piątek, 18 października 2013

Koka cz. I

Czerwony (I)

 

Czerwony-  Kolor skrajnych uczuć, symbol życia, sił witalnych, w niektórych językach jest synonimem słowa „kolorowy” w innych „piękny”. W kulturze chińskiej barwa łączona ze szczęściem, w Afryce przywdziewana w czasie żałoby. Przypisuje mu się takie cechy jak: ekstrawertyzm, odwaga, antydepresyjność, asertywność, determinacja, przyjacielskość, ciepło i wrażliwość. To także symbol rewolucji, powstania, śmierci, walki i miłości.
                  Najniższa częstotliwość fal światła, którą może dostrzec ludzkie oko.


   „Czarny Kot” na niewtajemniczonych nie robił najmniejszego wrażenia. Niewiele miejsca i dość dziwni bywalcy, zbieranina indywiduów, które za dnia przemykały ulicami, by w nocy stawać się królami miasta. Ale ja wracałem nieustannie do tego klubu, z jednego powodu, miałem tu po prostu szczęście, w które wierzyłem, aż do tego pamiętnego wieczoru. Nie przychodziłem tu często, znałem rytm takich miejsc, musiała się kadra trochę przetasować, wymienić, powiać świeżością nowych twarzy. To one najbardziej mnie interesowały. Wtedy, tamtego dnia, też chciałem by los się do mnie ponownie uśmiechnął. Miałem wrażenie, że bez większego wysiłku z mojej strony, zdarzenia potoczą się zgodnie z moim scenariuszem.   
   Porzuciłem już dawno myśl, że jestem normalny, tym bardziej w oparach alkoholu, papierosów i unoszącego się podniecenia. Kogoś mój wygląd wysuszonego inteligencika w okularach mógłby zmylić, ale nie ich, nie tutaj. Raczej nie byłem przystojny, byłem najbardziej przeciętnym z facetów snujących się po ulicach. Podobno to oczy zza tych okularów, zwabiały ich i to przeświadczenie, że wiem więcej, że jestem u źródła jakiejś mądrości, która im chyba nigdy nie będzie objawiona. Czy ukończone dwa fakultety i magisterka z filozofii dawała mi prawo do wywyższania się ponad bywalców „Czarnego Kota”? Przecież wszyscy byliśmy tutaj z jednego powodu, czegoś pragnęliśmy, kogoś pożądaliśmy, a ta niepoukładana zbieranina ciał przybliżała nas do spełnienia. Nie, nie czułem się lepszy, ba nawet czasami z zazdrością spoglądałem na beztroskę i pozbawioną refleksji pogoń za pragnieniami, chciałem być taki sam. Moje poczucie normalności jednak nie uleciała wraz ze świadomością, że spełnienie dla mnie oznacza męskie ciało, to by było za banalne, za bardzo trywialne jak na kogoś, kto wraz filozofami całego świata zadawał sobie tysiące pytań nad sensem życia. Poczułem się zagrożony wraz ze świadomością kogo pożądam, jakiego mężczyznę pragnę i jak mi, chłopakowi, który całe życie spędził nad książkami, jest trudno zbliżyć się do kogoś takiego.
   Ci których pragnąłem, nie marnowali życia w szkołach, nie snuli się po korytarzach uczelni, nie zaglądali do bibliotek. Kończyli często wcześnie swoją przygodę z edukacją, jeśli posiadali jakąkolwiek mądrość, to tą życiową, wymuszoną przez doświadczenia ulicy, kłopoty w domu, czy trudną sytuację materialną. Trochę ich nawet w myśli broniłem, zawsze znajdując wytłumaczenie dlaczego byli tak tępi, prości i bez refleksji nad tym co się wokół nich dzieje.  Nie przeszkadzało mi to, a wprost przeciwnie, czym bardziej byli ograniczeni, czym mniej wiedzieli o świecie, o którym ja już tyle przeczytałem, tym bardziej mnie pociągali.  Nie spotykaliśmy się przecież aby dyskutować o naturze ludzkiej wolności Levy-Straussa. Ja już nie musiałem z żadnym z nich o niej rozmawiać, bo właśnie to w ich towarzystwie jej doświadczałem.
    Spocone ciało, doskonale zarysowane mięśnie, trochę tępawy, głupkowaty wyraz twarzy, zresztą to nie ona dostawała tą pierwszoplanową rolę, od której zależało czy właściciel będzie zaangażowany w mój świat. Musiałem poczuć tę siłę, brak wahania, kogoś kto bierze co mu się należy. Zwierzęcy instynkt posiadania, męski pierwiastek w czystej postaci, nie zmieszany z cywilizacją i bełkotem na jej temat. Coś co leży u źródeł, a co nie podlega żadnej kontroli, jest zapisane w genach i wybucha kolejnymi erupcjami, które mnie porwą. Pożądałem jeszcze nie do końca uformowanych istot ludzkich, których potrzeby seksualne były niczym nie ograniczone, poza instynktem, który nimi miotał.
   W „Czarnym Kocie” byłem bliżej nich, czułem ten zapach samca, którego ogarnia podniecenie zbliżającej się rui, pławiłem się w rozmowach o niczym, głupim rechocie nad banałami, bezczelnych odzywkach, sprośnych uwagach, przepychankach pomiędzy rozpalonymi bykami. Nie analizowałem tego, nie przepuszczałem przez żadne znane mi filtry mojej wiedzy, po prostu pozwalałem aby mnie otoczyły i zgarnęły. Niczym się nie różniliśmy; ja poza kontrolą świadomości w sidłach pragnień, oni na wyżynach podniecenia, którymi już tylko rządziła natura. Wysyłaliśmy fale wprowadzające powietrze w rozedrganie, którego amplituda wzrastała, aż do darkroomowego finału, lub łóżkowych westchnień gdzieś w tanim hotelu. Wtedy się uspokajałem, otaczała mnie cisza, milczenie banalnych zdań, zapewnień, że zostaniemy w kontakcie, skrępowania które ukrywało chęć porzucenia ciała, tracącego swój powab po akcie dokonanym. Byłem zadowolony, kiedy nie pojawiały się żadne słowa, roztrzęsiony dokładnie w momencie uczucia nacisku, chęci przywłaszczenia sobie czegoś więcej niż chwilowego zaspokojenia głodu drugiego. Wtedy milcząco patrzyłem, dawałem do zrozumienia, że to pomyłka, że pochodzimy przecież z tego gatunku zwierząt, które łączą się tylko na chwilę, to nie leży w naszej naturze by istnieć obok siebie w parach. Uginali się pod moim wzrokiem, odkrywali determinację i siłę, której mi nie przypisywali. Pojawiała się niepewność, kim właściwie jestem? Następowało zniechęcenie do mojej osoby, stające się dla mnie wybawieniem.

    Coś jednak zgrzytnęło, zacięło się, zaczęły tryby przeskakiwać, pomijać kilka ważnych elementów, mechanizm zawodził. Wcześniej myślałem, że wraz z kolejnymi doświadczeniami, będzie coraz łatwiej, coraz prościej, wypracowany system przecież był sprawdzony, a ja byłem go pewien. Dysfunkcja kontroli nad tym czego pragnę zdarzyła się już dwa razy w tym roku, dwa razy przegrałem z regulaminem, który sobie sam narzuciłem. Zacząłem się umawiać ponownie z facetami, którzy mieli być urzeczywistnieniem pragnień na jedną noc. To był kolejny odruch, na który nie dałem sobie przyzwolenia, a mimo wszystko, sam się urzeczywistnił ostatnio pod postacią blondyna, który zaczął pojawiać się w moim życiu. Nie był to jego naturalny kolor włosów, tak samo jak styl wymuszonego dandysa nocnych klubów, który miał przykryć dresa z krótko ostrzyżonymi włosami. Cała reszta była tak naturalna, tak świeża, tak prosta i wulgarna, że nie potrafiłem mu odmówić, tym bardziej, że nie pytał tylko brał. Stawałem się więźniem ciemnych zaułków, zimnych parków i miejskich toalet, a przede wszystkim tego charczenia nad moim uchem, które przenikało moje kości.
    Na chwilę stracił swój powab kogoś idealnego, kiedy zaczął opowiadać o sobie. Z niesmakiem skrzywiłem się, nie chciałem nurzać się w jego życiu, kompletnie mnie nie zajmowało, kim był, z kim był i dlaczego spotykał się ze mną. On wyjaśniał pomimo mojego sprzeciwu: „muszę kogoś wydupczyć choć raz w tygodniu, inaczej wariuje”. Gdzieś z mojego mózgu powędrowała fala, którą jedyną widoczną oznaką był ironiczny grymas na mojej twarzy. Ponagliłem go kontemplując plamę na suficie „to na co jeszcze czekasz?” On jednak chciał mi prawić komplementy „Totalna profeska, czuje, że twoje czoko mnie wciąga i nie pitolisz ciągle jak moja laska”. To był najdłuższy monolog w jego wydaniu i to popełniony w moją stronę, wysiłek pochwalenia mnie. Przewróciłem oczyma i znudzony odchyliłem głowę do tyłu, szyja była wygięta w łuk. Jakbym się prosił, żeby mnie udusił, skrócił moje męczarnie, słuchania o naszych relacjach. Ludzie mają jednak tę wadę, porównując ich ze zwierzętami, że wszystko chcą ubrać w słowa, odkąd ewolucja pozwoliła na artykułowane, poukładane dźwięki. W tym jednym obszarze, na tej jednej płaszczyźnie, są one jednak zbędne, można się poruszać po omacku, nie dostając żadnych wskazówek, nie czytając żadnych przewodników, nie zgłębiając pism mądrości wszelkiej. Po prostu pozwolić aby to co zapisane w każdej komórce, mogło się urzeczywistnić.
    Blondyn miał przewagę, o której istnieniu z pewnością nie miał pojęcia, był istotą, która ledwie składała te dźwięki, właściwie szczekała do mnie w wulgarnym, prostym, zeslangowanym, ale już zrozumiałym języku. Podobało mi się to. Dlatego kiedy zadzwonił i śląc kurwami, zawołał mnie na wieczór do „Czarnego Kota”, stawiłem się pełen nadziei, że ten wiele obiecujący humor nie minie. Właściwie zaczynałem doceniać to, że poznawałem go coraz lepiej, czułem swoją siłę manipulacji w uzyskaniu tego czego od niego pragnąłem. 
 
   Zmaterializował się nagle przede mną, nie zaskoczył mnie bynajmniej. Parę sekund przed tym jak go zobaczyłem, najpierw poczułem, wyłowiłem z tłumu jego męski zapach, dzisiaj nadzwyczaj intensywny. Po chwili zrozumiałem dlaczego, był wściekły. „Koniec z nami” cisnął mi w twarz. Pewnie powinienem zapytać dlaczego? Albo przekonywać go, że wszystko można naprawić, choć nie wiedziałem co i gdzie się popsuło. Coś się jednak dokonało, jakaś decyzja została podjęta. W niezrozumiały dla mnie sposób zrobiło mi się przykro, teraz w tej sekundzie rozstania pojąłem, że byliśmy jacyś my. Może dostrzegł ten żal we mnie, albo znowu niepotrzebnie się tłumaczył „Muszę się hajtać, zajekurwabiście normalnie”. Zrobiłem minę pt. wielkie upss, ja tu na pewno nie pomogę i powlokłem się do baru. Potrzebowałem się napić, musiałem odbyć żałobę nad wessanym w system farbowanym blondynem. Zanim kieliszek wylądował na szklanym kontuarze, dopadł mnie i napluł do ucha zachętą, byśmy zaszli na chwilę do najciemniejszego z pokoi w tym dziwnym przybytku. Popełnił niewybaczalny błąd, odpalił mój proces myślenia, włączył analizę tego, że byliśmy jacyś my i się skończyliśmy. Byliśmy bytem a teraz istniejemy w niebycie. Zamknąłem powieki by przechylić kieliszek. Jego już tu nie było. 

   Kiedy ciepło alkoholu rozlało się po gardle i sięgnęło mostka, odważyłem się rozsunąć powieki, napotkałem dziwne spojrzenie. Mieszaninę zaciekawienia, litości, kpiny, a może nawet współczucia. Po przekątnej, przy barze, siedziała osoba, którą już wiele razy widywałem w tym miejscu. Ktoś, kto raczej stanowił tło „Czarnego Kota”, niż centrum mojej uwagi. Mój wzrok nigdy wcześniej nie wędrował w stronę tych regularnych rysów twarzy z pięknie zarysowanymi brwiami, wokół dużych oczu, których koloru nie sposób było zidentyfikować w niewyraźnym świetle. Długie sięgające prawie do ramion włosy, modnie przycięte, tworzyły stylizację zbuntowanego emo. Ich barwa burgunda, doskonale kontrastowała z ciemnym makijażem. Gdybym nie wiedział, że do „Czarnego Kota”, tylko na wyjątkowe okazje wpuszczają kobiety, naprawdę mógłbym się pomylić. Nigdy jednak nie zaszczyciłem dłuższą refleksją tej postaci, ani nawet niezdrowym zainteresowaniem w celu zgłębienie jej statusu rzeczywistego. Była dla mnie tak aseksualna, jak każda kobieta. Po prostu istota znajdująca się po drugiej stronie księżyca. Tej ciemnej i dla mnie zawsze zakrytej.
   Dzisiaj było zupełnie inaczej. Ten wzrok, ta ironia, błądzący gdzieś uśmiech nad brzegiem szklanki, mogła mnie prowadzić do dziwnej konkluzji, moje wszystkie tajemnice zostały odkryte, prześwietlone i obdarte z maski. Ta ich nagość przestraszyła mnie. Poruszyłem się niespokojnie i zrzuciłem wiszącego blondyna z pleców, nie odrywając spojrzenia od kpiącej twarzy. Dotknęło mnie pomieszanie delikatności i pewności, dostojności i przenikliwości. Zauważyłem gest skierowany do mnie, abym usiadł obok. Był to raczej ruch ręki królowej, która jest na tyle w dobrym humorze, że łaskawie udziela audiencji. Uśmiechnąłem się, próbując zdobyć się na grzeczną odmowę. Blondyn coś syknął, czego już nie zrozumiałem, bo zbierając swój świeżo napełniony kieliszek, poszedłem przysiąść się do emo koloru burgunda. Żegnały mnie wyszukane przekleństwa za moi plecami.
  Wpatrując się bezczelnie, z odległości pół metra, w tą niezwykle elegancką twarz, wypiłem kolejną wódkę na raz. Uśmiechnąłem się zrezygnowany i klapnąłem ciężko na wskazanym miejscu.
- Czego chcesz? – zgrzytnąłem zębami.
Uderzałem niecierpliwie szkłem o blat, aby barman się pośpieszył i nalał mi następnego.
- Uratować cię od niechcianego towarzystwa.
Uniosłem brwi. Wiedziałem, że jest dziwny, ale naprawdę nie spodziewałem się, że tak wnikliwie mnie zanalizował przez parę sekund. Chyba pod wpływem wypitej wódki, język sam się obrócił w zdanie.
- Rozstajemy się, chociaż kurwa, nie wiedziałem, że jesteśmy razem.
- Bywa- skomentował lakonicznie i zbliżył usta do rurki by pociągnąć duży łyk swojego drinka.
Nagle przypomniało mi się dobre wychowanie, niepisane zasada, by nikogo tu nie dyskryminować.
- Jakby co, to nie wiem, jak się do ciebie zwracać. Jesteś chuj, cipa czy chuj go wie.
- Chuj go wie- parsknął rozbawiony.
- Tak właśnie myślałem. I dlaczego ja tak przeklinam?- machnąłem ręką zrezygnowany – Chuj go wie.
  Nie, nie byłem jeszcze pijany, byłem wściekły na ten wieczór, na te rewelacje blondyna, które w niezrozumiały jeszcze sposób, dotknęły mnie.
- Nie wiedziałem, że jesteś aż tak zabawny, Madras.
   Uniosłem nagle spuszczoną głowę, by spojrzeć mu w oczy. Co z nim jest nie tak, oprócz tych wszystkich historii związanych z niezdecydowaniem co do swojej płci? Skąd znał moje imię? Nie byłem żadną gwiazdą „Czarnego Kota”, ani duszą towarzystwa miejscowego establishmentu wielce gejowskiego. No tak, ale te wszystkie chujki, przecież nie trzymają języka za zębami, obracają nim na okrągło. Nie wyczytałem jednak z tego spojrzenia niczego nowego poza tą ironią, która królowała cały czas. Wróciłem do swojego kieliszka, który w magiczny sposób napełnił się. Zanim gorący, niczym wrzątek, płyn przesunął się po moim gardle, co przyznaje dzisiejszego wieczoru sprawiało mi ogromną radość, usłyszałem jak ktoś zaczepia mojego towarzysza rozmowy.
- Wychodzimy? Czy będziesz się bujał na stołku?- pytał brunet o śniadej cerze, którego mięśnie prężyły się pod obcisłym bardzo podkoszulkiem. Był trochę za grzeczny jak dla mnie, od razu oceniłem to ciało przede mną, ale w okolicznościach dzisiejszego wieczoru, nie wybrzydzałbym aż tak. Oblizałem wargi, przyglądając się najpierw bicepsowi, potem pięknie wyrzeźbionej klatce i już oczyma wyobraźni kontemplowałem mięśnie brzucha. Spociła mi się dłoń w jednej sekundzie, dlatego nerwowo potarłem ją o udo.
Burgundowe emo obrzuciło mnie kpiącym spojrzeniem i skomentowało
- Pomógł byś Madrasowi, przecież widzisz, że facet w czarnej dupie dzisiaj. Hmm chyba nawet na ciebie ma ochotę.
   Moja ręka znieruchomiała, a ciało stężało. Gdybym wcześniej podejrzewał tylko, że on ma jakieś zdolności telepatyczne, to teraz wszystko się potwierdziło. Tak niebezpiecznego gościa dawno nie spotkałem. Czy wszyscy pokrzywdzeni przez los; niepełnosprawni, nawiedzeni, nieprzystosowani, nieakceptowani muszą z takim sarkazmem i trafnością robić aluzję na temat tego co się wokół nich dzieje? Brunet jakby dopiero mnie zauważył, nie ucieszył się jednak z mojego widoku, bo skrzywił się z niesmakiem.
- Czy ja jestem Matka Teresa?- spojrzał na mnie jakbym był porzuconym niedopałkiem, na którego jednak nie ma ochoty i tyle trwało lustrowanie mojej osoby, co starego peta na chodniku- Koka – jęknął teraz- Zmieniamy lokal, idziesz albo nie?
- Albo nie- siorbnął przez rurkę kolejny łyk, przyglądając mi się spod oka- Ale czy on to doceni? – rzucił retoryczne pytanie.
- Mężczyźni to świnie- kontemplował coś w sobie brunet.
- Na to właśnie liczę.
   Nie miałam pojęcia o czym była ta gadka, czułem jednak, że czas się zbierać, czas opuścić emo z jego przenikliwymi sądami i nawet zrezygnować z mrzonek na temat tego ciała w obcisłej zielonej podkoszulce, które wyraźnie się ociągało, nie chcąc się oddalić od tej dziwnej istoty.
- Zostaw to swoje zoo i rusz dupsko- zachęcał brunet zdecydowany podać jeszcze więcej argumentów za zmianą lokalu. 

   Oparłem głowę na ręce, poprawiłem okulary i z zaciekawieniem przyglądałem się ładnej kresce wzdłuż powieki, namalowanej wprawnym pociągnięciem. Już miałem wstać, ale tak mnie zafascynował ten widok, to dzieło sztuki na twarzy, że wybrałem jego kontemplacje. Uśmiechnąłem się życzliwe jak ktoś kto chce zgłębić tajniki tej precyzji, otrzymałem zwrotnie uśmiech i kilka mrugnięć długimi rzęsami.
- Jak to się robi?- wypaliłem, ponieważ ogarnęła mnie ogromna ochota oświecenia się w temacie. Widząc kompletne niezrozumienie pytania, po pierwsze odetchnąłem z ulgą, że jednak nie czyta mi w myślach, po drugie, grzecznie doprecyzowałem.
- No takie fajne krechy nad oczami.
 Znowu się uśmiechnął, ciepłe i pełne zrozumienia spojrzenie, było posłane dziecku, które pyta o rzeczy oczywiste, ale nie można je zniechęcić, należy wszystko dokładnie przetłumaczyć.
- Lata praktyki, Madras i hektolitry wódki, żeby ręka się nie trzęsła.
Przymknąłem powieki na sekundę i rozciągnąłem usta, doznając oczywistości  i jasności w tym co zostało mi objawione. Brunet z niewiadomych przyczyn nie opuszczał stanowiska, przestępując z nogi na nogę. A ja, przeszedłem do zwiedzania, kolejnych regionów jego twarzy, dostrzegłem mały diamencik w skrzydełku nosa. Ręka sama się uniosła, ponieważ błysnął w moją stronę pięknym światłem, zapragnąłem go dotknąć.

  Dłoń jednak nie sięgnęła celu. W ułamku sekundy znalazłem się na podłodze, klęcząc na jednym kolanie, a brunet właśnie próbował mi wykręcić rękę z barku. Robił to naprawdę z zaangażowaniem, więc syknąłem z bólu.
-Nie dotykaj go- wrzasnął do mojego ucha. Natychmiast zmaterializowało się kilku gości wokół nas, ochroniarze, jacyś kolesie, próbujący uspokoić bruneta, który cisnął mną o posadzkę i z zaciętymi ustami, słuchał tłumaczeń, że ma się uspokoić. Ciężko podnosiłem się z klęczek, już odpowiednio ululany miałem z tym lekkie problemy. Wtedy emo zdecydował się wesprzeć moje wysiłki i postawił mnie do pionu. Był z czegoś niezwykle zadowolony, a ja po raz kolejny doznałem jasności sytuacji, czas opuścić lokal, ten wieczór na pewno nie jest mój. Właśnie poprawiałem okulary, które próbowały mi się zsunąć, kiedy usłyszałem.
- Koka ty popierdolony wyjebie- wrzasnął brunet powstrzymywany przez znajomych- zostaw go, nie widzisz jaka spedalina.
Uwielbiałem takie odzywki, brunet coraz bardziej mi się podobał, ale właśnie tonąłem w oczach emo burgunda. Byliśmy prawie równi a teraz dzieliło nas zaledwie trzydzieści centymetrów i krzyki bruneta. Przygwoździł mnie tym spojrzeniem i uśmiechem nawiedzonego clowna z horrorów. Grał ze mną w jakąś grę, której reguł jeszcze nie umiałem odgadnąć. Postanowiłem zaprząc moją inteligencję i nie tracić pozycji.
-Koka ty popierdolony wyjebie, on cię kocha- powiedziałem tak aby tylko on mógł mnie usłyszeć, rzęsy zafalowały, ręka poprawiła włosy.
- Wiem- odpowiedział najbardziej obojętnym tonem. Znowu ta delikatność otoczona zmysłowością uderzyła we mnie, przyglądałem się temu jak dziełu sztuki, któremu nie można odmówić dystyngowanej elegancji. Przekrzywił głowę, jakby chciał się przekonać jak daleko jestem w stanie się jeszcze posunąć. Właściwie to dziwne emo zaczynało budzić mój podziw, zachwyt nad tym jak wszystko i wszystkich miał pod kontrolą. Brunet poległ wyciągnięty przez przyjaciół z klubu, a my staliśmy lekko skrępowani, mierząc się wzrokiem.
- Czas opuścić lokal- powiedziałem to głośno jakby poganiając samego siebie, nie ruszyłem się jednak ani na milimetr, sytuacja wydawała mi się coraz bardziej dziwna. Wkładając nadzwyczajny wysiłek, odwróciłem się szybko, przymykając oczy, coś mnie piekło za uszami, a coś innego przeszkadzało myśleć. Za to był odpowiedzialny Koka z jego świdrującym spojrzeniem, które mnie przewierciło na wylot. Chciałem uciec, ale zaledwie zrobiłem krok, kiedy złapał mnie za rękę. Gdyby inaczej wyglądał, inaczej się zachowywał, był nachalny w chamski sposób, odparł bym atak, wyrwał bym się w ułamku sekundy, nie z takimi sytuacjami już sobie przecież radziłem. On jednak ścisnął moją dłoń delikatnie, prosił ciepłem swojej ręki bym nie odchodził. Jestem dobrze wychowanym człowiekiem i nawet w najbardziej wulgarnym towarzystwie staram się nie stracić tego mojego dziedzictwa grzecznego chłopca, który umie się zachować. Bezwarunkowy odruch by nie odmawiać kobiecie, zatrzymał mnie na miejscu. 

  Spojrzałem jeszcze raz w tą piękną twarz i ponownie byłem w punkcie wyjścia. Więc pytałem o to samo.
- Czego chcesz?
  Przechylił się złapał mnie za szyję, przysunął usta do mojego ucha, tak jakby te słowa nie mogły rozproszyć się w gwarze tego klubu, a trafiły prosto we mnie.
- Gdy cię widzę, przeżywam chwilę lęku, że już nie ma nadziei, ale gdy cię nie widzę, zastanawiam się czy nie masz racji.
  Moje serce najpierw stanęło, by następnie jednym silnym uderzeniem wrócić do swojego rytmu. Nie tu, nie w tym miejscu spodziewałem się usłyszeć takie słowa, nie od takiego człowieka, którego jednym tchem zaliczyłbym do najbardziej pokręconego towarzystwa w tym lokalu. Przecież nic ich nie zajmuje poza plotkami, polowaniami, czekaniem na księcia, ewentualnie bogatego sponsora. Wyższe kojarzenie, zadziałanie trybów myśli na poziomie dyskusji akademickiej, nie mieściło się w tym areale. Moje serce jednak nie stanęło z tego powodu, przyczyna leżała w tym, że dokładnie wiedziałem o czym mówi. Koka zajmował się tym czego ja się nie tykałem, co omijałem dużym łukiem, czego istnienia nie umiałem potwierdzić, choć pewne formy funkcjonowały w moim życiu i mogłem powiedzieć, czym jest, podać kilka definicji, rodzajów i odmian tego uczucia jakim jest miłość.
Wypuścił mnie z objęć i odsunął się ode mnie. Spuścił pierwszy raz wzrok, ironia znikła, cała jego skruszona postać, ubrana w ciemne wąskie spodnie i długą białą bluzkę na której wykwitło kilka czerwonych maków, przepraszała za to wyznanie. Tym razem to on się odkrył. Wydawało mi się, że zaraz się rozpłacze, nienawidziłem kiedy kobiety płakały, nie umiałem im pomóc. Chciałem temu zapobiec, pchnąłem go lekko w kierunku baru
- Chodź, napijemy się.
Zakrył grzbietem ręki twarz i odsunął znużonym gestem włosy.
- Nie chcę, chyba mam dość.
Powędrował jednak posłusznie za mną do alkoholowego wodopoju.
- A ja muszę się napić, po twoich rewelacjach- spojrzałem na niego, ściskał teraz w ręku małą materiałową torebkę i rozglądał się niepewnie po sali- jak chcesz, możemy potem wyjść coś zjeść? 

  Uśmiechnął się twierdzącą, ale drinka nie dał sobie postawić. Sam musiałem wypić, ale było mi to coraz bardziej potrzebne. Tak samo jak analiza samego siebie. Co tu jeszcze robię, dlaczego gadam z nim? Tego nie umiałem pojąć. Zaciekawił mnie jednak, wprowadził pewien niepokój i postawił pewne pytania w mojej głowie, chciałem znać na nie odpowiedzi. Dlatego po zaledwie kilku minutach przepychaliśmy się do wyjścia przez coraz bardziej rozemocjonowany tłum.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz