Czerwony (II)
Po zaledwie
kilku minutach przepychaliśmy się do wyjścia przez coraz bardziej
rozemocjonowany tłum.
-Koka- wołał go
koleś w czapce z daszkiem- będziesz w Pasarcie?
Burgundowe emo
machnęło ręką nie wysilając się na żadną odpowiedź, zanim jednak dotarliśmy do
drzwi znowu ktoś go zaczepiał. Tym razem dwóch facetów prawie identycznie
wyglądających, w topach na ramiączkach.
Obrzucili mnie spojrzeniem i po krótkiej lustrującej ocenie, rzucili się na
chłopaka. Cmoknęli go na powitanie, przekrzykując się nawzajem na temat jakiejś
pracy. Jeden z nich złapał go za dłoń, która uniosła się majestatycznie do góry
w jego kierunku, by zostać ucałowana z namaszczeniem. Ten teatralny gest wydał
mi się tak oderwany od rzeczywistości, a jednocześnie powróciło przeświadczenie,
że naprawdę mam do czynienia z królową. Powinienem poczuć się zaszczycony. To
wszystko jednak wydawało mi się śmieszne i tylko utwierdziło mnie w tym, jak źle
się czuje wśród tych przegiętych gejów, z tymi gestami, minami i ruchami jak z
operetki. Zawsze takich unikałem, zawsze budzili mój niesmak, choć musiałem ich
wokół siebie tolerować.
Ci dwaj nie
chcieli go wypuścić. Interweniowałem, złapałem Kokę za łokieć i pociągnąłem do
wyjścia. Kiedy znaleźliśmy się przed klubem, założył bluzę i czapkę, wciągnął
kaptur, chowając nie tylko włosy ale i połowę twarzy. Był zamaskowany jak
Beduin podczas burzy piaskowej, ale to ruchy zdradzały go, miękkie taneczne
kroki kołysały jego ciałem. Z „Czarnego Kota” wypadł jeden z dwóch spotkanych
przed chwilą facetów i krzyknął za nami.
- Koka, hej
Koka! Wszystko w porządku?
Odwrócił się by
go uspokoić.
- Wszystko ok.
Bolek wracaj, bo się przeziębisz.
Tamten z
rozanielonym uśmiechem na twarzy cofnął się do dusznego pomieszczenia, a my
ruszyliśmy pustą ulicą w miasto, które właśnie się uspokajało po gwarnym i
głośnym dniu. Byłem lekko pijany i powiew świeżego powietrza zdecydowanie
dobrze mi robił. Na dodatek na myśl o jedzeniu naprawdę zrobiłem się głodny.
- Chciałem iść
na jakiś kebab, ale może ty masz na coś innego ochotę?- pytałem
- Nie, może być
kebab- zaznaczył jednak- Muszę się zbierać koło dwunastej, chodźmy gdzieś
blisko.
Zdziwiłem się
trochę i kpiącym tonem teraz odpaliłem.
- Co rodzice
trzymają krótko smycz?
Właściwie nie
zastanawiałem się ile ma lat, może był pełnoletni a może brakowało mu trochę do
tych osiemnastu wiosen. Nie wyglądał jednak na kogoś kto przejmuje się
wczesnymi powrotami. Wzruszył tylko ramionami patrząc cały czas przed siebie.
Wyraźnie nie o tym chciał rozmawiać, więc nie podejmował tematu. Prowadziłem go
do małego tureckiego baru, który działał prawie całą noc w tej okolicy.
- Jesteś zły ,że
popsułem ci wieczór? – chciał wiedzieć.
- Powiem tak,
nie nudziłem się, ale chyba miałem inne plany.
- Musiałem z
tobą porozmawiać, a chyba dzisiaj był idealny moment- obrócił się w moją stronę
i spojrzał zza kaptura- Chciałem cię poznać.
Tylko na ułamek
sekundy wpędziłem się w pychę, że jestem jakąś atrakcją dla Koki. Nie, z
pewnością nią nie byłem. To mój sposób bycia, moje praktyki, moje zasady, które
z taką konsekwencją umiałem realizować, stały się przyczyną naszej wspólnej wędrówki
przez miasto. To jak żyłem mogło być czytelne dla uważnego obserwatora.
- Jestem jakimś
pieprzonym idolem dla ciebie? Zakładasz fanklub, czy co?- zirytowałem się.
- Chce
zrozumieć- wydukał spomiędzy ściśniętych ust.
- Nie ma co
rozumieć. Może jestem pojebany, nawet jak na standardy pedalskie, ale dobrze mi
z tym- westchnąłem – ech, jak ja dzisiaj przeklinam.
Doszliśmy do
baru, otwartego całą dobę. Przy małym okienku utworzyła się kilkoosobowa
kolejka, nie bardzo mieliśmy ochotę kontynuować temat wśród kręcących się ludzi,
dlatego zeszliśmy na bardziej neutralne kwestie. Pytałem go o to czy od dawna
przychodzi do Kota, obliczył szybko, że około dwóch lat. Ja przyznałem, że
mniej więcej też się pojawiłem w tym miejscu, w tym czasie, może ciut
wcześniej. Obydwaj szybko uzgodniliśmy, że to najlepszy lokal „dla takich pofrikowanych
bolo jak my” – śmiejąc się podsumował Koka. Kiedy już dzierżyliśmy w dłoniach
grube kebaby w śliskim papierze , przeszliśmy kilka metrów na bok, by spokojnie
je zjeść i wrócić do naszej rozmowy. Z pomiędzy mięsa, ogórka i kapusty wyrwało
mi się.
- Imponuje ci
takie życie?
Nie
odpowiedział, był zajęty wybieraniem kolejnego kawałka baraniny z ciasta. Skupiony
na tym, jak na najbardziej istotnej rzeczy do zrobienia, właśnie w tej chwili. Ja
jednak nie odpuszczałem. Z nikim nigdy nie rozmawiałem na ten temat, dlatego
czułem, że chętnie podzielę się kilkoma refleksjami.
- Dawno się
pozbyłem tego dysonansu, że coś jest nie tak. Umiem jednak zrozumieć ludzi,
którzy to potępiają, nie są w stanie pojąć. Nie mam im tego za złe.
Mówiłem do niego
jakby mnie znał od lat, jakby już wiedział o wszystkim czego się dopuściłem,
jakie prawa sobie narzuciłem, co mną rządziło, co pozwalało mi przetrwać. Czułem,
że tak jest, że nie marnujemy ani sekundy na zbędne tłumaczenia.
- Czy ty
należysz do nich?- pytałem- Do tych wszystkich ciot, które doznały objawienia
jak mają żyć, mało tego postanowiły nawrócić innych, by jak najmniej
przeszkadzać paniusiom w beretach i sztywnym gościom w garniturach z wąsem?
Żeby się wpisać w standardy, podskakiwać razem z tłumem?
- Nie wydaje mi
się.
- Pamiętaj więc,
powiadam ci, żyj i daj żyć innym, bo niczego nikomu nie narzucisz, a wtedy
staniesz się taki sam jak cała otaczająca cię gawiedź.
Ścisnąłem
resztki jedzenia i papier w dłoni i celnym rzutem pozbyłem się zmiętej kulki w koszu
obok. Koka swoim zwyczajem milczał kończąc jeść turecki swojski wyrób. Uniósł
tylko na chwilę wzrok, kiedy przechodziło dwóch facetów obok. Nie był to raczej
odruch podyktowany zainteresowaniem, a bardziej kontrolą sytuacji, bo cofnął
się lekko w cień. Jakaś jego cząstka związana z pewnością siebie i nonszalancją,
została tam w „Czarnym Kocie”. Wytarł usta i spojrzał na mnie.
- Czy mogę cię o
coś poprosić?
Badał mnie teraz, unosząc brwi zachęcająco, tak abym się nie wycofał. Przyglądałem się tej
twarzy, która hipnotyzowała mnie swoją urodą. Bezwiednie kiwnąłem głową, choć
kompletnie nie miałem pojęcia czego ode mnie chce. Dotknął ręką gdzieś w
okolice obojczyka, zapatrzył się w brudną chodnikową płytę i trochę drżącym
głosem poprosił.
- Naucz mnie
proszę, niczego nie czuć?
Uniósł szybko w
popłochu swoje oczy na mnie, by natychmiast uciec ponownie wzrokiem w szary
beton. Nabrałem powietrza w płuca. Wszystkie zapachy otaczające bar uderzyły we
mnie ze zdwojoną siłą, nie chciałem ich, a pomimo tego wdzierały się w moje
nozdrza, drażniły gdzieś zakończenia nerwowe, bo powrócić masą doznań przetwarzanych
teraz przez mózg.
Czy właśnie tak
mnie oceniali inni, taki byłem? Wypruty z wszystkich uczuć. Jeśli nie cała ta masa, zgraja przychodząca
do „Czarnego Kota”, to przynajmniej ta istota o nieustalonym statusie płciowym,
tak o mnie myślała. I nie to było przerażające w tej myśli, ale świadomość, że
pragnął tego samego. Zrobiłem trzy kroki w tył, obróciłem się na pięcie,
chciałem odejść. Wydawało mi się, że naprawdę nie zależy mi na tym co inni o
mnie myślą. Jednak myliłem się, dlatego cofnąłem się nagle do niego. Moje
widoczne niezdecydowanie, nie dało mi przewagi, to gniew na to kim dla niego
byłem, pozwolił mi odeprzeć ten atak. Skulił się przy ścianie, kiedy dość
głośno wyrzuciłem z siebie.
- Myślisz, że to
jest możliwe nic nie czuć?- rozłożyłem bezradnie ręce- Ciągle coś czujemy, ja
na przykład teraz w tej sekundzie, wściekłość na twoją krótkowzroczność, na twoją
uproszczoną ocenę sytuacji, niczego nie rozumiesz.
Koka oderwał się
od ściany i naparł teraz na mnie ciałem i słowami.
- Dobrze wiesz o
co mi chodzi? Ja nie mam na myśli żadnych z tych uczuć na które składa się
codzienność. Chcę abyś nauczył mnie nie tęsknić, nie pragnąć akceptacji, nie
przeglądać się w czyichś oczach, nie odczuwać straty lub rozczarowania, nie
cierpieć…
Zacisnąłem
powieki i w dłoni schowałem twarz.
- O czym ty
pieprzysz?
- Przecież
wiesz.-Zacisnął pięści i przycisnął do klatki piersiowej- To tak cholernie
boli.
Znowu te
teatralne gesty, które mnie tak drażniły, ludzie zaczęli się na nas gapić.
Dlatego zaciągnąłem go do najbliższej bramy, by w irytacji wyrzucać teraz
słowa.
- Posłuchaj
księżniczko, to defekt a nie zaleta, to cholerny defekt, który można było ubrać
w odpowiednie teorie i pozwolić im funkcjonować-Patrzył na mnie nic nie
rozumiejącymi oczyma, ale słuchał.- Pewnie z czymś takim się rodzisz, albo
wychowanie cię w pewien sposób trenuje do takich zachowań. Może to forma nieświadomej
dezakceptacji swojej seksualności, lub wprost przeciwnie, pełnej akceptacji
pozwalającej poruszać się w obszarach dla ludzi hetero właściwie nie
akceptowalnych. Chociaż i tam pewnie takich nie brakuje.- zaśmiałem się-
Myślisz, że jesteś w stanie tak funkcjonować?
Chciałem mu
podpowiedzieć, że tak żyją prawdziwe samce, te napędzane przez swoją podświadomość do reprodukcji, choć
zogniskowanej jedynie do aktu seksualnego. Nie zrobiłem jednak tego, nagle
wydało mi się, że mógłby się poczuć urażony, że jego kobiecość nie jest w
stanie przyjąć tego do swojej świadomości, zrozumieć, zaakceptować, odpowiednio
zanalizować. Czułem jednak, że jeśli ktoś wypowiada takie życzenie, naprawdę
musi wierzyć, że to jest droga dla niego.
- Madras, proszę
cię o kilka wskazówek, kilka informacji, które pozwolą mi żyć. Normalnie żyć-
dodał trochę patetycznie.
- Dlaczego żeś
się mnie uczepił, mało takich w Kocie?
- Może nie mało,
ale wiem, że ty wszystko już dokładnie przeanalizowałeś, umiesz już to rozłożyć
na części pierwsze. Inni tak żyją bo nie są świadomi, ty tak żyjesz bo
dokładnie znasz mechanizmy i jej wykorzystujesz.
O jakże byłem zły, wściekły i skołowany. Ta pokręcona
istota uderzała w samo sedno, czegoś czego nie miałem ochoty odsłaniać, nikomu
pokazywać, ani tym się z pewnością dzielić. Zapomniał jednak o jednym
decydującym składniku, tym co jest poza kontrolą świadomości.
- Rusz dupsko na
uczelnie, na katedry, do książek, tam zdobywaj wiedzę- zaśmiałem się i złapałem
go za bluzę- Powiem ci tylko jedno, że nawet nie wiem ile czasu spędził na nauce,
czytał i analizował, natura i tak da znać o sobie. Dlatego nie lubię takich
przemądrzałych gnojków jak ty, którzy coś sobie ubzdurali w tej głowie i myślą,
że już wszystko wiedzą.
To było
absurdalne, ale już wtedy, podskórnie czułem, że z pośród miliardów istnień
ludzkich, są takie które bezwzględnie musi otaczać miłość, które bez tego
uczucia nie są w stanie oddychać, istnieć w naszym świecie i na pewno do nich
zaliczyłbym bez wahania Kokę. Dlatego tak mnie zezłościła ta prośba, tak bardzo
byłem temu przeciw, choć nie było to do końca uświadomione. Odepchnąłem go
lekko. Zmrużył oczy, przycisnął plecy do muru. Westchnięcie wyrwało się z
piersi, zaś telefon zmaterializował się w jego ręce.
- Muszę już iść.
Dasz mi swój numer?
-Nie. I nie
zaczepiaj mnie w Kocie, rozumiesz, nie znamy się, nie rozmawiamy na
abstrakcyjne tematy. Możesz mnie podziwiać z daleka, jak do tej pory Może czegoś
się nauczysz?- zgodziłem się łaskawie, wydało mi się to nawet śmieszne i
bezpieczne dla niego, ale przed wszystkim dla mnie.
Koka jednym pewnym ruchem zdjął kaptur, przytrzymał
ręką moją głowę i wcisnął język w usta, całując z zaskoczenia. Chciałem go
odepchnąć, jednak moje ręce omdlały pod wpływem tego co mi robił. Jego dłonie
zaś, były pełne życia, nie zapomniały o moim ciele, wędrując niespokojnie po
nim. A ja doznawałem dziwnego uczucia, kiedy zamknąłem oczy zalała mnie
czerwień, która była identyczna z kolorem włosów Koki, a przede wszystkim jego
ust, których barwę teraz widziałem wyraźnie, choć nie pamiętałem abym się im
przyglądał. Nagle wszystko co czerwone
znikło, dokładnie w momencie kiedy mnie porzucił, pozostawiając zmieszanego tymi
wszystkimi damskimi sygnałami. Dlatego aby to przykryć zasyczałem w jego stronę,
wycierając rękawem twarz, jak po skosztowaniu jakiejś trucizny.
- Kobiece
sztuczki, które nie robią na mnie żadnego wrażenia.
- Ale za to
jakie skuteczne- Parsknął rozbawiony, pokazując w dwóch palcach mój telefon.
Sięgnąłem gwałtownie po niego, ale on uchylił się, odszedł na bezpieczną odległość,
szybko wklepał swój numer, zadzwonił do siebie. Potem eleganckim rzutem, oddał mi aparat.
- Odezwę się –
po tych słowach skierował się w stronę głównej ulicy.
- Zmieniam numer!-
krzyknąłem.
- Na pewno- Nie
odwracając się , pokazał mi zgrabnego fucka, który wcale nie pasował do
księżniczki za jaką go uważałem.
Patrzyłem za
oddalającą się postacią, niczego nie rozumiejąc. Nic nie pasowało i wszystko
było pomieszane, tak jak sam Koka. Chociaż czułem w każdym jego ruchu, geście,
spojrzeniu oraz słowie kobietę, którą był ,albo chciał być, to właśnie w tym
momencie kiedy dotknął moich ust urzeczywistnił się inny Koka, ta jego część
naznaczona pierwiastkiem męskim, która potrafiła przejąć nade mną kontrolę.
Starał się zdusić ten zapach, sztucznymi aromatami, pomimo to istniał i drażnił
moje zmysły, a on był tego w pełni świadomy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz