poniedziałek, 28 października 2013

Koka cz. V

Czarny (II)




   
    Zgodnie z obietnicą zabrałem go do swojego mieszkania. Matka przywitała nas w progu i z przerażeniem spoglądała na Kokę, prawie nie słuchając moich tłumaczeń co się stało i dlaczego musiałem go zabrać do nas. Powtarzała jak zaklęcie „O mój Boże” jakby ta modlitwa była jedyną uzdrawiającą w takich przypadkach. Wcale nie podobał mi się pomysł jego obecności w naszym domu, ale sytuacja tak się pokomplikowała, że dzisiaj wydawało mi się to najlepszym rozwiązaniem.  Zostawiłem go w łazience, bo twierdził, że natychmiast musi się umyć, bo nie wytrzyma dłużej, a sam pobiegłem do apteki po leki i lód którego w domu nie mieliśmy. Nie wiem czy po tylu godzinach od pobicia, okładanie zimnym opatrunkiem, ma jakiś sens, ale to jedynie przychodziło mi do głowy w kwestii pomocy doraźnej.
   Kiedy wróciłem, zastałem Kokę na moim łóżku, w mojej białej podkoszulce i szarych spodniach od dresów, czytał książkę. Był kimś zupełnie innym, niż przed kilkoma dniami, a to wrażenie dodatkowo potęgowały te włosy, których kolor wydawał mi się taki dziwny.
- Kochasz książki – stwierdził rozglądając się po moim pokoju, w którym rzeczywiście wszystkie ściany były zajęte przez tomy literatury wszelkiej.  Moje zbiory, których początek sięgał bajek dwulatka, mieściło całe moje życie, zamknięte w papierowej biografii kart pisanych przez innych.
- Masz też duże łóżko…- chciał jeszcze coś powiedzieć, ale mu przerwałem
- Przyniosę lód, powinieneś przynajmniej trochę koło oka go poprzykładać.
Wróciłem po dwóch minutach z plastikowym woreczkiem wypełnionym zimnymi kostkami. Odebrał ode mnie ten pakunek i przyłożył w okolice łuku brwiowego. Ja tymczasem przechyliłem się przez jego ramię zaglądając jaką książkę wybrał z mojej biblioteczki. Trochę speszony pokazał mi okładkę „Dzieci z Bullerbyn”.
- Tutaj czuje się całkowicie bezpiecznie.
Rozumiałem go doskonale, to było to uczucie, które i mi towarzyszyło kiedy jako dziecko odkrywałem różne światy, w których zaczynałem żyć wraz z bohaterami książek. Koka chował się tam, gdzie nic nie mogło go zaskoczyć,
- Księżniczko?- odsłonił drugie oko by na mniej spojrzeć- Musisz się przespać.
Pokiwał twierdząco głową, ale się skrzywił, jakbym proponował mu wizytę u dentysty. Splótł ręce i przyłożył do policzka jak ktoś ogromnie zmartwiony.
- Tak bardzo jestem zmęczony, ale boję się zasnąć.
- Jesteś bezpieczny- Chciałem to powiedzieć w żołnierskich krótkich słowach, ale głos mnie trochę zawiódł i na fali emocji dodałem- Będę tutaj.
- Dziękuje- powiedział to cicho przewracając bez sensu kolejne kartki książki- Czuje się bardzo głupio, że zawracam ci głowę. Nie gniewasz się na mnie?
- Spieprzyłeś mi cały dzień, jestem wściekły na wszystkich łącznie z tobą, nie nic to nie ma wspólnego z gniewem- Choć powiedziałem to ironicznie, sam się po sekundzie wstydziłem tych słów- Chyba jednak powinienem się czuć wyróżniony, prawda?
- Nie mogłem zadzwonić do żadnego z nich, nie zniósłbym histerii, wolę że się na mnie złościsz.
    No tak pokrętne tłumaczenia, wybrał mnie bo liczył na to, że się wścieknę na niego. Cóż za paradoks. Już byłem tym zmęczony, dlatego podniosłem się ciężko z łóżka. W tej sekundzie matka zaczęła pukać do drzwi, zajrzała do środka i pytała czy coś zjemy?
Spojrzałem na Kokę, który pokręcił przecząco głową. Ja wyprowadziłem ją z pokoju i jeszcze raz tłumaczyłem żeby dała mu spokój, że zalecenia lekarskie są takie w przypadku szoku. Rozejrzałem się po kuchni. 
- Mamo jak się robi rosół?
- Marcin, ja ugotuje rosołu jeśli chcesz – Była lekko zdezorientowana całą sytuacją.
- Nie, ja to zrobię jeśli mi powiesz. To chyba najlepsza rzecz dla takich rekonwalescentów jak on?- chciałem wiedzieć
- Tak, to gęsty wywar z mięsa, ma taką właściwość.
- To świetnie, to powiesz mi jak to się robi.
Wymieniała wszystkie składniki i już po minucie stwierdziłem z żalem, że zalanie kubeczka z zupką w proszku jest w obszarach mojego entuzjazmu dogodzenia Koce. Po następnej chwili próbowałem w niego wlać barszcz w postaci rozpuszczonego proszku, ale się opierał.
- Musisz coś zjeść.
- Nie teraz, Madras- Mówił jakby mnie błagał-Odpuść sobie wszystko, zachowuj się jakby mnie nie było. Naprawdę mogę się wcisnąć pod ten kaloryfer.
- O jaaaa, biedny mały Koka, zafochowany, umrę z głodu na złość wszystkim.
Przymknął powieki. Zacisnął pięści jak małe dziecko, zaczerwienione i poobijane kostki zmieniły kolor. Na pewno teraz bardzo żałował, że do mnie zadzwonił. Ja z kolei nie mogłem pojąć tego irracjonalnego zachowania, drażniło mnie. Matka znowu pukała do mojego pokoju. Tym razem nie weszła tylko próbowała mnie wywołać.
- Marcin pozwól na chwilę.
Posłusznie stawiłem się koło niej, chcąc się dowiedzieć, co się znowu dzieje. Trzymała rzeczy Koki w ręku, a właściwie na jednym palcu i spoglądała pytająco.
- Nie wiem, zrób z tym co chcesz, może spodni nie wyrzucaj, bo chyba są dobre, koszula i tak jest cała podarta.
- To je przynajmniej włożę do wody, żeby plamy krwi nie zostały na dobre- Oglądała teraz ciemne wąskie dżinsy, nie zerkając na mnie pytała- Jak on się czuje?
Sam nie wiedziałem jak się czuje, dlatego rozdrażniony odpowiedziałem.
- Skąd mam wiedzieć, nie skarży się na nic, nie chce jeść i chce aby mu dać spokój- Szepnąłem przyciszonym głosem.
- Nie męcz go- radziła- niech się wyśpi. 
- Sam to wiem, ale myślisz że można go do czegokolwiek namówić? Spać się boi- zadumałem się przez chwilę- Lekarz na pogotowiu dał jakieś tabletki na sen.
Poszedłem do kuchni, by wydobyć paczkę z lekami, miałem pomysł, żeby przynajmniej na tą jedną tabletkę go namówić. Wywołana postać doktora wcale mi nie poprawiła humoru, właśnie sobie przypomniałem, co mi sugerował na temat Koki. Nie miałem pojęcia czy to prawda, ale też nie miałem ochoty z nim poruszać tego tematu.
Kiedy wróciłem, nadal czytał „Dzieci z Bullerbyn”, siedział na brzegu łóżka i nie zwracał na mnie uwagi. Może z nim właśnie trzeba jak z dziećmi, sposobem a nie racjonalnie, pomyślałem.
- Skoro nie będziesz spał, chcesz coś zobaczyć?
Uniósł głowę znad książki, nos i siniak wokół oka zmieniały kolor na ciemniejszy, wyglądał jak pies pluto z jedną łatą na pysku. Przynajmniej zainteresował się tym co do niego mówiłem. Wyciągnąłem spośród ogromnych tomów, takich których nie można objąć jedną ręką, kolorowy album.
- To opracowanie zbiorów galerii brytyjskich  - wyjaśniłem- Jest tam jeden taki obraz…. Tak bardzo przypomina mi twojego konia.
Rozłożyłem album na łóżku i wolno przewracałem kartki, kiedy trafiłem na ten szkic o którym myślałem, gdzie jedynie głowa konia w pełnym spięciu widniała na obrazie, Koka krzyknął
- Ekscytacja- podniósł album by lepiej mu się przyjrzeć- To ona.


    Każda żyłka, każdy miesień był doskonale uchwycony i ta gotowość do działania, to oczekiwanie, to było tak piękne, że Koka nie mógł oderwać wzroku od reprodukcji. Pomyślałem, że on właśnie taki jest, ciągle żyjący w napięciu, czekający na reakcję innych ludzi,  z rezerwą, która dawała mu ochronę, możliwość zerwania się do ucieczki. Pomimo wszystko otaczał się ludźmi, bo tylko u nich mógł dostrzec zachwyt, uwielbienie i akceptację, której potrzebował.
-Myślę, że jest tu jeszcze jeden obraz konia, jestem tego pewien.- Odebrałem mu album i podciągnąłem się na środek łóżka, by wygodnie oprzeć się o ścianę. Koka usadowił się obok mnie i oglądał reprodukcje, które teraz przesuwałem wraz z kolejnymi kartkami. Otworzyłem kredową stronę na obrazie Johna Colliera Lady Godiva. 


   Spojrzał na niego i zakrył natychmiast obydwoma dłońmi, tak jakby nie chciał abym go zobaczył. 
- Znasz ten obraz?- chciałem wiedzieć.
Zmarszczył czoło i próbował przygryźć wargę, krótkie „Ałł” przypomniało mu o tym, że jest pokaleczona.Wpatrywał się w swoje ręce.
- Madras, to niemożliwe - spojrzał na mnie jakby mnie pytał czy to prawda- VIP musi znać ten obraz, mam prawie identyczne zdjęcie.
Zamilkł ostrożnie odsłaniając reprodukcję.Wierzyłem mu, tak bardzo mu teraz wierzyłem. Nachylił się przy przeczytać tytuł. Pokręcił głową.
- Słyszałem jej imię, ale nie kojarzę naprawdę, kim ona była?
Widząc jego wzburzenie, chciałem go uspokoić.
- Walczyła o to co było słuszne.
Pogładził teraz palcem głowę konia i przejechał wzdłuż całej nagiej postaci. 
- Udało jej się?
- Tak- uśmiechnąłem się.
   Poczułem nagle szacunek do tajemniczego VIP’a, do jego subtelnej gry, którą jak bluszczem otaczał Kokę, do jego inteligentnej zabawy wszystkimi symbolami, którymi obejmował księżniczkę. Zaczynałem też powoli odkrywać przyczyny tej niesłychanej fascynacji jaką budził, z pewnością coś więcej poza pieniędzmi i władzą pociągało w nim Kokę. Ale pomimo wszystko, nie było go tutaj, to nie on go odebrał z komisariatu, to nie on siedział z nim na pogotowiu, i to nie on służył ramieniem, kiedy jego głowa znużona ciężko opadała, tak jak teraz. Poczułem włosy Koki przy mojej twarzy, błądził jeszcze dłonią po reprodukcji Colliera, wtulony w moją szyję, zasypiał.
Tak bardzo było mi niewygodnie z tą myślą, że stawał się kimś tak ważnym w moim życiu, każda następna wspólnie przeżyta chwila, zbliżała mnie do niego. Nie chciałem do nikogo się przywiązywać, nikogo od siebie uzależniać. On wślizgiwał się w mój świat, wpełzał wykorzystując każdą wolną szczelinę, każdą moją słabość, każde moje zawahanie. Nie posądzałem go o przemyślany plan lecz o niewymuszoną manipulację, która dawała mu przewagę, robił to instynktownie szukając kogoś kto mógłby się nim zająć.
   Ułożyłem go ostrożnie na łóżku, zostawiając otwarty album obok, tak aby Lady Godiva czuwała nad jego snem. Sam ruszyłem do kuchni. Zapaliłem i światło i stanąłem przed blatem opierając dłonie na nim. Natychmiast koło mnie zmaterializowała się matka.
- No i co ?
- Zasnął- czułem, że mówię jak znużony ojciec, który usypiał chore i kapryszące dziecko- To jak się robi ten rosół?
Postanowiłem go jednak ugotować. Sam sobie wydałem się śmieszny, ale czułem, że chce to zrobić. Kilka instrukcji matki i wcale zadanie nie wydało mi się tak trudne. Ona za to patrzyła z lekkim niepokojem na to co się dzieje w jej domu. Żeby mnie pogrążyć, pytała.
- Marcin, ale przecież ty nigdy nie gotujesz. Co się dzieje?
- Może czas to zmienić?
    Nie wierzyłem sam w to co mówię, tak samo nie wierzyłem w to, że w moim łóżku śpi teraz Koka. Dwie godziny później, nalewałem zupę do małej miseczki, była zrobiona pod dyktando mojej matki, ale całkowicie samodzielnie. Czułem  dumę.
Ostrożnie wchodziłem do mojego pokoju, próbując nie zbudzić śpiącego. Koka jednak nie spał, patrzył na mnie z pół przymkniętej powieki. Chyba bez tabletki nasennej się nie obędzie- pomyślałem. 
- Gdzie byłeś?
Uśmiechnąłem się zadowolony.
- Robiłem ci zupę.
- Za bardzo się starasz  Madras, już wystarczy, jest dobrze.
- Myślę ze wymagasz napojenia rosołkiem, nie możesz się głodzić tyle godzin.
Postawiłem na biurku ciepłą parującą zawiesinę. Przyjrzał mi się uważnie i zjadł bez słowa sprzeciwu. Kiedy skończył odwrócił się do mnie i powiedział, bez żadnego wstępu, tak jakby cały czas trwała rozmowa, zapewne tam w nim rzeczywiście toczyła się dyskusja, której musiałem wysłuchać.
- Wiesz co powiedziałem policjantom, kiedy przyjechali? Kiedy jeszcze drżałem z przerażenia, kiedy trwało to całe zamieszanie? Powiedziałem, że jestem kobietą. Wtedy tego nie rozumiałem, ale teraz już wiem, że to było jak stygmat, który miał mnie postawić w pozycji tej bezbronnej, tej która wymaga opieki, tej która jest słabą płcią. Tak naprawdę była to zaawaluowana prośba do mężczyzn aby się mną zajęli.
Zamyślił się nad tym co teraz udało mu się głośno powiedzieć.
- Koka, ja nie chce się wtrącać, ale może trzeba podjąć męską decyzję, jakby to głupio nie zabrzmiało i stać się wreszcie prawdziwą kobietą.
Powiedziałem to na fali tych emocji, które teraz unosiły się w tym pokoju, nie planując tego wcześniej. Zapatrzył się na mnie, zeskrobując jakiś strupek z ust, ale ja nie mogłem uwolnić się od widoku długich rzęs, nawet bez makijażu, były niestandardowo długie.  
- Będziesz wtedy bezpieczna- zawiesiłem głos bo chciałem tak bardzo być poprawny w tym co czuł.
- Bezpieczny- poprawił mnie- To chyba złudne wrażenie, a zresztą myślisz, że tego nie pragnąłem, nie próbowałem?
Tym razem zaczął nerwowo skubać brew nad podbitym okiem. Kolejne syknięcie wyrwało się z jego ust, zapominał o tych wszystkich ranach, które były jeszcze świeże, zmieniając zbyt gwałtownie pozycję.  
- Nie miałbym z tym żadnego problemu, wiem bo przeszedłem całą procedurę, zacząłem brać hormony, byłem zakwalifikowany do operacji, na dodatek VIP bez mrugnięcia ją by sfinansował, ba na czerwonej poduszce przyniósł by mi tą kasę. To najbardziej oczekiwany przez niego wydatek, taki który planował od dawna, taki do którego prowadziły go wszystkie wcześniej wydane na mnie pieniądze.
   Zaczął szybko oddychać, zdenerwował się tą rozmową. Przyłożył dłoń do piersi jakby coś chciał koniecznie ochronić.
- Madras, wiesz co on powiedział? Co jeszcze bardziej mnie motywowało, żeby stać się kobietą, stać się kimś najważniejszym w jego życiu, kimś kto nie będzie w cieniu a naprawdę obok niego? Powiedział, że się rozwiedzie i się ze mną ożeni. Wiesz co to znaczy dla kogoś takiego jak ja? To są najpiękniejsze słowa, które możesz usłyszeć od ukochanej osoby, tak przynajmniej mi się wtedy wydawało, że pomimo wszystko on chce być ze mną i to właśnie dla niego, też dla niego, zrobiłbym to.
Czekałem z napięciem, na to ale, które cały czas gdzieś wisiało w tych zdaniach, bałem się odezwać, bałem się że zadam jakieś głupie pytanie. Koka był na tyle już pochłonięty swoją opowieścią, że chciał wszystko do końca mi wytłumaczyć.
- Słowo rozwód jednak drążyło mój umysł. Sam pochodziłem z takiej rodziny i nigdy nikomu tego piekła nie życzę, a tym bardziej dzieciom VIP’a. Jego dzieciom, tym małym ludziom w których płynie jego krew, czułem, że są moimi nie nazwanymi kuzynami, braćmi, siostrami. W jakikolwiek sposób bym ich nie określił, byli mi bliscy i czy miałem prawo im zabrać ojca, narażać ich na cierpienie, które sam wcześniej przeżywałem? VIP mnie przekonywał, że nie jestem w stanie urządzić tak świata aby wszyscy byli szczęśliwi, zaczęło go denerwować moje wahanie. Pół roku temu przestałem brać hormony, bałem się że jeśli będę już fizycznie kobietą, jeśli stanę się nią naprawdę, nic go nie powstrzyma, wolałem żyć w tym zawieszeniu. Mieć tylko jego cząstkę, ale nikogo nie krzywdzić. Pomyliłem się, on miał rację nie byłem w stanie urządzić tak świata aby wszyscy byli szczęśliwi. Bo tym który najbardziej teraz cierpiał był VIP, nie mógł się pogodzić z moją decyzją. Tłumaczył, prosił, błagał, eskalował jednak siłę nacisku, pozostał mu szantaż, zagroził że wszystkiego mnie pozbawi. Ale czym on bardziej nalegał, tym ja sam się bardziej utwierdzałem w tym, że nie powinienem tego robić. Pojawiła się obojętność, oziębłość a na dodatek stał się bardzo wymagający. Nigdy go takiego nie widziałem, on jednak zaciskał powoli potrzask w którym się znalazłem. Najbardziej mnie zabolało, kiedy mi wykrzyczał, że dał mi szansę przeobrażenia się z poczwarki w motyla.
Koka prychnął i zawiesił wzrok gdzieś wysoko przy suficie.
- Był ślepy, po prostu tak ślepy. Madras, ja całe życie czułem się motylem. Ja nim jestem, nic to nie ma wspólnego z tym jakiej jestem płci. Nawet teraz gdy mam twarz w tak strasznym stanie, nadal nim jestem i nikt mi tego nie odbierze, a tym bardziej zmiana płci mi tego nie podaruje. To jest we mnie. I jeśli ktoś mnie kocha nie za to kim teraz jestem, ale za to  jakim chce mnie widzieć, zaczyna mnie przerażać. I wiem teraz, że wtedy kiedy będę gotowy zrobię to tylko i wyłącznie dla siebie.
Ukrył twarz w dłoniach. 
- Przepraszam cię, ten wypadek kompletnie mnie rozbił, rozpadam się na części pierwsze, nie słuchaj tego co mówię, majaczę.- westchnął- Najgorsze jest to, że ja sam nie wiem czego chce.
- Mówisz z sensem, przynajmniej ja nie mam problemów ze zrozumieniem- Chciałem mu dodać jakoś otuchy
- A co ty myślisz o Koce? Porąbany gość?- chciał się uśmiechnąć ale syknął.
- Ja znam Kokę, tylko takiego, który buja się na granicy obu płci i ze zdziwieniem muszę stwierdzić, że chyba go dosyć lubię. Inaczej byś mi tutaj nie siedział i nie wypłakiwał się  nad swoim pogmatwanym życiem, wykopałbym cię pod most.

    Zaczął niespokojnie się kręcić, spojrzał na drzwi i na mnie. Pomyślałem, że może chce uciec po tych słowach. On jednak po chwili poderwał się z łóżka i z krótkim „niedobrze mi” wypadł z pokoju w kierunku łazienki. Ja za nim, by się zatrzymać pod drzwiami i słuchać jak się krztusi.
- Koka, pomóc ci?
- Nie- usłyszałem zduszone zaprzeczenie.
A ja uświadomiłem sobie, że mój z takim zaangażowaniem robiony rosołek, wylądował właśnie w kibelku. Kiedy wyszedł po dwóch minutach już miałem przygotowane dla niego instrukcje.
- Masz się nie ruszać, nie wzruszać, nie machać głową, odpoczywać. I nawet nie waż się sprzeciwiać, połóż się a ja przyniosę tabletkę nasenną.
Ciężko westchnął, ale wykonał polecenie. Leżał wpatrzony w jeden punkt, a oczy zaszkliły się teraz dziwnie.
- Co znowu? Będziesz płakał?- w lekkiej panice pytałem- Czy znowu jest ci niedobrze.
- Nie. Naprawdę mógłbyś to docenić, przecież nie rozklejam się, nie chce cię denerwować.
- Doceniam, nawet nie wiesz jak bardzo, doceniam. 
-Madras, jest mi naprawdę ciężko, jeszcze nigdy nie żyłem w takim zawieszeniu, jeszcze nigdy nie trwałem w takim niezdecydowaniu i nigdy nie czułem się tak zagrożony, że to co najcenniejsze wymyka mi się z rąk. 
Głos się zaczął łamać, a twarz wykrzywiła się w bólu. 
- Miałeś się nie rozklejać- przypomniałem mu ale było już za późno, łzy zaczęły płynąć po obitej twarzy. Był teraz tak niepodobny do siebie, tak inny.
- Dzisiaj musisz wytrzymać do końca- pociągnął nosem- zaufanie jest jak książka, mogę ją podarować tylko tym, którzy umieją ją przeczytać.
Cóż za dar, którego tak naprawdę nie chciałem, który mi wepchnął w ręce i kazał się z nim mierzyć.
- Wcale mi się to nie podoba, a najbardziej to, że mi tu ryczysz. Trzymaj fason Koka- próbowałem go namówić.
- Madras, to moja wina- zaczął wycierać ręką oczy.
- Uspokój się, żadna twoja wina, co to znowu za wymysły- choć kompletnie nie wiedziałem do czego tym razem nawiązuje.
- Poszedłem tam- zawył teraz jak raniony pies- żeby mnie pobili, chciałem tego.
- Co?! – tyle tylko mogłem z siebie wydusić.
- Nie pomogłeś mi, a tak bardzo chciałem się uwolnić od tego uczucia, bo wczoraj , wczoraj – znowu zaszlochał- złamałem się, chciałem coś poczuć, cokolwiek, jeśli nawet byłaby to nienawiść, aby tylko nie była to obojętność.
Nie miałem słów, zabrakło mi ich. Powinienem coś powiedzieć, nie umiałem sprecyzować żadnej myśli, słuchałem skamieniały.
- I wtedy kiedy mnie bili i kopali, dopiero zrozumiałem, że chce żyć, naprawdę żyć.
- Koka to niemożliwe, ty gadasz kompletne głupoty, masz wstrząśnięcie mózgu, coś ci zrobili w głowę.
- Nie - pociągnął nosem- to jest prawda, nie zniosę obojętności, rozumiesz. Karania mnie za to kim jestem teraz oziębłym przyzwoleniem, martwym uczuciem, wyrzuceniem gdzieś na obrzeża istnienia, ciekawostką przyrodniczą. Ja nie potrafię tak żyć. Ja potrzebuje tej akceptacji, której mnie pozbawiono.
   Wziąłem haust powietrza. To nie mieściło mi się w głowie, co prawda słowa poskładane w zdania były skierowane w moim kierunku, ale nie bardzo rejestrowałem je, albo nie chciałem by dotarł do mnie ich sens.
-Uspokój się, histeria jest złym doradcą.
Tak naprawdę to ja wpadałem w histerię. Patrzyłem na tą kulącą się postać, której ramiona od czasu do czasu wstrząsał szloch i już nie byłem w stanie ogarnąć skomplikowania uczuć, które nią targały. Przyciągnąłem go do siebie i przytuliłem. Ten gest zamiast pomóc i go uspokoić, wydobył z niego jeszcze silniejszy płacz.
- To był ciężki dzień- powiedziałem
- Ja nie potrafię – zakaszlał w moich ramionach, dusząc się łzami- ja nie potrafię być taki jak ty.
- Wiem Koka.
Zatrzymałem wzrok na porzuconej książce w kolorowej okładce. Nie wypuszczając Koki z ramion sięgnąłem po nią. Otworzyłem na pierwszej stronie i przeczytałem.

Nazywam się Lisa. Jestem dziewczynką, to chyba od razu widać z imienia. Mam siedem lat i wkrótce skończę osiem. Czasem mama mówi:
- Jesteś dużą córeczką mamy, możesz więc chyba dzisiaj wytrzeć naczynia...
Czasem zaś Lasse i Bossę mówią:
- Takie brzdące nie mogą się z nami bawić w Indian. Jesteś za mała!
Dlatego też zastanawiam się, czy właściwie jestem mała, czy duża. Jeśli jedni uważają, że jestem duża, a drudzy , że jestem mała, to pewnie jestem w sam raz. „

- Jesteś w sam raz- szepnąłem mu we włosy.
Milczał, ale wydawało mi się, że przestał płakać.
- Chcesz posłuchać dalej?
Poczułem jak kiwnął głową.