie, że jest gotowa w każdej chwili uciec, jeśli wykonamy jakiś nieodpowiedni ruch. Musiałem przyznać, była piękna, na żywo nawet bardziej mi się podobała niż na zdjęciach, które wcześniej widziałem. Spuściła głowę i parsknęła nad uchem Koki, który zaśmiał się pod wpływem tej pieszczoty.
- Exi, kochana, Madras przyjechał cię zobaczyć- tłumaczył teraz zwierzęciu- Jesteś taka cudowna, że chciałbym cię pokazać całemu światu.
W odpowiedzi klacz zamiotła szybko ogonem i kiwnęła głową, nad ramieniem swego właściciela, jakby chciała potwierdzić ten fakt.
- Madras chcesz ją pogłaskać?
- Nie, raczej nie, wydaje się być niedotykalska.
- Jak ją poproszę, to spokojnie będziesz mógł ją dotknąć.
Bez entuzjazmu pokonałem ogrodzenie, zeskakując z niego z impetem, na co koń zareagował nagłym uskokiem w bok.
- Spokój, spokój- łagodnie przemawiał do niego Koka, ale Ekscytacji trzymała się w bezpiecznej odległości. Cmokanie i spokojne słowa, zachęciły ją do ponownego podejścia. To zwierzę trochę przerażało mnie swoją wielkością. Koka był bardzo podekscytowany i dość intensywnie namawiał mnie bym podszedłem bliżej konia, który z kolei skulił uszy, moim zdaniem nie wróżyło to niczego dobrego.
- Wiesz, nie chce robić jej niczego na siłę, chyba nie bardzo jej się podobam.
Tak naprawdę uderzał we mnie intensywny aromat klaczy, nie był nieprzyjemny, ale lekko słodki, ciężko zawieszony gdzieś pomiędzy mną a nią. 
- Jej się nikt nie podoba- usłyszałem głos Kami za moimi plecami. Stała oparta o ogrodzenie  przyglądając się tej scenie.
- Hej – powiedziałem w jej kierunku- Co tutaj robisz? – obrzuciłem ją spojrzeniem, była w jakiś powyciąganych brudnych ciuchach i czarnych kaloszach. Wzruszyła ramionami
- Pracuje.
- Aha- rzuciłem, ale byłem teraz skupiony na tym co pokazywał mi Koka.
- Ustaw się trochę bokiem, nie patrz jej w oczy, pamiętaj, że koń widzi też z tyłu.
- Widzi swój zadek? – zaciekawił się Bolek- Ho, ho, ho – tyle przyjemności.
Nie słuchałem już tego co działo się za moimi plecami, bo dotykałem ciepłej skóry zwierzęcia.
- Twój dotyk jest dla niej dziwny, bo masz zimne ręce, pamiętaj o tym, dlatego powinieneś przesunąć dłoń, żeby skóra się nie oziębiała.
  Posłusznie przesunąłem ręką wzdłuż szyi. Klacz bez większych protestów wytrzymywała moje nieudolne próby zaznajomienia się z nią. Sierść była lekko szorstka, ale miła w dotyku, to ciepło jej ciała dawało to niesamowite przyjemne wrażenie. Spojrzałem na Kokę, który miał euforyczny wprost wyraz oczu. Już bez słów zapewniał mnie, że niczego nie muszę się obawiać. Moja dłoń ostrożnie sunęła po jasnej sierści z ciemniejszymi znaczeniami utkanymi w nieregularne wzory. Doznawałem tego uczucia, że ten gest wprowadza spokój w ciele zwierzęcia, dlatego coraz pewniej zataczałem łuki w okolicy jego karku.
- A następnym razem- Koka rozpromienił się- wsadzimy cię na Ekscytację.
- Cha cha cha cha- rżało towarzystwo za mną, Kami zaśmiewając się wydusiła z siebie- Fajnie było cię znać Madras.
   Nie musieli mnie straszyć, już byłem wystarczająco przerażony, dlatego z ulgą znalazłem się po drugiej stronie ogrodzenia. Cały spocony, ale szczęśliwy, że przeszedłem próbę. Koka podszedł do nas i zaczął rozmawiać z dziewczyną, na tematy które już kompletnie mnie nie zajmowały; o sianie, o boksach i tym, który koń którego próbował ugryźć. Ekscytacja w tym czasie, podchodziła do niego od tyłu i uderzała lekko głową w jego plecy.  Była jak pies domagający się pieszczot, którego pozbawiono uwagi.

  Bardziej interesowała mnie stajnia niż tocząca się właśnie rozmowa, udałem się więc w kierunku uchylonych drzwi. Takie budynki zawsze kojarzyły mi się z ponurą ciemną przestrzenią, w tej było inaczej, sporo światła i dość przestronne boksy dla koni. W niektórych nawet stacjonowali rezydenci, którzy teraz ciekawie przyglądali mi się, kiedy przechodziłem długim korytarzem. Czytałem imiona koni na tabliczkach dziwiąc się, jaką inwencją w ich nadawaniu wykazywali się koniarze. Nawet znalazłem boks Ekscytacji wraz z jej datą urodzin i tajemniczymi hasłami na tabliczce. Zatrzymałem się na dłużej przy małym kucyku, który kręcił się przy drzwiach.
- Chcesz wyjść mały? – pytałem- Nie wzięli cię na spacer? Ja wiesz- Uniosłem bezradnie ręce- Nic tu nie znaczę, nie mogę cię z więzienia wypuścić.
Ten mały konik przełożył swój pysk przez szczebelki i  zachęcająco teraz węszył. Pogłaskałem go po chrapach dziwiąc się jak są delikatne i aksamitne w dotyku, zupełnie inne niż sierść po której przed momentem przesuwałem rękę. Cofnąłem nagle dłoń, bo usłyszałem za sobą kroki.
To Koka zbliżał się do mnie ze słowami.
- Szukałem cię, a ty sobie pogawędki urządzasz z naszym Typkiem
- Słodki maluch.
- Nie taki maluch ma prawie tyle lat co ja.
Uniosłem brwi w zdziwieniu, ale Koka nie pozwolił mi długo pozostać w tym stanie, minął mnie ze słowami.
- Chodź jeszcze ci coś pokażę.
Zaprowadził mnie do pomieszczenia, które było prawie od sufitu do podłogi zawieszone różnymi akcesoriami końskimi, które nadawały powietrzu intensywny zapach skóry. Na półce dość wysoko, stało kilka pucharów. Jeden z nich unosząc się na palcach zdjął Koka i pokazał mi nie przestając się uśmiechać.
- To my z Exi wygraliśmy na zawodach, w ujeżdżaniu.
Był naprawdę dumny i zadowolony, przyglądał się małemu pucharkowi, który kurzył się wraz z innymi pod sufitem.
- Mam nadzieję, że kiedyś zobaczę was razem w akcji.

-Nie wiem- zasępił się trochę- chyba to nie jest nam już pisane.

Odłożył puchar na miejsce. Podszedł do mnie.
- Jak się czujesz?- chciałem wiedzieć.
Uśmiechnął się zaciskając teraz usta, tak jakby chciał się powstrzymać przed wybuchem śmiechu, jego oczy za to tańczyły w jakimś radosnym tańcu, było mu naprawdę wesoło.
Zmniejszył jeszcze odległość pomiędzy nami, niebezpiecznie naruszając moją przestrzeń, odruchowo próbowałem się cofnąć. Zrobiłem zaledwie pół kroku, kiedy oparłem się już o niewielki stolik za moimi plecami.
- Świetnie wyglądasz- trochę w panice stwierdziłem.
Koka wyciągnął rękę i dotknął mojej głowy ze słowami.
- To było niezwykle przyjemne, kiedy mogłem zanurzyć palce w twoich włosach.
Przywołał tamtą chwilę w której obaj się zapomnieliśmy. Już dawno zatraciliśmy poczucie obcości naszych ciał, dlatego swobodnie chwycił moją dłoń i położył na swojej szyi. Spojrzał mi w oczy, o coś pytał, ale ja już wiedziałem, że na wszystkie jego wątpliwości odpowiem twierdząco.
- Pamiętasz? Musisz przesuwać dłonią po skórze- szepnął zamykając powieki, kiedy moje palce sunęły wzdłuż całej szyi by zatrzymać się na obojczyku. Moja dłoń uniosła się, by powtórnie wykonać przedłużający się ruch po łuku. Ten gest wykonywałem bardzo ostrożnie, ledwie dotykając opuszkami palców ciepłej powierzchni. Przechylił głowę na tą stronę i przytrzymał policzkiem moją rękę.
Serce zaczęło mi łomotać jak oszalałe, bo otworzył  oczy i spojrzał na moje włosy, by przenieść wzrok na moje usta, potem zajrzał w źrenice, by znowu zatrzymać się na wargach, jednocześnie oblizując swoje. Wiedziałem co chce zrobić. Dlatego zamknąłem powieki i wciągnąłem jego zapach, by wśród tysiąca aromatów, które mnie otaczały, wyłowić ten który należał do niego, ten na którym mi najbardziej zależało, który już wtedy przy samochodzie dokładnie poczułem. I rzeczywiście tam był, moje nozdrza filtrowały teraz bezbłędnie ten męski aromat. Poczułem ciepło przy mojej twarzy, może Koka się zawahał, a może się ze mną drażnił, dlatego to ja pierwszy dotknąłem jego ust. Poczułem przyjemną miękkość, zapraszającą przestrzeń, która mnie zgarnęła. Całowaliśmy się trochę jak desperaci przed długim rozstaniem, nie chcąc aby nasze usta choć na moment straciły ze sobą kontakt. Złapałem jego górną wargę w usta i nie chciałem puścić. Koka zaczął chichotać, wtedy zrozumiałem, że jest nadal najarany zielskiem, że nie do końca kontroluje to co teraz się dzieje.  
- Nafazowałeś się na maksa- wyrzuciłem mu.
- Wcale nie- przyłożył swoje wargi do mojej szyi.
  Ta pieszczota wprowadziła mnie w stan kolejnego oszołomienia, to głód abstynencji kazał mi odgiąć głowę do tyłu, by skóra była bardziej napięta, a ciche westchnięcie wyrwało się z moich ust. Merylin Monroe jeszcze ściślej przytuliła się do mojej piersi, a ja sam pod wpływem tego ciężaru zacząłem przechylać się do tyłu. Złapał mnie w kolanie i zawiesił moją nogę na swoim biodrze, dopasowując się do mojego ciała. Luźna koszulka Koki jedynie zachęcała by dotknąć tego co skrywała, moja ręka już po chwili błądziła wokół jego pępka, schodząc coraz niżej. Nie musiałem rozpinać jego spodni, ułatwił mi zadanie, poczułem jak w obronnym lub ekstatycznym odruchu wciągnął brzuch, kiedy moja dłoń wślizgnęła się do spodni. Dostałem się do tego miejsca, które w tej chwili najbardziej pożądałem. Dotykałem skóry, badałem upajając się ciepłem, które tam odnalazłem. Kolejne westchnięcie, tym razem ulgi wyrwało się z mojej piersi. Chyba podświadomie odetchnąłem nareszcie, znalazłem to czego pragnąłem, choć warunki czymś się różniły, co mnie wprowadziło w lekkie oszołomienie. Koka w tym miejscu nie posiadał ani jednego włoska, nie byłem do tego przyzwyczajony. Zamiast mnie to zniechęcić, wprowadziło w stan nadmiernego pobudzenia, które poczułem jak spływa dwoma falami po obu stronach moich pachwin by z ogniskować się między nogami. Jego pocałunki jeszcze podsycały to wrażenie, ponieważ posiadał jako jeden z nielicznych, dar rozpalania mnie, samymi pieszczotami warg i języka.
  Nie wiem dokąd by nas zaprowadziła ta chwila, czułem jego gotowość i swoją otwartość na to co ze mną robił. Tak bardzo pragnąłem się temu poddać. On jednak, ku mojej rozpaczy, oderwał nagle usta i zamarł w bezruchu nasłuchując.
- Lolek mnie woła.
Byłem w ekstazie i  nie mogłem skoncentrować wzroku na żadnym punkcie. Po chwili zakotwiczyłem się na tej doskonałej twarzy, na tych rozchylonych ustach z których wydobywał się przyśpieszony oddech i wtedy coś mnie ścisnęło gdzieś na wysokości klatki piersiowej. Przycisnąłem w odruchu dłoń w tym miejscu. Przyglądał mi się marszcząc czoło, przełknął ślinę i potrząsnął głową, zakrywając włosami twarz.
- Muszę iść- oderwał dłonie od mojego ciała, porzucając je.
Jednym wściekłym ruchem otworzył drzwi i krzyknął.
-Lolek, tutaj!- po chwili bliźniak stał przy framudze i lustrował pomieszczenie i nas. Koka z pewnością wyglądał uroczo, jak zwykle, ale ja z tym rumieńcem na twarzy, z tym rozedrganiem w sobie nie przedstawiałem zadawalającego widoku. Dlatego jego oczy najpierw zwęziły się niebezpiecznie w moją stronę, a potem widziałem to dokładnie, opanowała go rezygnacja.
- Madras- jęknął- muszę uwierzyć już we wszystko Semkowi, a tak bardzo nie chciałem.
Zacisnął usta i odwrócił się. Chciałem coś powiedzieć, ale nadmiernie wyczulony na to by nie urazić nikogo, nie wiedziałem jakich słów użyć, poza tym ten dziwny stan, to zmieszanie nie opuszczało mnie. Koka mnie wyręczył. Kiedy ruszyliśmy za oddalającym się Lokiem założył mu ramię na szyję i przytulił się do niego.
- Loluś kochanie, nie przesadzaj.
- Nie przesadzam- burknął-  widzę co się dzieje.
- Przecież wiesz, że ja was wszystkich kocham- wyciągnął rękę bo właśnie wyszli przed stajnię i nie wypuszczając Lolka wołał teraz Bolka, który ucieszony podbiegł do nich. Złapał i jego zgarniając wolnym ramieniem. Spojrzał najpierw na jednego, potem na drugiego, ścisnął mocniej  i krzyknął wieszając się na nich z podkurczonymi nogami.
- Kocham Was!
Dotknął nogami ziemi i zamachnął się znowu , wprowadzając swoje ciało w  ruch wahadłowy.
- Kocham to miejsce!
Uwolnił się z tej huśtawki i rozejrzał po padoku.
- Exi, kochana, Exi!- Podbiegł znowu do ogrodzenia, wspiął się i przeskoczył na drugą stronę, biegł w kierunku niewielkiego stada, które pasło się wiele setek metrów od zabudowań.
- Czy one mu nic nie zrobią?- pytałem Kami, siadając na małej drewnianej ławce przyklejonej do budynku stajni. Próbowałem się opanować po tym co zaszło przed chwilą, choć czułem, że serce nadal nie zwalnia rytmu.  Dziewczyna paliła teraz papierosa patrząc na oddalającego się  Kokę.
- Nie – potrząsnęła głową- One wariatów lubią, bo są podobne do nich.
   Uderzyła czarnymi kaloszami o siebie, małe kawałki słomy spadły na ziemię. Lolek i Bolek wrzucali marchewki do wiader o czymś intensywnie rozmawiając. Nie słyszałem co prawda wyraźnie słów, ale byłem pewien, że właśnie trwa analiza tego co się działo przed chwilą w stajni. Kiedy skończyli z wyładunkiem warzyw dla koni, dosiedli się do nas i obserwowaliśmy teraz w oddali jedną małą postać, która wędrowała wzdłuż ogrodzenia, a za nim jak na niewidzialnym sznurze szło kilka rumaków.
- Czy myślicie, że on wie?-  Kami zadawała nam dziwne pytanie , nie odrywając wzroku od tej sceny.
Bolek pierwszy się zniecierpliwił.
- Co wie?
- No – westchnęła- że VIP sprzedaje Ekscytację.
Krew mi się zagotowała, zawrzała jak lawa, która za chwilę wypłynie. Wstałem nagle z tej ławki, moje wszystkie mięśnie były teraz napięte, a palce same zacisnęły się w pięści . Ale to nie ja wyrzuciłem z siebie ten komentarz.
- A to skurwiel jeden- to Bolek nie wytrzymał- Skurwiel, skurwiel, skurwiel…- Powtarzał jak nakręcony, to co z czym wszyscy się zgadzaliśmy.
Kami ściągnęła mnie do dołu, bym z powrotem usiadł. Moja sztywność kręgosłupa nie ustąpiła tylko została złamała na pół. Serce galopowało ponownie jak na torze wyścigowym. Tysiące myśli, właśnie z huraganową siłą przelatywało przez moją głowę. Czegóż innego mogłem się spodziewać po VIP’ie jak nie uderzania w najbardziej czuły punkt. To z pewnością nie był słaby gracz, a ktoś kto ma wszystko niezmiernie dokładnie przemyślane. Kami jakby potwierdziła moje przypuszczenia.
- No wiecie, hmmm, trzeba mu oddać prawdę, że tak się robi. Klacze, które się nie zaźrebiają do dziesiątego roku życia się po prostu sprzedaje na rekreacje i tyle- wzruszyła ramionami- Ona ma dwanaście lat, dwa razy, czy trzy była pusta, więc c’est la vie.
- Ale to nie  jest zwykła klacz- trochę drżącym głosem podkreśliłem.
- No właśnie, no kurwa, to nie jest pierwsza lepsza chabeta- przytakiwał mi tym razem Lolek.
- Tak, ale w koniach raczej nikt się nie bawi w sentymenty, ona ma dobry papier, a kasa w nią włożona jakaś tam jest.
- Ile?- chciałem wiedzieć.
- No właśnie muszę z wami pogadać, bo może udałoby się ją wykupić.
Ożywiliśmy się wszyscy spoglądając teraz na nią z napięciem jaką sumę wymieni.
- Myślę , że będzie potrzebne nie więcej niż 20 koła.
- Co!!!- krzyknęli jednocześnie Bolek i Lolek.
Zacząłem nerwowo pocierać usta, suma nie była ogromna, ale i tak wydawała mi się nieosiągalna. 
- Coś wymyślimy, nie martwcie się- pocieszyłem ich.
- Taaa, zrobimy kwestę w „Kocie” będziemy wywijać tyłkami- sceptycznie do tego pochodził Bolek
- Prędzej jakbyśmy zaczęli sprzedawać nasze tyłki, to może kaskę byśmy uzbierali- martwił się Lolek.
- A kto by cię chciał?- drugi bliźniak zaczął się drażnić ze swoim prawie sobowtórem.
- Zdziwiłbyś się- przechylił się w jego kierunku Lolek i pokazał mu fucka.
- O kurwa!- krzyknęła Kami, przerywając tą miłosną wymianę zdań- Wlazł na nią.
Wszyscy spojrzeliśmy w tamtym kierunku, gdzie i ona od dłuższego czasu miała wbity wzrok. Rzeczywiście w oddali majaczył jeździec na koniu. Kami była z nas wszystkich najszybsza i już na granicy biego-marszu  zdążała w kierunku padoku.
- O co chodzi- wołałem za nią- przecież umie jeździć?
- Umie, ale dzisiaj kompletnie się nie kontroluje, ona go zrzuci jak nic, jest za słaby na nią.
Zrozumiałem grozę sytuacji i popędziłem za dziewczyną, która krzyczała w kierunku drugiego końca terenu na którym przebywały konie.
- Koka złaź z niej! Zaraz cię wbije w ziemię.
Wyprzedziłem zdyszaną Kami i także w panice krzyczałem
- Zejdź Koka, zejdź!
Konie się spłoszyły reagując ucieczką, robiliśmy za dużo zamieszania. Ekscytacja chciała popędzić razem z nimi, ale jeździec zaparł się nogami i przytrzymując się grzywy usadził  ją na miejscu, aż zaryła tylnymi kopytami o ziemię.
- Zamknij się Madras- Kami mnie też usadziła i spokojnie zaczęła iść w kierunku Koki. Ja też już przestałem biec i zamilkłem.
Koka w tym czasie położył się na koniu i tuląc się do  klaczy uspokajającymi ruchami gładził jej szyję. Jego czarno niebiesko- zielone włosy mieszały się z grzywą konia.
Dysząc jeszcze po biegu stanęliśmy niedaleko i prosiliśmy, żeby już skończył z tą przejażdżkę.
- Masz zakaz wsiadania na nią w takim stanie- dostawał reprymendę od Kami, która zachowywała się jak troskliwa matka przywołująca reguły, które obowiązywały. 
- W jakim stanie?- jego głos trochę przytłumiony wydobywał się spod grzywy konia, w którą się schował.
- W stanie braku kontroli ogólnej, braku możliwości zapanowania nad nią.
Wyprostował się nagle, spojrzał na nas i na zbliżających się bliźniaków. Uśmiechnął się, złapał jedną ręką długie włosy na karku konia a drugą zamachał nad głową, poruszając biodrami.
- Ja ją mogę ujeżdżać dzisiaj do rana.
Prezentował się świetnie na siwym koniu, w tych długich brązowych butach, kremowych spodniach oraz szarej bluzce, a ciemne włosy z poprzetykanymi zielonymi i niebieskimi akcentami, doskonale komponowały się z niebieskim niebem. Zamknął oczy i zrobił dziubek by cmoknąć bezgłośnie, ruchy bioder i lekkie ściśnięcie jego ud, spowodowało, że klacz ruszyła stępem.
Ja z bliźniakami patrzyliśmy na to przedstawienie z otwartymi ustami. Słyszałem jak Bolek szepnął „aż tyle nie wypaliliśmy”. Za to Kami, zrównała się z Ekscytacją i coś uspokajającego powiedziała do niej, po czym jednym szybkim ruchem ściągnęła jeźdźca na ziemię. Koń odskoczył zdezorientowany, a Koka opierał się teraz o dziewczynę, próbował stanąć na nogi z ugiętych kolan.  
- Ty pieprzony jeźdźcu bez głowy- Potrząsnęła nim- Ona za chwilę strzeliłaby ci z zadu i byśmy zbierali tylko kosteczki. Wiesz doskonale, że wykorzystałaby każdą okazję, gdyby tylko poczuła, że nie kontrolujesz jej.
- To by była piękna śmierć.
Odsunął się od niej, poprawił włosy spoglądając na nas trzech, którzy jeszcze tkwiliśmy w oszołomieniu po wydarzeniach sprzed chwili.
- Wracamy- powiedział to pewnym głosem i ruszył w kierunku samochodu, a my za nim. Dobry humor z początku wycieczki i moja euforia znikły. Koka milczał przez całą drogę powrotną, nie spojrzał ani razu w moim kierunku, co mnie zaniepokoiło.
   Wieczorem dostałem od niego krótkiego sms’a „Przepraszam za dzisiaj i wybacz mi jeśli możesz”. 
  Ukryłem twarz w poduszce, byłem pewien, że jestem na granicy szaleństwa. Dlaczego on to robił, dlaczego tak blisko pozwolił mi być, a potem odepchnął? Wybaczenie miało coś w sobie z zapomnienia, a ja nie chciałem tego zapomnieć, nie mogłem wymazać tego co się dzisiaj działo. Jakbym zajrzał przez szparę uchylonych drzwi, a to co zobaczyłem, co poczułem, było zapowiedzią czegoś niezwykłego. To wszystko co się działo tego popołudnia wracało do mnie, wprowadzając nieustający chaos moich myśli. Zadawałem tysiące pytań bez odpowiedzi, a moje ciało zostało naznaczone jakimś uwrażliwieniem, które mnie nie opuszczało.
   To napięcie, tam w środku, ten niepokój, ta niepewność pchnęły mnie do komputera. Nienawidziłem wprost umawiania się w ten sposób, przesadzone fotografie o niczym nie świadczyły, niczym mnie nie mogły skusić. Dzisiaj jednak to była jedyna droga ucieczki, jedyna szansa, by uspokoić moje zdezorientowanie. Pragnąłem nie myśleć, oderwać się od ciała jednocześnie zaznać przyjemności, które mi dawało. Przeglądałem szybko zdjęcia, nagle ktoś przykuł moją uwagę, ktoś kto spojrzeniem, błyskiem w oku lub innym niezidentyfikowanym składnikiem przypominał mi jego. Pośpiesznie wystukałem wiadomość, licząc, że będzie wolny dziś wieczór. Jak zwykle miałem szczęście. Podałem adres sprawdzonego motelu w którym pojawiłem się godzinę później. Spóźniał się co mnie niezwykle zirytowało, potem kiedy go zobaczyłem, poczułem tak ogromny zawód, żal oraz siłę swojej głupiej desperacji. On się uśmiechnął do mnie, choć oczy mogły być podobne, nie były jego i to także zabolało. Ruszyłem w kierunku drzwi, jedynym wyjściem była ucieczka. Był szybszy, chyba zobaczył moje rozczarowanie łapiąc mnie za ramię pytał.
- Rezygnujesz?
Wyrwałem się z tego uścisku. Zakryłem dłońmi twarz. Gdzie się to wszystko podziało, moja pewność siebie, moje sprawdzone techniki, nie mogłem przecież tego zapomnieć. Usłyszałem głos, który mnie pytał.
- To twój pierwszy raz? Bardzo się denerwujesz.
Odsłoniłem oczy, miałem ochotę histerycznie się zaśmiać, ale nie zrobiłem tego. 
- Nic mi nie powiesz?- wyciągnął rękę by mnie dotknąć w okolice krocza, zadowolony ze swoich zabiegów, przysunął się bliżej- Będę naprawdę delikatny, dobrze trafiłeś.
   Pachniał facetem, ale nie samcem. Był kilka lat starszym ode mnie, dbającym o ciało trzydziestolatkiem. To co mnie najbardziej złościło to ta twarz. Jeśli się ujrzy anioła, nie można nie poczuć rozczarowania na widok śmiertelnika. Nie doznać swoistej odrazy, jednocześnie tęskniąc za harmonią i pięknem.  Właśnie miałem ochotę zawyć,  chciałem skowyczeć i szarpać zębami, kąsać wszystko wokół. To mi przypomniało, że jestem wilkiem na polowaniu, tej myśli się uczepiłem.
   Złapałem go za włosy, aż jęknął, wbiłem się ustami w jego jabłko Adama. Tym atakiem uciszyłem go, bo za dużo gadał, za dużo sobie wyobrażał i nie miał tego czego najbardziej pragnąłem - instynktu by mnie rozpalić. Naparłem biodrami i zacząłem intensywnie się ocierać. Zdarłem z niego w rozpaczy koszulkę by dostać się do jedynego miejsca z wystarczająco dużym stężeniem feromonów, wciągnąłem zapach z pomiędzy tych nielicznych włosów spod pachy. Poradziłem sobie sam, próbując na tym ciele wymusić to czego teraz najbardziej potrzebowałem.
Kiedy dysząc po wszystkim siedzieliśmy pod ścianą, wokół porozrzucanej garderoby, bo nie udało nam się dotrzeć do łóżka, on skomentował to jednym, krótkim „Fuck”. Podciągnąłem kolana pod brodę, a głowa ciężko opadła. Może i był zadowolony w przeciwieństwie do mnie. Byłem żałosny i to mnie gdzieś paliło od środka. Po chwili wciągając spodnie, właśnie składałem przysięgę, że nigdy już nie umówię się przez Internet. Sieć miała to do siebie, że kłamała, oszukiwała mnie i zwodziła. I ja tego jednego musiałem być pewien. Wizytówkę, którą mi wcisnął w rękę, ja cisnąłem do najbliższego kosza, kiedy tylko znalazłem się na motelowym korytarzu.
   Choć nie byłem zadowolony, to uciążliwe napięcie trochę odeszło, co pozwoliło mi jaśniej myśleć. Całą drogę do domu, a potem kiedy cicho, żeby nie budzić matki, położyłem się do łóżka, analizowałem dzisiejszy dzień. Dokładnie wiedziałem i umiałem nazwać, to co zrobiłem, to słowo mnie prześladowało i odbijało się echem po mojej świadomości. Kompulsywny, kompulsywny seks by uwolnić tą frustrację, którą spowodował Koka. Ta dziwna psychologiczna terminologia- kompulsywny, zawsze miała dla mnie jakieś dźwiękowe i nie tylko, konotacje z określeniem konwulsyjny. I tak właśnie się czułem na granicy szaleństwa, miotając się by choć na chwilę zapomnieć, to już nawet nie było przyjemne, ale niezbędne by nie oszaleć. Jakaś forma fizycznej obrony ciała przed tym co nieuniknione.
   Moje rozczarowanie tym co mi napisał Koka, nagle zmieniło perspektywę. Czyż on dzisiaj nie pragnął tego samego tylko w bardziej wyrafinowany sposób? To przedstawienie, które przed nami odegrał, to jak bardzo chciał abym pojechał do tej stajni, zdążył zobaczyć jego konia, prowadziło mnie do jednej konkluzji. Kami nie była pewna, ale ja już to zrozumiałem- on miał świadomość, że traci to zwierzę, jedyną istotę, która kochała go bezwarunkowo. Jeśli my wszyscy na wiadomość o tym tak emocjonalnie zareagowaliśmy, to co się z nim działo?
   Miałem ochotę o drugiej nad ranem stukać wiadomość do niego „ Koka, Koka – wybaczam ci wszystko. Rozumiem”. Nie zrobiłem tego, doznałem jednak swego rodzaju jasności, tego co powinienem uczynić, co należy zrobić. Zasypiałem z jednym dokładnie sformułowanym celem -  zrobię wszystko aby zdobyć te pieniądze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz