Czerwony (I)
Czerwony-
Kolor skrajnych uczuć, symbol życia, sił witalnych, w niektórych
językach jest synonimem słowa „kolorowy” w innych „piękny”. W kulturze
chińskiej barwa łączona ze szczęściem, w Afryce przywdziewana w czasie żałoby.
Przypisuje mu się takie cechy jak: ekstrawertyzm, odwaga, antydepresyjność,
asertywność, determinacja, przyjacielskość, ciepło i wrażliwość. To także
symbol rewolucji, powstania, śmierci, walki i miłości.
Najniższa częstotliwość fal
światła, którą może dostrzec ludzkie oko.
„Czarny Kot” na niewtajemniczonych
nie robił najmniejszego wrażenia. Niewiele miejsca i dość dziwni bywalcy, zbieranina
indywiduów, które za dnia przemykały ulicami, by w nocy stawać się królami
miasta. Ale ja wracałem nieustannie do tego klubu, z jednego powodu, miałem tu
po prostu szczęście, w które wierzyłem, aż do tego pamiętnego wieczoru. Nie
przychodziłem tu często, znałem rytm takich miejsc, musiała się kadra trochę
przetasować, wymienić, powiać świeżością nowych twarzy. To one najbardziej mnie
interesowały. Wtedy, tamtego dnia, też chciałem by los się do mnie ponownie
uśmiechnął. Miałem wrażenie, że bez większego wysiłku z mojej strony, zdarzenia
potoczą się zgodnie z moim scenariuszem.
Porzuciłem już
dawno myśl, że jestem normalny, tym bardziej w oparach alkoholu, papierosów i
unoszącego się podniecenia. Kogoś mój wygląd wysuszonego inteligencika w
okularach mógłby zmylić, ale nie ich, nie tutaj. Raczej nie byłem przystojny,
byłem najbardziej przeciętnym z facetów snujących się po ulicach. Podobno to
oczy zza tych okularów, zwabiały ich i to przeświadczenie, że wiem więcej, że
jestem u źródła jakiejś mądrości, która im chyba nigdy nie będzie objawiona.
Czy ukończone dwa fakultety i magisterka z filozofii dawała mi prawo do
wywyższania się ponad bywalców „Czarnego Kota”? Przecież wszyscy byliśmy tutaj
z jednego powodu, czegoś pragnęliśmy, kogoś pożądaliśmy, a ta niepoukładana
zbieranina ciał przybliżała nas do spełnienia. Nie, nie czułem się lepszy, ba
nawet czasami z zazdrością spoglądałem na beztroskę i pozbawioną refleksji
pogoń za pragnieniami, chciałem być taki sam. Moje poczucie normalności jednak
nie uleciała wraz ze świadomością, że spełnienie dla mnie oznacza męskie ciało,
to by było za banalne, za bardzo trywialne jak na kogoś, kto wraz filozofami całego
świata zadawał sobie tysiące pytań nad sensem życia. Poczułem się zagrożony
wraz ze świadomością kogo pożądam, jakiego mężczyznę pragnę i jak mi,
chłopakowi, który całe życie spędził nad książkami, jest trudno zbliżyć się do
kogoś takiego.
Ci których
pragnąłem, nie marnowali życia w szkołach, nie snuli się po korytarzach
uczelni, nie zaglądali do bibliotek. Kończyli często wcześnie swoją przygodę z
edukacją, jeśli posiadali jakąkolwiek mądrość, to tą życiową, wymuszoną przez
doświadczenia ulicy, kłopoty w domu, czy trudną sytuację materialną. Trochę ich
nawet w myśli broniłem, zawsze znajdując wytłumaczenie dlaczego byli tak tępi,
prości i bez refleksji nad tym co się wokół nich dzieje. Nie przeszkadzało mi to, a wprost przeciwnie,
czym bardziej byli ograniczeni, czym mniej wiedzieli o świecie, o którym ja już
tyle przeczytałem, tym bardziej mnie pociągali. Nie spotykaliśmy się przecież aby dyskutować o
naturze ludzkiej wolności Levy-Straussa. Ja już nie musiałem z żadnym z nich o
niej rozmawiać, bo właśnie to w ich towarzystwie jej doświadczałem.
Spocone ciało,
doskonale zarysowane mięśnie, trochę tępawy, głupkowaty wyraz twarzy, zresztą
to nie ona dostawała tą pierwszoplanową rolę, od której zależało czy właściciel
będzie zaangażowany w mój świat. Musiałem poczuć tę siłę, brak wahania, kogoś
kto bierze co mu się należy. Zwierzęcy instynkt posiadania, męski pierwiastek w
czystej postaci, nie zmieszany z cywilizacją i bełkotem na jej temat. Coś co
leży u źródeł, a co nie podlega żadnej kontroli, jest zapisane w genach i
wybucha kolejnymi erupcjami, które mnie porwą. Pożądałem jeszcze nie do końca
uformowanych istot ludzkich, których potrzeby seksualne były niczym nie
ograniczone, poza instynktem, który nimi miotał.
W „Czarnym Kocie”
byłem bliżej nich, czułem ten zapach samca, którego ogarnia podniecenie
zbliżającej się rui, pławiłem się w rozmowach o niczym, głupim rechocie nad
banałami, bezczelnych odzywkach, sprośnych uwagach, przepychankach pomiędzy rozpalonymi
bykami. Nie analizowałem tego, nie przepuszczałem przez żadne znane mi filtry
mojej wiedzy, po prostu pozwalałem aby mnie otoczyły i zgarnęły. Niczym się nie
różniliśmy; ja poza kontrolą świadomości w sidłach pragnień, oni na wyżynach
podniecenia, którymi już tylko rządziła natura. Wysyłaliśmy fale wprowadzające
powietrze w rozedrganie, którego amplituda wzrastała, aż do darkroomowego
finału, lub łóżkowych westchnień gdzieś w tanim hotelu. Wtedy się uspokajałem,
otaczała mnie cisza, milczenie banalnych zdań, zapewnień, że zostaniemy w
kontakcie, skrępowania które ukrywało chęć porzucenia ciała, tracącego swój powab
po akcie dokonanym. Byłem zadowolony, kiedy nie pojawiały się żadne słowa,
roztrzęsiony dokładnie w momencie uczucia nacisku, chęci przywłaszczenia sobie
czegoś więcej niż chwilowego zaspokojenia głodu drugiego. Wtedy milcząco
patrzyłem, dawałem do zrozumienia, że to pomyłka, że pochodzimy przecież z tego
gatunku zwierząt, które łączą się tylko na chwilę, to nie leży w naszej naturze
by istnieć obok siebie w parach. Uginali się pod moim wzrokiem, odkrywali
determinację i siłę, której mi nie przypisywali. Pojawiała się niepewność, kim
właściwie jestem? Następowało zniechęcenie do mojej osoby, stające się dla mnie
wybawieniem.
Coś jednak
zgrzytnęło, zacięło się, zaczęły tryby przeskakiwać, pomijać kilka ważnych
elementów, mechanizm zawodził. Wcześniej myślałem, że wraz z kolejnymi
doświadczeniami, będzie coraz łatwiej, coraz prościej, wypracowany system
przecież był sprawdzony, a ja byłem go pewien. Dysfunkcja kontroli nad tym
czego pragnę zdarzyła się już dwa razy w tym roku, dwa razy przegrałem z
regulaminem, który sobie sam narzuciłem. Zacząłem się umawiać ponownie z
facetami, którzy mieli być urzeczywistnieniem pragnień na jedną noc. To był
kolejny odruch, na który nie dałem sobie przyzwolenia, a mimo wszystko, sam się
urzeczywistnił ostatnio pod postacią blondyna, który zaczął pojawiać się w moim
życiu. Nie był to jego naturalny kolor włosów, tak samo jak styl wymuszonego
dandysa nocnych klubów, który miał przykryć dresa z krótko ostrzyżonymi włosami.
Cała reszta była tak naturalna, tak świeża, tak prosta i wulgarna, że nie
potrafiłem mu odmówić, tym bardziej, że nie pytał tylko brał. Stawałem się
więźniem ciemnych zaułków, zimnych parków i miejskich toalet, a przede
wszystkim tego charczenia nad moim uchem, które przenikało moje kości.
Na chwilę
stracił swój powab kogoś idealnego, kiedy zaczął opowiadać o sobie. Z
niesmakiem skrzywiłem się, nie chciałem nurzać się w jego życiu, kompletnie
mnie nie zajmowało, kim był, z kim był i dlaczego spotykał się ze mną. On
wyjaśniał pomimo mojego sprzeciwu: „muszę kogoś wydupczyć choć raz w tygodniu,
inaczej wariuje”. Gdzieś z mojego mózgu powędrowała fala, którą jedyną widoczną
oznaką był ironiczny grymas na mojej twarzy. Ponagliłem go kontemplując plamę
na suficie „to na co jeszcze czekasz?” On jednak chciał mi prawić komplementy „Totalna
profeska, czuje, że twoje czoko mnie wciąga i nie pitolisz ciągle jak moja
laska”. To był najdłuższy monolog w jego wydaniu i to popełniony w moją stronę,
wysiłek pochwalenia mnie. Przewróciłem oczyma i znudzony odchyliłem głowę do
tyłu, szyja była wygięta w łuk. Jakbym się prosił, żeby mnie udusił, skrócił
moje męczarnie, słuchania o naszych relacjach. Ludzie mają jednak tę wadę,
porównując ich ze zwierzętami, że wszystko chcą ubrać w słowa, odkąd ewolucja
pozwoliła na artykułowane, poukładane dźwięki. W tym jednym obszarze, na tej
jednej płaszczyźnie, są one jednak zbędne, można się poruszać po omacku, nie
dostając żadnych wskazówek, nie czytając żadnych przewodników, nie zgłębiając
pism mądrości wszelkiej. Po prostu pozwolić aby to co zapisane w każdej
komórce, mogło się urzeczywistnić.
Blondyn miał
przewagę, o której istnieniu z pewnością nie miał pojęcia, był istotą, która
ledwie składała te dźwięki, właściwie szczekała do mnie w wulgarnym, prostym,
zeslangowanym, ale już zrozumiałym języku. Podobało mi się to. Dlatego kiedy
zadzwonił i śląc kurwami, zawołał mnie na wieczór do „Czarnego Kota”, stawiłem
się pełen nadziei, że ten wiele obiecujący humor nie minie. Właściwie
zaczynałem doceniać to, że poznawałem go coraz lepiej, czułem swoją siłę
manipulacji w uzyskaniu tego czego od niego pragnąłem.
Zmaterializował
się nagle przede mną, nie zaskoczył mnie bynajmniej. Parę sekund przed tym jak
go zobaczyłem, najpierw poczułem, wyłowiłem z tłumu jego męski zapach, dzisiaj nadzwyczaj
intensywny. Po chwili zrozumiałem dlaczego, był wściekły. „Koniec z nami”
cisnął mi w twarz. Pewnie powinienem zapytać dlaczego? Albo przekonywać go, że
wszystko można naprawić, choć nie wiedziałem co i gdzie się popsuło. Coś się
jednak dokonało, jakaś decyzja została podjęta. W niezrozumiały dla mnie sposób
zrobiło mi się przykro, teraz w tej sekundzie rozstania pojąłem, że byliśmy
jacyś my. Może dostrzegł ten żal we mnie, albo znowu niepotrzebnie się
tłumaczył „Muszę się hajtać, zajekurwabiście normalnie”. Zrobiłem minę pt.
wielkie upss, ja tu na pewno nie pomogę i powlokłem się do baru. Potrzebowałem
się napić, musiałem odbyć żałobę nad wessanym w system farbowanym blondynem.
Zanim kieliszek wylądował na szklanym kontuarze, dopadł mnie i napluł do ucha
zachętą, byśmy zaszli na chwilę do najciemniejszego z pokoi w tym dziwnym
przybytku. Popełnił niewybaczalny błąd, odpalił mój proces myślenia, włączył
analizę tego, że byliśmy jacyś my i się skończyliśmy. Byliśmy bytem a teraz
istniejemy w niebycie. Zamknąłem powieki by przechylić kieliszek. Jego już tu
nie było.
Kiedy ciepło
alkoholu rozlało się po gardle i sięgnęło mostka, odważyłem się rozsunąć
powieki, napotkałem dziwne spojrzenie. Mieszaninę zaciekawienia, litości,
kpiny, a może nawet współczucia. Po przekątnej, przy barze, siedziała osoba,
którą już wiele razy widywałem w tym miejscu. Ktoś, kto raczej stanowił tło
„Czarnego Kota”, niż centrum mojej uwagi. Mój wzrok nigdy wcześniej nie
wędrował w stronę tych regularnych rysów twarzy z pięknie zarysowanymi brwiami,
wokół dużych oczu, których koloru nie sposób było zidentyfikować w niewyraźnym
świetle. Długie sięgające prawie do ramion włosy, modnie przycięte, tworzyły stylizację
zbuntowanego emo. Ich barwa burgunda, doskonale kontrastowała z ciemnym
makijażem. Gdybym nie wiedział, że do „Czarnego Kota”, tylko na wyjątkowe
okazje wpuszczają kobiety, naprawdę mógłbym się pomylić. Nigdy jednak nie
zaszczyciłem dłuższą refleksją tej postaci, ani nawet niezdrowym
zainteresowaniem w celu zgłębienie jej statusu rzeczywistego. Była dla mnie tak
aseksualna, jak każda kobieta. Po prostu istota znajdująca się po drugiej
stronie księżyca. Tej ciemnej i dla mnie zawsze zakrytej.
Dzisiaj było zupełnie
inaczej. Ten wzrok, ta ironia, błądzący gdzieś uśmiech nad brzegiem szklanki,
mogła mnie prowadzić do dziwnej konkluzji, moje wszystkie tajemnice zostały
odkryte, prześwietlone i obdarte z maski. Ta ich nagość przestraszyła mnie.
Poruszyłem się niespokojnie i zrzuciłem wiszącego blondyna z pleców, nie
odrywając spojrzenia od kpiącej twarzy. Dotknęło mnie pomieszanie delikatności
i pewności, dostojności i przenikliwości. Zauważyłem gest skierowany do mnie,
abym usiadł obok. Był to raczej ruch ręki królowej, która jest na tyle w dobrym
humorze, że łaskawie udziela audiencji. Uśmiechnąłem się, próbując zdobyć się
na grzeczną odmowę. Blondyn coś syknął, czego już nie zrozumiałem, bo zbierając
swój świeżo napełniony kieliszek, poszedłem przysiąść się do emo koloru
burgunda. Żegnały mnie wyszukane przekleństwa za moi plecami.
Wpatrując się
bezczelnie, z odległości pół metra, w tą niezwykle elegancką twarz, wypiłem
kolejną wódkę na raz. Uśmiechnąłem się zrezygnowany i klapnąłem ciężko na
wskazanym miejscu.
- Czego chcesz?
– zgrzytnąłem zębami.
Uderzałem niecierpliwie
szkłem o blat, aby barman się pośpieszył i nalał mi następnego.
- Uratować cię
od niechcianego towarzystwa.
Uniosłem brwi.
Wiedziałem, że jest dziwny, ale naprawdę nie spodziewałem się, że tak wnikliwie
mnie zanalizował przez parę sekund. Chyba pod wpływem wypitej wódki, język sam
się obrócił w zdanie.
- Rozstajemy
się, chociaż kurwa, nie wiedziałem, że jesteśmy razem.
- Bywa-
skomentował lakonicznie i zbliżył usta do rurki by pociągnąć duży łyk swojego
drinka.
Nagle
przypomniało mi się dobre wychowanie, niepisane zasada, by nikogo tu nie
dyskryminować.
- Jakby co, to
nie wiem, jak się do ciebie zwracać. Jesteś chuj, cipa czy chuj go wie.
- Chuj go wie-
parsknął rozbawiony.
- Tak właśnie
myślałem. I dlaczego ja tak przeklinam?- machnąłem ręką zrezygnowany – Chuj go
wie.
Nie, nie byłem
jeszcze pijany, byłem wściekły na ten wieczór, na te rewelacje blondyna, które
w niezrozumiały jeszcze sposób, dotknęły mnie.
- Nie
wiedziałem, że jesteś aż tak zabawny, Madras.
Uniosłem nagle
spuszczoną głowę, by spojrzeć mu w oczy. Co z nim jest nie tak, oprócz tych
wszystkich historii związanych z niezdecydowaniem co do swojej płci? Skąd znał
moje imię? Nie byłem żadną gwiazdą „Czarnego Kota”, ani duszą towarzystwa
miejscowego establishmentu wielce gejowskiego. No tak, ale te wszystkie chujki,
przecież nie trzymają języka za zębami, obracają nim na okrągło. Nie wyczytałem
jednak z tego spojrzenia niczego nowego poza tą ironią, która królowała cały
czas. Wróciłem do swojego kieliszka, który w magiczny sposób napełnił się. Zanim
gorący, niczym wrzątek, płyn przesunął się po moim gardle, co przyznaje
dzisiejszego wieczoru sprawiało mi ogromną radość, usłyszałem jak ktoś zaczepia
mojego towarzysza rozmowy.
- Wychodzimy?
Czy będziesz się bujał na stołku?- pytał brunet o śniadej cerze, którego
mięśnie prężyły się pod obcisłym bardzo podkoszulkiem. Był trochę za grzeczny
jak dla mnie, od razu oceniłem to ciało przede mną, ale w okolicznościach
dzisiejszego wieczoru, nie wybrzydzałbym aż tak. Oblizałem wargi, przyglądając
się najpierw bicepsowi, potem pięknie wyrzeźbionej klatce i już oczyma
wyobraźni kontemplowałem mięśnie brzucha. Spociła mi się dłoń w jednej
sekundzie, dlatego nerwowo potarłem ją o udo.
Burgundowe emo
obrzuciło mnie kpiącym spojrzeniem i skomentowało
- Pomógł byś
Madrasowi, przecież widzisz, że facet w czarnej dupie dzisiaj. Hmm chyba nawet
na ciebie ma ochotę.
Moja ręka
znieruchomiała, a ciało stężało. Gdybym wcześniej podejrzewał tylko, że on ma
jakieś zdolności telepatyczne, to teraz wszystko się potwierdziło. Tak
niebezpiecznego gościa dawno nie spotkałem. Czy wszyscy pokrzywdzeni przez los;
niepełnosprawni, nawiedzeni, nieprzystosowani, nieakceptowani muszą z takim
sarkazmem i trafnością robić aluzję na temat tego co się wokół nich dzieje?
Brunet jakby dopiero mnie zauważył, nie ucieszył się jednak z mojego widoku, bo
skrzywił się z niesmakiem.
- Czy ja jestem
Matka Teresa?- spojrzał na mnie jakbym był porzuconym niedopałkiem, na którego
jednak nie ma ochoty i tyle trwało lustrowanie mojej osoby, co starego peta na chodniku-
Koka – jęknął teraz- Zmieniamy lokal, idziesz albo nie?
- Albo nie-
siorbnął przez rurkę kolejny łyk, przyglądając mi się spod oka- Ale czy on to
doceni? – rzucił retoryczne pytanie.
- Mężczyźni to
świnie- kontemplował coś w sobie brunet.
- Na to właśnie
liczę.
Nie miałam
pojęcia o czym była ta gadka, czułem jednak, że czas się zbierać, czas opuścić
emo z jego przenikliwymi sądami i nawet zrezygnować z mrzonek na temat tego ciała
w obcisłej zielonej podkoszulce, które wyraźnie się ociągało, nie chcąc się oddalić od tej
dziwnej istoty.
- Zostaw to
swoje zoo i rusz dupsko- zachęcał brunet zdecydowany podać jeszcze więcej
argumentów za zmianą lokalu.
Oparłem głowę na
ręce, poprawiłem okulary i z zaciekawieniem przyglądałem się ładnej kresce wzdłuż powieki,
namalowanej wprawnym pociągnięciem. Już miałem wstać, ale tak mnie zafascynował
ten widok, to dzieło sztuki na twarzy, że wybrałem jego kontemplacje.
Uśmiechnąłem się życzliwe jak ktoś kto chce zgłębić tajniki tej precyzji,
otrzymałem zwrotnie uśmiech i kilka mrugnięć długimi rzęsami.
- Jak to się
robi?- wypaliłem, ponieważ ogarnęła mnie ogromna ochota oświecenia się w
temacie. Widząc kompletne niezrozumienie pytania, po pierwsze odetchnąłem z
ulgą, że jednak nie czyta mi w myślach, po drugie, grzecznie doprecyzowałem.
- No takie fajne
krechy nad oczami.
Znowu się
uśmiechnął, ciepłe i pełne zrozumienia spojrzenie, było posłane dziecku, które
pyta o rzeczy oczywiste, ale nie można je zniechęcić, należy wszystko dokładnie
przetłumaczyć.
- Lata praktyki,
Madras i hektolitry wódki, żeby ręka się nie trzęsła.
Przymknąłem
powieki na sekundę i rozciągnąłem usta, doznając oczywistości i jasności w tym co zostało mi objawione.
Brunet z niewiadomych przyczyn nie opuszczał stanowiska, przestępując z nogi na
nogę. A ja, przeszedłem do zwiedzania, kolejnych regionów jego twarzy, dostrzegłem
mały diamencik w skrzydełku nosa. Ręka sama się uniosła, ponieważ błysnął w
moją stronę pięknym światłem, zapragnąłem go dotknąć.
Dłoń jednak nie
sięgnęła celu. W ułamku sekundy znalazłem się na podłodze, klęcząc na jednym
kolanie, a brunet właśnie próbował mi wykręcić rękę z barku. Robił to naprawdę
z zaangażowaniem, więc syknąłem z bólu.
-Nie dotykaj go-
wrzasnął do mojego ucha. Natychmiast zmaterializowało się kilku gości wokół
nas, ochroniarze, jacyś kolesie, próbujący uspokoić bruneta, który cisnął mną o
posadzkę i z zaciętymi ustami, słuchał tłumaczeń, że ma się uspokoić. Ciężko
podnosiłem się z klęczek, już odpowiednio ululany miałem z tym lekkie problemy.
Wtedy emo zdecydował się wesprzeć moje wysiłki i postawił mnie do pionu. Był z
czegoś niezwykle zadowolony, a ja po raz kolejny doznałem jasności sytuacji,
czas opuścić lokal, ten wieczór na pewno nie jest mój. Właśnie poprawiałem
okulary, które próbowały mi się zsunąć, kiedy usłyszałem.
- Koka ty
popierdolony wyjebie- wrzasnął brunet powstrzymywany przez znajomych- zostaw
go, nie widzisz jaka spedalina.
Uwielbiałem takie
odzywki, brunet coraz bardziej mi się podobał, ale właśnie tonąłem w oczach emo
burgunda. Byliśmy prawie równi a teraz dzieliło nas zaledwie trzydzieści
centymetrów i krzyki bruneta. Przygwoździł mnie tym spojrzeniem i uśmiechem
nawiedzonego clowna z horrorów. Grał ze mną w jakąś grę, której reguł jeszcze
nie umiałem odgadnąć. Postanowiłem zaprząc moją inteligencję i nie tracić
pozycji.
-Koka ty
popierdolony wyjebie, on cię kocha- powiedziałem tak aby tylko on mógł mnie
usłyszeć, rzęsy zafalowały, ręka poprawiła włosy.
- Wiem-
odpowiedział najbardziej obojętnym tonem. Znowu ta delikatność otoczona
zmysłowością uderzyła we mnie, przyglądałem się temu jak dziełu sztuki, któremu
nie można odmówić dystyngowanej elegancji. Przekrzywił głowę, jakby chciał się
przekonać jak daleko jestem w stanie się jeszcze posunąć. Właściwie to dziwne
emo zaczynało budzić mój podziw, zachwyt nad tym jak wszystko i wszystkich miał
pod kontrolą. Brunet poległ wyciągnięty przez przyjaciół z klubu, a my staliśmy
lekko skrępowani, mierząc się wzrokiem.
- Czas opuścić
lokal- powiedziałem to głośno jakby poganiając samego siebie, nie ruszyłem się
jednak ani na milimetr, sytuacja wydawała mi się coraz bardziej dziwna. Wkładając
nadzwyczajny wysiłek, odwróciłem się szybko, przymykając oczy, coś mnie piekło
za uszami, a coś innego przeszkadzało myśleć. Za to był odpowiedzialny Koka z
jego świdrującym spojrzeniem, które mnie przewierciło na wylot. Chciałem uciec,
ale zaledwie zrobiłem krok, kiedy złapał mnie za rękę. Gdyby inaczej wyglądał,
inaczej się zachowywał, był nachalny w chamski sposób, odparł bym atak, wyrwał
bym się w ułamku sekundy, nie z takimi sytuacjami już sobie przecież radziłem.
On jednak ścisnął moją dłoń delikatnie, prosił ciepłem swojej ręki bym nie odchodził.
Jestem dobrze wychowanym człowiekiem i nawet w najbardziej wulgarnym towarzystwie
staram się nie stracić tego mojego dziedzictwa grzecznego chłopca, który umie
się zachować. Bezwarunkowy odruch by nie odmawiać kobiecie, zatrzymał mnie na
miejscu.
Spojrzałem
jeszcze raz w tą piękną twarz i ponownie byłem w punkcie wyjścia. Więc pytałem
o to samo.
- Czego chcesz?
Przechylił się
złapał mnie za szyję, przysunął usta do mojego ucha, tak jakby te słowa nie
mogły rozproszyć się w gwarze tego klubu, a trafiły prosto we mnie.
- Gdy cię widzę,
przeżywam chwilę lęku, że już nie ma nadziei, ale gdy cię nie widzę,
zastanawiam się czy nie masz racji.
Moje serce
najpierw stanęło, by następnie jednym silnym uderzeniem wrócić do swojego
rytmu. Nie tu, nie w tym miejscu spodziewałem się usłyszeć takie słowa, nie od
takiego człowieka, którego jednym tchem zaliczyłbym do najbardziej pokręconego
towarzystwa w tym lokalu. Przecież nic ich nie zajmuje poza plotkami,
polowaniami, czekaniem na księcia, ewentualnie bogatego sponsora. Wyższe
kojarzenie, zadziałanie trybów myśli na poziomie dyskusji akademickiej, nie
mieściło się w tym areale. Moje serce jednak nie stanęło z tego powodu,
przyczyna leżała w tym, że dokładnie wiedziałem o czym mówi. Koka zajmował się
tym czego ja się nie tykałem, co omijałem dużym łukiem, czego istnienia nie
umiałem potwierdzić, choć pewne formy funkcjonowały w moim życiu i mogłem
powiedzieć, czym jest, podać kilka definicji, rodzajów i odmian tego uczucia
jakim jest miłość.
Wypuścił mnie z
objęć i odsunął się ode mnie. Spuścił pierwszy raz wzrok, ironia znikła, cała
jego skruszona postać, ubrana w ciemne wąskie spodnie i długą białą bluzkę na
której wykwitło kilka czerwonych maków, przepraszała za to wyznanie. Tym razem
to on się odkrył. Wydawało mi się, że zaraz się rozpłacze, nienawidziłem kiedy
kobiety płakały, nie umiałem im pomóc. Chciałem temu zapobiec, pchnąłem go
lekko w kierunku baru
- Chodź,
napijemy się.
Zakrył grzbietem
ręki twarz i odsunął znużonym gestem włosy.
- Nie chcę,
chyba mam dość.
Powędrował
jednak posłusznie za mną do alkoholowego wodopoju.
- A ja muszę się
napić, po twoich rewelacjach- spojrzałem na niego, ściskał teraz w ręku małą
materiałową torebkę i rozglądał się niepewnie po sali- jak chcesz, możemy potem
wyjść coś zjeść?
Uśmiechnął się
twierdzącą, ale drinka nie dał sobie postawić. Sam musiałem wypić, ale było mi
to coraz bardziej potrzebne. Tak samo jak analiza samego siebie. Co tu jeszcze
robię, dlaczego gadam z nim? Tego nie umiałem pojąć. Zaciekawił mnie jednak,
wprowadził pewien niepokój i postawił pewne pytania w mojej głowie, chciałem znać
na nie odpowiedzi. Dlatego po zaledwie kilku minutach przepychaliśmy się do
wyjścia przez coraz bardziej rozemocjonowany tłum.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz