środa, 21 maja 2014

Koka cz. XI






- Madras jest twoja- Kami przekazywała mi radosną wiadomość w krótkich żołnierskich słowach. A mnie ściskało w gardle ze wzruszenia, że się udało. W jednej sekundzie moje myśli ruszyły w stronę Koki, jak będzie szczęśliwy kiedy się dowie, że udało nam się kupić konia. Uwielbiałem tą doskonałość w rysunku jego twarzy, kiedy się uśmiechał. Jakby te linie, które ją tworzyły, właśnie wtedy, osiągnęły harmonię tak pożądaną przez starożytnych i przeze mnie.  
- Dlaczego moja? Przecież możesz ją wpisać na siebie.
W słuchawce zapadła cisza. Nad czymś się zastanawiała.
- To wspólna decyzja i sprawiedliwa, najwięcej kasy dałeś. Zresztą nie ma co tego roztrząsać. Jesteś wpisany jako właściciel, musisz przyjechać wypełnić papiery, podpisać dokumenty. – Zaśmiała się- I zacząć dawać kasę na swojego konia.
- O matko!- jęknąłem- Natychmiast się jej pozbędę i podaruje ją Koce.
- Ja mogę na razie trochę od właściciela wydębić, aby spuścił za stajnie, cała reszta bez negocjacji.
Nie słuchałem jej, bo w pewnym momencie wyobraziłem sobie scenę sprzedaży. Przecież on musiał w niej uczestniczyć.
- Kami? Czy ty widziałaś tego Vip’a czy on był przy podczas transakcji?
- Widzieć widziałam, ale nie było go dzisiaj, prawnik przyjechał i ja podpisałam wstępną umowę sprzedaży, powiedziałam, że kupuje dla jednego gościa ze stajni, który jest za granicą. Pełnomocnictwa od ciebie były w porządku, nie było problemów.  
- Dziękuje, że wszystkim się zajęłaś.
- Spoko, niewiele dałam to przynajmniej to jakoś ogarnęłam. Przyjedź w najbliższych dniach i uzupełnij dokumenty, żeby już było wszystko zaklepane.
- Ok, tak zrobię.
   Rozłączyłem się z uczuciem ulgi. Kupno konia poszło zgodnie z planem. Nie było większych problemów. Jak na tak istotnego konia w życiu Koki, VIP wyjątkowo beztrosko i bez targowania pozbył się go. Nie wiem co tym razem kupiłem Koce pod postacią Ekscytacji, może kolejny argument, by nie ulegał prośbom swego sponsora. Lubiłem tak o nim myśleć, że jest jedynie dawcą pieniędzy, obślizgłym robakiem, który żeruje na uzależnieniu mojej księżniczki od pięknych rzeczy. 



   Nie miałem okazji przekazać mu tej radosnej wiadomości. Nie widzieliśmy się cały tydzień. Coś ciągle nam przeszkadzało. Chciałem by ten moment był celebrowany z taką intensywnością, na jaką zasługiwał.  Wyczekiwałem z utęsknieniem momentu najbardziej ku temu odpowiedniego. Dzwoniłem do Koki kilka razy, tłumaczył się na okrągło z braku czasu dla mnie. Sytuacja była niezwykle irytująca; ja zniecierpliwiony szykowaną dla niego niespodzianką i on unikający spotkań ze mną przez ostatnie kilka dni.

   W ramach desperacji i braku kontaktu z Koką, zaliczyłem urodziny koleżanki z liceum, choć nie miałem na to zupełnie początkowo ochoty. To spotkanie było jedynie po to, abym się utwierdzał, jak oddalam się od moich dawnych znajomych. Coraz mniej mnie z nimi łączyło; nie robiłem zawrotnej kariery, nie urządzałem nowego domu, nie planowałem ślubu lub jakiś ekscytujących wakacji w egzotycznych miejscach. Byłem poza ogólnym nurtem, zaczynało mi brakować tematów do rozmów, zresztą wcale nie chciałem tu być, nie z nimi, nie teraz.  Nudzili mnie, nie umiałem się skupić, ani na tym o czym mówią, ani o co mnie pytają? Byłem nieobecny, choć momentami rozbawiony na temat uwag, że bardzo się zmieniłem. Zwracali uwagę na moje krótkie włosy ostrzyżone pod czujnym okiem Koki i brak okularów z którymi mnie identyfikowali przez tyle lat.

- Nigdy cię nie widziałam w takich kolorach- Przekrzykując muzykę  informowała mnie mocno wstawiona koleżanka.

- Jakich?- chciałem wiedzieć.

- No, takich. Bordowe spodnie i w ogóle- Wywróciła oczami- Marcin, to zawsze jakieś ponure szarości i czernie, a brązowy to było szaleństwo na miarę rewolucji impresjonistów.

Zaśmiałem się a wraz ze mną kilka innych osób. Ona jednak nie dawała za wygraną, przechyliła szklankę z piwem i spojrzała na mnie spod oka.  Wyciągnęła palec w moim kierunku i oskarżycielsko krzyknęła.

- Ty masz dziewczynę- Rozciągnęła usta zadowolona ze swojej analizy sytuacji – Nikt tak się nie zmienia bez powodu.

Znalazłem się nagle w centrum zainteresowania. Wszyscy zaczęli krzyczeć, że chcą ją zobaczyć i dlaczego jej nie przyprowadziłem.  Wizja przyjścia tu z Koką i pokazania im dziewczyny, która była najpiękniejszą jaką w życiu spotkałem, bawiła mnie. Unosząc kieliszek z winem zatryumfowałem
- Jestem teraz z przepiękną istotą, ale ona nigdy by tu nie przyszła… chyba.
Zaczęli krzyczeć, żebym jej nie chował, że chętnie ją poznają. Uśmiechałem się ironicznie, dalej bawiąc się moimi wyobrażeniami, na ten temat. „Moja księżniczka” -pomyślałem -„ nie zadaje się ze śmiertelnikami, chyba nie zaszczyci was swoim towarzystwem”. Te pobudzone pragnienia, żeby pokazać się komuś z moich znajomych z Koką u boku, zaczęły drążyć mój umysł. Doszedłem do następnego etapu. Chociaż wiedziałem, że to całkowity absurd, zapragnąłem, aby ktoś nas zobaczył jako parę. Wprost wpędzałem się w poczucie dumy i aroganckiej pewności, że wszyscy by padli pod wpływem tego z kim byłem. Chyba już do końca nie przeszkadzało mi, co by pomyśleli na temat tego, że w ich oczach jestem w związku z dziwnym chłopakiem, ale bardziej rozpierała mnie ekscytacja w obszarze- jak piękny jest Koka. Miałem wrażenie, że dla innych płeć, w obliczu tej urody ,nie będzie miała już takiego znaczenia. Miałem pewność co do tego, że to musiał by być ktoś z zewnątrz, kto go jeszcze nie widział,  ale jednocześnie dla mnie na tyle ważny, abym mógł poczuć, utwierdzić się w tym, że on jest ze mną, że to wszystko nie dzieje się tylko w mojej wyobraźni. Nasza tajemnica zaczynała mi ciążyć.
Ta impreza zamiast przynieść odprężenie i chwilowe oderwanie myśli od Koki, odniosła wprost przeciwny skutek. Mijał kolejny dzień bez niego, bez jego głosu, spojrzeń i zapachu.  Musiałem być cierpliwy, miałem jednak problem, czułem niewysłowiony zawód, że mnie odstawia gdzieś na bok. Mnie, który tyle poświęcał by był szczęśliwy. Irytacja przejmowała kontrolę, by mnie wprost prowadzić w meandry pewności, że on jest teraz z VIP’em. Kiedy wreszcie usłyszałem jego głos w telefonie, nie umiałem się powstrzymać wylewającego się ze mnie sarkazmu.
- I co miło było z Vipusiem?
- O co chodzi?- pytał Koka
- No jak tam minął ci upojny czas z VIP’em ?
- Nie wiem o czym gadasz?- Oburzył się
- Nie no, bądź poważny, ponad tydzień milczysz, więc zapewne jesteś mega zajęty ze swoim ukochanym.
- Nie wymyślaj Madras.
Byłem wściekły dlatego, że przeczy i na fali zdenerwowania krzyknąłem.
- Możesz choć raz ze mną wyjść! Tylko my dwaj. Umówić się z moimi znajomymi, spotkałem się z nimi przedwczoraj i powiedziałem im, że jestem z kimś. Chcą cię poznać. A ja … ja bardzo chciałbym cię im przedstawić- W napięciu wydyszałem ostatnie zdanie, wsłuchując się w reakcje Koki.
- No, nie wiem…- Zawahał się- Wolałbym się nie pokazywać- Wycofywał się z tego co proponowałem.
- Ze mną?
- Przecież wiesz, że nie.
- To jaki masz problem?!- znowu krzyknąłem.
Nagle powiedział bez sensu.
- Jak wolisz
- Co wolę?
- Wściekać się, zamiast się ze mną spotkać- Zamilkł na chwilę- Przecież wiesz jaki jest układ.
- Oczywiście do kurwy nędzy, jakby nigdy nic mam przylecieć bo zadzwoniłeś. Teraz ja jestem zajęty, rozumiesz, teraz ja mam ochotę się z kimś innym pieprzyć. Przecież wiesz jaki jest układ – Przedrzeźniałem go.
Rozłączył się, a ja nie wierzyłem w to co przed chwilą powiedziałem. Nigdy tak się nie zachowywałem, miałem swoją dumę, swoje zasady, nikomu się nie narzucałem. Tak naprawdę nie chciałem ranić Koki, tylko istniała we mnie nieustająca potrzeba utwierdzania się, że mnie nie zostawi, że VIP nie jest żadnym zagrożeniem dla naszego związku. Wybrałem jednak, nie rozumiejąc sam siebie, najgorszą z dróg by go zatrzymać, miałem pretensje o to, że nie kontroluje każdej godziny, każdej minuty, którą przeżywa gdzieś beze mnie.
Zanim doszedłem do punktu w którym, byłem gotowy go już przepraszać, zadzwonił niespodziewanie wieczorem. Po naszej kłótni sprzed kilku godzin, nie spodziewałem się, że tak szybko się odezwie. Nie ucieszyłem się z tego telefonu była prawie dwunasta w nocy, a on twierdził, że stoi pod drzwiami mojego mieszkania. Matka dawno położyła się spać, ja cicho niczym duch wyszedłem mu na spotkanie. Ciemność na klatce w pierwszej chwili nie pozwalała mi zorientować się w sytuacji. Po sekundzie dostrzegłem postać, która zbliżyła się do mnie.
- Zwariowałeś- szepnąłem w panice
- Czy kochałeś kogoś wcześniej tak mocno jak mnie?- zapytał znienacka. To czego ja nie umiałem sobie wytłumaczyć, Koka precyzował w swoich dziwnych dla mnie pytaniach.  
- To znaczy? – zawahałem się- Co tu w ogóle robisz? – Moje oczy przyzwyczajały się do ciemności i tej niewielkiej ilości światła, która była obecna teraz na klatce schodowej. Stał kilka kroków ode mnie i zapewniał mnie.
- Tęsknie za tobą i za tym, aby spojrzeć w twoje oczy i cię dotknąć. -Pokazał mi dziesięć rozpostartych palców w ciemności. Dokładnie tyle dni się nie wiedzieliśmy, liczył to. – Czy mogę cię dotknąć?
To pytanie było wyjątkowo osobliwe i zupełnie sprzeczne z tym co do tej pory robił. Chciałem mu wyrzucić, że sam do tego doprowadził, że tyle czasu nie spotykaliśmy się, że był winny i jeśli myśli, że będę zawsze na każdą jego prośbę biegł do niego, to się pomylił. Z pewnością chciałem to wszystko powiedzieć, ale wolałem w przyzwoleniu kiwnąć głową by zobaczyć o co chodzi Koce.
Położył rękę na moim ramieniu i przesunął ją na szyję.
- Nie możesz mnie zostawiać-Szepnął i przysunął usta do mojej skóry, by ciepły oddech łaskotał mnie teraz za uchem- Wybacz, byłem dzisiaj za bardzo napalony ziołem i Olek prawie mnie pocałował.
Złapał go za rękę i potrząsnąłem ze słowami.
- Mówiłem ci, cholera mówiłem.
On mnie jednak nie słuchał, tylko językiem wodził wzdłuż linii żuchwy. Ujął moją twarz w dłonie i chciał pocałować. Ja się jednak uchyliłem.
- Przestań.
Opuścił natychmiast ręce.
- Gniewasz się na mnie ?- płaczliwym głosem pytał.
- Zwariowałeś, przychodzisz do mnie w środku nocy, najarany, opowiadasz, że ten gnojek próbował się na ciebie rzucić- Mówiłem szybko i nieskładanie przyciszając głos, ale naciskałem każdym zdaniem - Co ty sobie wyobrażasz?
- Wyobrażam sobie, choć to moje imaginacje, że ty jedyny masz do mnie prawo.
Gdzieś na dole ktoś zapalił światło, oślepiła nas jasność i otoczyły dźwięki zjeżdżającej windy oraz kroków na schodach. Zamilkliśmy na chwilę przyglądając się sobie. Znowu ta biel królowała wokół Koki, płaszcz, spodnie, buty, wszystko było jasne. Wyglądał dziwnie, był lekko zwolniony w ruchach i smutny. Mdły zapach gandżi drażnił teraz moje nozdrza, irytowałem się, bo nie byłem w stanie wyekstrahować tego zapachu, który był mi zawsze przewodnikiem.
Westchnąłem w bezsilności, która mnie ogarnęła. W tym momencie nie było nadziei na rozsądek u Koki, już przestałem na to liczyć.
- Wychodzisz dzisiaj?- chciał wiedzieć.
Pomyślałem, że jeśli powiem mu , że tak, to szybciej wróci do domu. Dlatego potwierdziłem, że mam zamiar w nocy jeszcze gdzieś się wybrać.
 Złapał mnie za koszulkę i przycisnął głowę do piersi, przez chwilę jakby słuchał przyśpieszonego bicia mojego serca. Trwał tak w bezruchu przez dłuższą chwilę, aż znowu pochłonęła nas ciemność. Światło zgasło.
- Poczekaj-Szepnąłem odsuwając go od siebie, wezmę kurtkę- Odwróciłem się z zamiarem zabrania czegoś cieplejszego i zadzwonienia po taksówkę dla Koki, chciałem go wyekspediować do domu. On jednak ścisnął mnie za ramię i zażądał
- Zabierz mnie do łóżka.
Zirytowałem się na dobre.
- Nigdzie nie jadę z tobą. Puść mnie.
Uwolnił swój uścisk, a ja cicho uchylałem drzwi, modląc się aby matka się nie obudziła i nie zażądała kolejnych wyjaśnień dotyczących nocnych zniknięć. Koka pchnął mnie od tyłu, tak że omal nie wpadłem na ścianę. Zachwiałem się w przedpokoju  ledwie łapiąc równowagę i kiedy obejrzałem się, on wślizgnął się do mojego pokoju. Wściekłem się na dobre, wpadłem do mojego królestwa z zamiarem wyrzucenia go natychmiast. Stał na środku, przyglądając mi się. We mnie wszystko się gotowało. Podszedłem do niego i zasyczałem.
- Nie możesz tu zostać ani chwili, rozumiesz?
On widocznie niczego nie rozumiał, bo zaczął ściągać z siebie płaszcz i sweter, zdejmować buty, a ja z przerażeniem obserwowałem cały ten rytuał powolnego rozbierania się z kolejnych warstw, które miał na sobie. Jasne dzianiny lądowały na kupce przede mną, a ja w panice złapałem je i wcisnąłem w ręce Koki.
- Ubierz się proszę, zaraz cię odwiozę- Szeptałem przestraszony.
Klapnął na podłogę i przycisnął ubrania do siebie, spoglądał z dołu na mnie, a rozpacz malowała się na jego twarzy. Prawie białe włosy otaczały go niczym aureola. Ciemny makijaż i szare oczy, kontrastowały niezwykle w świetle. Ten wzrok mnie przygniatał swoją intensywnością. Pomimo tego wydawał mi się jeszcze bardziej niewinny niż zwykle, choć doskonale zdawałem sobie sprawę, że to pozory, że to co robi Koka nie ma nic wspólnego z niewinnością, a raczej z drażnieniem się, stąpaniem po krawędzi, przekraczaniem następnym granic, sprawdzaniem czy podążę za nim.  
- Nie pragniesz mnie?- Jęknął i ukrył twarz w rzeczach, które trzymał przed sobą.
Chciałem być zimny i konsekwentny w tym co robię, ale zamiast tego kucnąłem obok i ze spokojem powiedziałem.
- Koka to nie tak. Moja matka…. ja…, nie u mnie w domu. Nie tu, nie teraz
Złapał mnie za kostkę nogi i ścisnął nie podnosząc głowy.
- Rozumiem. 
  Dotknąłem jego karku. Nasze ciała już rozpoczęły miłosne podchody, Koka pocierał teraz palcem moją skórę tuż powyżej kostki, ja nie odrywałem dłoni od ciepłej i rozpalonej szyi.

- Co się stało? Dlaczego znikłeś na tyle dni?- Pytałem łagodnie, bo pod wpływem tych gestów, kontaktu naszej skóry, uspokajałem się.

Oderwał rękę od mojej nogi i przycisnął ją teraz do swojej piersi. Zaglądał mi w oczy, prosząc, a nawet coś szepcząc ustami, czego nie mogłem dosłyszeć.

- Czy znowu masz jazdy z Vip’em?

Kiwnął głową i uderz mnie w pierś czołem, tak- że straciłem równowagę i wylądowałem na wykładzinie. Przyciskał mnie swoim ciężarem.

- Dlaczego nie przyjdziesz do mnie, nie porozmawiasz ze mną? Ja zawsze cię wysłucham- Zapewniałem go.

Zawisł nad moją twarzą, przyglądał się jej, badał wzrokiem, przełknął ślinę i cicho mi wyznał.
- Dzisiaj płonę i Olek próbował to wykorzystać. A ja pragnę byś to był ty.
Zamknął oczy i zsunął luźną koszulkę odsłaniając ramię i obojczyk. Przesunął dłonią wzdłuż szyi, tym gestem, który więził mnie nieustannie, przyciągając moją uwagę, kiedy nie byliśmy sami. Teraz to nie była tylko obietnica, ale również zachęta. Nie oparłem się tej pokusie, uniosłem się by całować to miejsce, wciągając zapach Koki, który zaczynał wibrować w moim ciele. Podniósł ręce w geście zapraszającym, bym zdjął z niego górną warstwę. Poruszył niespokojnie biodrami. Byłem zahipnotyzowany jego gestami i z uwagą śledziłem teraz ręce próbujące uwolnić jego tajemnicę, to co skrywał przede mną tyle miesięcy. Nie miałem pojęcia, czy to zioło go tak nastroiło, czy decyzja została już dawno podjęta. Przytrzymałem jego rękę, nie po to by go zatrzymać, chciałem to zrobić sam, byłem już na to gotowy. Objąłem Kokę i uniosłem by wstał. Chociaż dzieliły nas zaledwie dwa metry, uniosłem i zaniosłem do łóżka. Nie spuszczał ze mnie wzroku, był taki bezbronny w tym oczekiwaniu, w tym zawieszeniu i w obawie mojej reakcji. Jego duże oczy zaszkliły się, skóra była nadzwyczaj wrażliwa, a wargi nerwowo zagryzał. Pocałowałem go najpierw w usta, potem w tą krzywiznę nosa, którą tak kochałem. Zdejmowałem powoli kolejne warstwy ściśle przylegającego elastycznego bandaża. Rozpostarł ręce jak ptak, unosząc je lekko do góry. Wykonał ten ruch by mi ułatwić zadanie, wyglądał jednak jak ktoś kto się poddaje.
Ujrzałem je. Nie były duże, w słabym świetle mojego pokoju wydawały się ledwie zapowiedzią atrybutu kobiecości, zaledwie pączkiem kwiatu, który jeszcze nie zakwitł w pełni. Jak u małych dziewczynek, które zaczynają dojrzewać. Uśmiechnąłem się przyglądając się im, były piękne tak jak cały Koka. Delikatne i niedojrzałe, a jednak w pewien sposób pociągające, bo należały do niego. Mój rozemocjonowany wzrok na sekundę zawiesiłem w szarych oczach, by po chwili zamknąć usta na jednym z sutków. Nie spodziewałem się takiej reakcji, Koka wygiął ciało w ekstazie i jęknął. Choć ten dźwięk był mi tak miły, musiałem go przestrzec słowami „Koka, błagam ciszej, w mieszkaniu jest matka, nie zapominaj o tym”. Kiwnął głową.
Wygiął znowu plecy i przesunął ręce wzdłuż szyi, kontynuował ten ruch aż do ud, podkreślając wszystkie krzywizny swojego ciała. Przechyli głowę na bok i patrząc mi prosto w oczy poprosił.
- Zgaś ten ogień.
Zacząłem szarpać ubrania na sobie, gorączkowo się ich pozbywając, a pomiędzy jedną wyrzucaną rzeczą a drugą, szeptałem jak szaleniec.
- Księżniczko, moja kochana, moja…
Nikt, byłem tego pewien, nie oparł by się tej pokusie. Stałem się słaby, poza kontrolą, ale zupełnie inną niż ta, który zawsze była moim udziałem. Jakaś pierwotna siła, o której istnieniu do tej pory nie miałem pojęcia, otaczała mnie, zagarniała i drażniła wszystkie zmysły. Byłem taki naiwny, jeśli uważałem, że już wszystko wiem, że wszystkie moje ekscytacje zanalizowałem i sterowałem nimi. Moja księżniczka żądała teraz czegoś, co z rozkoszą byłem w stanie spełnić. Zmysły w tamtej chwili nie były w stanie jasno zanalizować sytuacji, zbyt rozpalone tym widokiem, zbyt podekscytowane i podniecone by mnie nie przenieść w obszary rozkoszy, skosztowania owocu dla mnie do tej pory zakazanego.
Nie dostrzegłem tego, że ona w desperacji oddawała siebie, abym tylko został z nią, abym nie pragnął kogoś innego. Była gotowa poświęcić wszystko: swoje ciało, swoją dumę i o czym po kilku chwilach się przekonałem, także ten opór, który wywoływał napięcie pomiędzy nami. Poddała się. Mogłem zdobywać, mogłem zagarniać, opanowywać jej ciało. Było jak kolonie zamorskie, których egzotyka rozpalała zmysły, a czym dalej sięgałem, tym większe szaleństwo mnie ogarniało. Nie musiałem tego rozumieć, chciałem jedynie smakować, upijać się tym nowym doznaniem. Ta przejęta kontrola wcale mnie nie peszyła, wprost przeciwnie dawała poczucie siły, mocy, której nigdy nie zaznałem w aż takim stężeniu.  Gdzieś spoza mnie, coś mi szeptało, żebym uważał, że to kobieta, że jestem w niebezpieczeństwie. A także, na przeciwległym biegunie, dochodziło do mnie, że i ona jest zagrożona, bo jestem już poza władzą swojego umysłu. Łapałem zmieszane i lekko przestraszone spojrzenie, jak ulotny szept, którego nie chciałem zrozumieć. Uważałem, że jej otwartość dawała mi nieograniczone przyzwolenie.
Z pewnością Koka również do końca nie wiedział co się dzieje, przecież nie raz widziałem, że akurat na niego zioło działa zbyt intensywnie, zbyt długo i za bardzo pobudzająco. Gdybym mógł przywołać coś na kształt rozsądku, którym zawsze się szczyciłem, wiedziałbym z pewnością, że wykorzystuje sytuacje.  Chociaż niczego nie brałem, byłem pod wpływem innego narkotyku, który zmącił mój racjonalizm, pozbawił kontroli. W tym naszym podnieceniu, szeptała cały czas do mnie czułe słowa, zrzucając ze świadomości tego mężczyznę, który był mi tak bliski. Nie przeszkadzało mi to jednak, że w ramionach trzymałem ją; nagą, bezbronną i przeze mnie zdobytą. Tego właśnie pragnąłem i to mnie rozpalało w tej chwili.  Nareszcie byłem tam gdzie VIP. Zdobyłem ją.
To moja męskość eksplodowała, chociaż nigdy nie postrzegałem się jako niemęskiego. W tym zetknięciu z pierwiastkiem żeńskim, w czystej postaci, w żądzy posiadania i zniewalania, odnalazłem przyjemność o której istnieniu nie wiedziałem. W tamtym momencie zepchnąłem na obrzeża wszystko co mnie do tej pory identyfikowało. Nie wiedziałem, że druga osoba, jej bliskość, chęć zbliżenia się do niej, może zmienić wszystkie prawdy, których się trzymałem, o których zdrady czy też jedynie zmiany, nigdy bym się nie posądzał. W tym łóżku wydawało mi się, że narodziłem się na nowo. Tak naprawdę to nie były narodziny, ale zrzucenie ograniczeń wynikających z mojej natury. 
  
  Nie spaliśmy całą noc. Podniecenie, ekscytacja, rozgorączkowanie nie mijało. Księżniczka szeptała mi do rana opowieść o sobie, to odsłanianie się nie ustało, tym razem zaglądałem w zakamarki jej duszy. Sączyła w mój umysł, wlewała we mnie słowa, bym zrozumiał, bym był bardziej wyrozumiały, bym się niczemu nie dziwił. Rzeczywiście, to był najlepszy czas, to uwrażliwienie po tej nocy, było jak narkotyk, którego nie paliłem, ale moje zmysły wszystkie bodźce odbierały nadal niezwykle intensywnie. Szepty snuły się w ciszy pokoju, słowa zawieszały się pomiędzy naszymi ciałami, emocje drgały w powietrzu, nie przestawała mówić.
Chciała wiedzieć czy źle się z tym czuje, czy ta sytuacja mnie krępuje. W podekscytowaniu zapewniałem ją. 

- Dla mnie księżniczko przestaje mieć to znaczenie. Wytresowałaś sobie już mnie- Parsknąłem rozbawiony.

  Nagle, przeturlała się na mnie. Złapała mnie za ręce i przycisnęła je ponad moją głową. Mrużąc oczy pytała.

- Nie podoba ci się?

Spoważniałem w jednej sekundzie. To pytanie było czystą retoryką. Mierzyliśmy się wzrokiem, choć dokładnie nie mogliśmy dostrzec koloru naszych tęczówek. 

- Jesteś jedyną kobietą, która mnie uwiodła. Niczego nie rozumiem. Już nie ufam sobie, więc muszę zaufać tobie.

Puściła moje ręce, kładąc głowę na mojej piersi.

- Czy będę wiedział, jak mam się zachować przy tobie? Nie chce cię urazić. – pytałem o coś co było istotą moich relacji z Koką. Tej gry płci, która toczyła się przed moimi oczami cały czas, a ja czułem się jedynie statystą.
- To ciągle ja- jęknęła w moją skórę- Przecież potrafisz zdjąć to ciało i zobaczyć coś więcej?
   Zmieszałem się. Tak, miała rację, ale tak silny był we mnie przymus, by być z mężczyznami, by ta namiętność do nich, mogła się realizować, że odrzucałem ze wstrętem wszystko co kobiece. Nieustająco osoby, którymi byłem zainteresowany, filtrowałem jedynie przez płeć.A teraz, ta kobiecość mnie przytłoczyła, odurzyła i byłem pogubiony, bez żadnego doświadczenia w tej materii.
- Potrafię- zapewniłem ją, choć tak naprawdę ciągle miałem mętlik w głowie.
Ona tak bardzo chciała mi wytłumaczyć siebie. Podjęła decyzję, by zedrzeć z siebie wszystko, obnażyć się do rdzenia swojego istnienia.
-Wiesz, wydawało mi się, że wszystkie moje niepokoje odejdą, kiedyś tam na początku mojej drogi. Łudziłam się, że właśnie zrozumiałam samego siebie, że przyszedł kres mojego cierpienia, kiedy stanę się kobietą. To wydawało mi się tak genialne w swojej prostocie. Było zapowiedzą zgody pomiędzy tym co czułam, a tym, jak widzieli mnie inni. Tak bardzo pragnę tej zamiany, tak bardzo jestem podekscytowana tą myślą. Szansą na normalne życie. Ja jestem przecież nią, a ona zawładnęła mną. Czepiam się tej myśli jak koła, które nie pozwala mi utonąć w ciemnej otchłani nieakceptacji. Spotykam wtedy VIP’a, który otwiera przede mną światy, rozsuwa zasłony, podnosi kurtyny. Kocham go jak nikogo wcześniej, jest tym wyczekanym, najbardziej mi oddanych mężczyzną, który ma dodatkową moc, potrafi urzeczywistnić moje marzenie. Pławie się w wizjach, czułych słówkach i fantazjach, w światach do których nie było dla mnie wcześniej wstępu. Widzę jego miłość i swoje uczucie i myślę, że nareszcie spotkało mnie szczęście. Po to warto żyć, aby dojść do tego punktu. Zatrzymuje się w transrzeczywistości, nie jestem tu, ale jeszcze nie jestem tam. On z miłości do mnie tworzy bańkę wokół mojej osoby, która mieni się wszystkimi kolorami tęczy.
   Miałem się stać tym kim byłem. Miała być tym kim jestem. Była jak słodki demon, który zabiłby wszystko co było wcześniej i wprowadziłby do świata, który przecież już doskonale znałem, ciągle na niego spoglądałem. Poczułem to jednak dokładnie, że zniszczy to co nie pasowało, każdy szczegół który by nie był zadawalający w doskonałym obrazie. Kiedy ta świadomość nadeszła, że Kuba musi odejść bym przyszła ja, przeraziłam się. Miałam zamordować kogoś mi najbliższego, kogo kochałam, kogo w żadnym aspekcie nie nienawidziłam, ani ciała, ani tego kim był. Gdyby odszedł czyż nie cierpiałabym jeszcze bardziej? Ona kusiła, ona miała moc w sobie i cudowne atuty w ręku, łącznie z miłością VIP’a. Gdybym czegokolwiek był pewien- Westchnął- Kocham ją, kocham jego. ON jest mną, ONA kreuje mnie. Jestem tym kimś po środku, tym kimś pomiędzy ona i on. To jest tak spójne, to tworzy mnie, więc niczego nie jestem w stanie wyrzucić poza nawias. To jak wyszarpanie połowy duszy, bez której nie da się żyć. 
    Emocje go poderwały do pozycji siedzącej, by mógł dalej mówić z dłonią zawieszoną gdzieś na szyi.
-I jeśli ktoś chce dowodu, jedynie głupiego dowodu fizycznego, to już go ma, może dotknąć by uwierzyć. Posiadam teraz atrybuty kobiecości i męskości dla niedowiarków. Cóż za ironia, że wreszcie tak jest, że moje ciało świadczy o tym jak się czuje. Wiesz co to jest mimikra?- nagle zapytał, w odpowiedzi kiwnąłem głową- To jest sposób dostosowania, chyba która ja uprawiam. Ale wiesz co zauważyłam? Nie wiem jakby to było moje i na poziomie mnie satysfakcjonującym, dla ludzi jestem jeszcze bardziej widoczny, dziwny, nieprawdziwy – Pokręcił głową, na znak, że nie umie mi tego lepiej wytłumaczyć- Nawet jeśli nie mówią tego głośno, to intuicyjnie czują, że właśnie tak jest, że gra jakaś fałszywa nuta.
Obrócił się w moją stronę , dotknął mojego czoła, bo zmarszczyłem je.
- Nie martw się Madras- pogładził moją głowę dłonią- Ja w swojej istocie człowieczeństwa, kocham cię.
Byłem zmieszany, jednocześnie wiedziałem już coraz więcej. Pierwszy raz powiedział to na głos, że mnie kocha. Serce znowu ruszyły przyśpieszonym rytmem, a ja rozpływałem się dalej pod wpływem tego wyznania. Nie chciałem abyś coś mi umknęło, dlatego byłem niezwykle skupiony na każdym słowie, wypowiadanym przez karminowe usta, których koloru mogłem się tylko domyślać w ciemnościach, które nas otaczały.
- Kiedy się zawahałem, na tej drodze ku kobiecości, kiedy wszystko się  zaczynało rozpadać, spotkałem ciebie. – Spojrzał na mnie- Pomyślałem, że uwolnisz mnie od tego bym nie kochał, będzie mi łatwiej. Obojętnie kogo miałabym przestać darzyć tym uczuciem, Kubę czy VIP’a, musiałam tego się nauczyć.  Ty jednak dokonałeś czegoś innego, utwierdziłeś mnie, że można żyć pomiędzy.
Uniosłem się na łokciu i popatrzyłem w te regularne rysy, chciałem by Koka także spojrzał na mnie, ale on teraz miał zawieszony wzrok gdzieś na półce z książkami. Nie wiem czy dałem świadomie takie przyzwolenie, ale on to tak interpretował. Po tych słowach pełnych emocji zrozumiałem jedno.
- Ale ty cierpisz, cały czas cierpisz, cokolwiek zrobisz, dokonasz złego wyboru.
Zacisnął niezwykle mocno powieki, palce zgarnęły kołdrę i zamknęły się na niej w desperackim ruchu.  Spiął się cały, a ja w odruchu, przycisnąłem wargi do jego ramienia.
- Przestań. Już przestań- błagałem- Księżniczko? – uniosła głowę- Pamiętasz, to łóżko, to bezpieczeństwo, ja zawsze schowam cię w swoich ramionach.
Wcisnęła się desperacko we mnie.  I powiedziała, tak cicho, że ledwie to usłyszałem.
- Wybieram ciebie.
Nie zwróciłem za bardzo wtedy uwagi, na te słowa, było ich tak wiele tamtej nocy, a każde równie istotne. Wybierał mnie w tamtym momencie, bo godziłem się na to zatarcie płci, bo już w pełni Kokę akceptowałem. Sam nie wiem, kiedy to się stało, nie umiałem wskazać momentu, tej granicy, gdy przekroczyłem sam siebie nie dziwiąc się już niczemu i przyzwalając na wszystko.
- Czy rzeczywiście tego pragniesz? Pokazać się ze mną? Prosiłeś o to.
Teraz po tym nowym przeżyciu jeszcze intensywniej wzbierała we mnie ta potrzeba. Jak fala, której uderzenia wprowadzają ciało w chwilowy bezwład.
- Nie chce cię do niczego zmuszać, ale … to takie dziwne. Jakby to z kim jestem identyfikowało mnie, jakbym tłumaczył moją tożsamość przez osobę z którą jestem w związku.- Westchnęła i obróciła się na bok, chciała się przyjrzeć mojej twarzy i tym emocjom, które próbowałem zamienić w słowa- To, że z nikim nie jestem, także coś o mnie mówi innym. Teraz jednak mam ciebie i chce aby wszyscy o tym wiedzieli. Zobaczyli kim naprawdę jestem- patrząc na ciebie. A raczej – Zawahałem się- Zastanowili się nad tym.
Uśmiechnęła się i z ironią i politowaniem przyglądała się mojej twarzy. Dłoń obsypana srebrną biżuterią, której blask przykrywały ciemności, przesunęła się po moich włosach.
- Jak mogą na podstawie mnie budować twoją tożsamość? Wybrałeś sobie najgorszy z obiektów, Madras.
- Najlepszy- przesunąłem ręką wzdłuż jej ramienia- Nie mogłem wybrać lepszego, nikt nigdy nie dał mi tyle co ty.
- Ale jak tylko przyjrzą mi się, to większość ludzi będzie uważała, że zwariowałeś. Dziewczynę by zaakceptowali, chłopaka może by przełknęli, ale kogoś takiego jak ja?- Pokręciła głową- Natychmiast odrzucą. Nawet nieświadomie. To jest… to jest element przetrwania. Musisz wiedzieć z kim masz do czynienia. Płeć to jest główna cecha na podstawie której wszyscy cię identyfikują. Kiedyś taki Neandertalczyk od razu musiał się zorientować, czy ma zdzielić przez łeb rywala, czy ma tą laskę zrobić. I nic się nie zmieniło.
Śmiałem się w poduszkę.
-Ciebie najpierw zdzielą przez łeb, a potem wydupczą.
Szturchnęła mnie. Ja nie przestawałem chichotać, było mi tak lekko. Jakby wszystkie maski opadły. Czułem się nie tylko panem sytuacji, ale i całego świata. Tutaj w tym łóżku z Koką u boku już nic nie mogło być nie do przezwyciężenia. Byłem na fali dlatego tłumaczyłem sam siebie. 


- Teraz ważniejsze jest z kim sypiasz. Musisz to koniecznie nazwać: lesba, homo, gej , bi – sri – pi i co tam kurwa jeszcze sobie wymyślą. A niech spróbują teraz ciebie do którejś kategorii przyporządkować, a potem niech wsadzą i mnie do swoich teorii. Zapewniam cię, będą mieli problem – Zaśmiałem się znowu w poduszkę- Kurewsko to ich zmieszanie i zdezorientowanie mnie bawi. Chciałbym ich miny zobaczyć. 

   Niezwykle łatwo przychodziło mi wypowiadać takie kwestie, w przystani mojego łóżka, pomiędzy ramionami Koki. Upity doznaniami i słowami, nie widziałem ostro obrazu rzeczywistości, która nas weryfikowała. Tamten świat zewnętrzny istniał gdzieś obok, nie musiałem się na razie z nim mierzyć. Normy, skoro je ciągle łamałem, musiały też ulec modyfikacjom w przypadku innych, tak mi się wtedy wydawało. Chciałem krzyknąć- „patrzcie to nic trudnego”. „Na jakim etapie ewolucji jesteście, skoro tego nie rozumiecie? Ciągle w tej epoce kamienia łupanego?” Patrzyłem na innych z wyższością, posiadanej wiedzy, wszechogarniającej mnie tolerancji i zgody na inność. Jednocześnie za wszelką cenę chciałem nas wcisnąć do tego świata, gdzieś się pokazać, bym mógł na podstawie reakcji innych, ustalić granice związku z Koką. Zależało mi na tej widoczności, prowokowania otoczenia, bym mógł się wykazać, bronić nas i tego co nas połączyło. To co było niewątpliwe jeszcze ważniejsze, to to, aby Koka dostrzegł, że naprawdę się zmieniłem i wyposażył mnie w moc stawiania oporu jeśli ktoś chciałby go skrzywdzić. Pragnąłem, aby mi zaufał, zobaczył, że jestem zdolny zaopiekować się nim. Nie byłem w stanie tego udowodnić inaczej niż w konfrontacji z tą przestrzenią poza nami.
Koka niespokojnie się poruszył. On chyba miał inne zdanie na ten temat.
- Przepraszam, za moje tchórzostwo i brak wiary, ale instynkt mi podpowiada, że to nie jest dobry pomysł. Boję się, że jeśli inni dowiedzą się o naszym związku, wszystko się skończy.
- Nie bój się. Ja już wszystko rozumiem, nie pozwolę, aby inni cię ranili.
- Ja się nie boję o siebie, do tego jestem przyzwyczajona, ja się boję o ciebie. – Spojrzała na mnie , w słabym świetle błysnęły oczy- Martwię się, że nie poradzisz sobie z tą presją wokół.
   Chociaż oburzyłem się na początku na te słowa i zapewniałem ją, że jestem na to gotowy- miała rację. Ja, który nawet nie znalazłem tyle odwagi w sobie, by przed kimkolwiek zrobić comming out, miałbym wziąć odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale też za Kokę? A może się myliła? Może moja siła tkwiła w tym, że mi na niej zależało, jak na nikim nigdy wcześniej