Czarny (II)
Zgodnie z obietnicą zabrałem go do swojego
mieszkania. Matka przywitała nas w progu i z przerażeniem spoglądała na Kokę,
prawie nie słuchając moich tłumaczeń co się stało i dlaczego musiałem go zabrać
do nas. Powtarzała jak zaklęcie „O mój Boże” jakby ta modlitwa była jedyną
uzdrawiającą w takich przypadkach. Wcale nie podobał mi się pomysł jego
obecności w naszym domu, ale sytuacja tak się pokomplikowała, że dzisiaj
wydawało mi się to najlepszym rozwiązaniem.
Zostawiłem go w łazience, bo twierdził, że natychmiast musi się umyć, bo
nie wytrzyma dłużej, a sam pobiegłem do apteki po leki i lód którego w domu nie
mieliśmy. Nie wiem czy po tylu godzinach od pobicia, okładanie zimnym
opatrunkiem, ma jakiś sens, ale to jedynie przychodziło mi do głowy w kwestii
pomocy doraźnej.
Kiedy wróciłem, zastałem Kokę na moim łóżku, w mojej
białej podkoszulce i szarych spodniach od dresów, czytał książkę. Był kimś
zupełnie innym, niż przed kilkoma dniami, a to wrażenie dodatkowo potęgowały te
włosy, których kolor wydawał mi się taki dziwny.
- Kochasz książki – stwierdził rozglądając się po
moim pokoju, w którym rzeczywiście wszystkie ściany były zajęte przez tomy
literatury wszelkiej. Moje zbiory,
których początek sięgał bajek dwulatka, mieściło całe moje życie, zamknięte w
papierowej biografii kart pisanych przez innych.
- Masz też duże łóżko…- chciał jeszcze coś
powiedzieć, ale mu przerwałem
- Przyniosę lód, powinieneś przynajmniej trochę koło
oka go poprzykładać.
Wróciłem po dwóch minutach z plastikowym woreczkiem
wypełnionym zimnymi kostkami. Odebrał ode mnie ten pakunek i przyłożył w
okolice łuku brwiowego. Ja tymczasem przechyliłem się przez jego ramię
zaglądając jaką książkę wybrał z mojej biblioteczki. Trochę speszony pokazał mi
okładkę „Dzieci z Bullerbyn”.
- Tutaj czuje się całkowicie bezpiecznie.
Rozumiałem go doskonale, to było to uczucie, które i
mi towarzyszyło kiedy jako dziecko odkrywałem różne światy, w których
zaczynałem żyć wraz z bohaterami książek. Koka chował się tam, gdzie nic nie
mogło go zaskoczyć,
- Księżniczko?- odsłonił drugie oko by na mniej
spojrzeć- Musisz się przespać.
Pokiwał twierdząco głową, ale się skrzywił, jakbym
proponował mu wizytę u dentysty. Splótł ręce i przyłożył do policzka jak ktoś
ogromnie zmartwiony.
- Tak bardzo jestem zmęczony, ale boję się zasnąć.
- Jesteś bezpieczny- Chciałem to powiedzieć w
żołnierskich krótkich słowach, ale głos mnie trochę zawiódł i na fali emocji
dodałem- Będę tutaj.
- Dziękuje- powiedział to cicho przewracając bez sensu
kolejne kartki książki- Czuje się bardzo głupio, że zawracam ci głowę. Nie
gniewasz się na mnie?
- Spieprzyłeś mi cały dzień, jestem wściekły na
wszystkich łącznie z tobą, nie nic to nie ma wspólnego z gniewem- Choć powiedziałem
to ironicznie, sam się po sekundzie wstydziłem tych słów- Chyba jednak
powinienem się czuć wyróżniony, prawda?
- Nie mogłem zadzwonić do żadnego z nich, nie
zniósłbym histerii, wolę że się na mnie złościsz.
No tak pokrętne tłumaczenia, wybrał mnie bo liczył
na to, że się wścieknę na niego. Cóż za paradoks. Już byłem tym zmęczony,
dlatego podniosłem się ciężko z łóżka. W tej sekundzie matka zaczęła pukać do
drzwi, zajrzała do środka i pytała czy coś zjemy?
Spojrzałem na Kokę, który pokręcił przecząco głową.
Ja wyprowadziłem ją z pokoju i jeszcze raz tłumaczyłem żeby dała mu spokój, że
zalecenia lekarskie są takie w przypadku szoku. Rozejrzałem się po kuchni.
- Mamo jak się robi rosół?
- Marcin, ja ugotuje rosołu jeśli chcesz – Była
lekko zdezorientowana całą sytuacją.
- Nie, ja to zrobię jeśli mi powiesz. To chyba
najlepsza rzecz dla takich rekonwalescentów jak on?- chciałem wiedzieć
- Tak, to gęsty wywar z mięsa, ma taką właściwość.
- To świetnie, to powiesz mi jak to się robi.
Wymieniała wszystkie składniki i już po minucie
stwierdziłem z żalem, że zalanie kubeczka z zupką w proszku jest w obszarach
mojego entuzjazmu dogodzenia Koce. Po następnej chwili próbowałem w niego wlać barszcz
w postaci rozpuszczonego proszku, ale się opierał.
- Musisz coś zjeść.
- Nie teraz, Madras- Mówił jakby mnie błagał-Odpuść
sobie wszystko, zachowuj się jakby mnie nie było. Naprawdę mogę się wcisnąć pod
ten kaloryfer.
- O jaaaa, biedny mały Koka, zafochowany, umrę z
głodu na złość wszystkim.
Przymknął powieki. Zacisnął pięści jak małe dziecko,
zaczerwienione i poobijane kostki zmieniły kolor. Na pewno teraz bardzo
żałował, że do mnie zadzwonił. Ja z kolei nie mogłem pojąć tego irracjonalnego
zachowania, drażniło mnie. Matka znowu pukała do mojego pokoju. Tym razem nie
weszła tylko próbowała mnie wywołać.
- Marcin pozwól na chwilę.
Posłusznie stawiłem się koło niej, chcąc się
dowiedzieć, co się znowu dzieje. Trzymała rzeczy Koki w ręku, a właściwie na
jednym palcu i spoglądała pytająco.
- Nie wiem, zrób z tym co chcesz, może spodni nie
wyrzucaj, bo chyba są dobre, koszula i tak jest cała podarta.
- To je przynajmniej włożę do wody, żeby plamy krwi
nie zostały na dobre- Oglądała teraz ciemne wąskie dżinsy, nie zerkając na mnie
pytała- Jak on się czuje?
Sam nie wiedziałem jak się czuje, dlatego
rozdrażniony odpowiedziałem.
- Skąd mam wiedzieć, nie skarży się na nic, nie chce
jeść i chce aby mu dać spokój- Szepnąłem przyciszonym głosem.
- Nie męcz go- radziła- niech się wyśpi.
- Sam to wiem, ale myślisz że można go do
czegokolwiek namówić? Spać się boi- zadumałem się przez chwilę- Lekarz na
pogotowiu dał jakieś tabletki na sen.
Poszedłem do kuchni, by wydobyć paczkę z lekami,
miałem pomysł, żeby przynajmniej na tą jedną tabletkę go namówić. Wywołana
postać doktora wcale mi nie poprawiła humoru, właśnie sobie przypomniałem, co
mi sugerował na temat Koki. Nie miałem pojęcia czy to prawda, ale też nie
miałem ochoty z nim poruszać tego tematu.
Kiedy wróciłem, nadal czytał „Dzieci z Bullerbyn”,
siedział na brzegu łóżka i nie zwracał na mnie uwagi. Może z nim właśnie trzeba
jak z dziećmi, sposobem a nie racjonalnie, pomyślałem.
- Skoro nie będziesz spał, chcesz coś zobaczyć?
Uniósł głowę znad książki, nos i siniak wokół oka
zmieniały kolor na ciemniejszy, wyglądał jak pies pluto z jedną łatą na pysku. Przynajmniej
zainteresował się tym co do niego mówiłem. Wyciągnąłem spośród ogromnych tomów,
takich których nie można objąć jedną ręką, kolorowy album.
- To opracowanie zbiorów galerii brytyjskich - wyjaśniłem- Jest tam jeden taki obraz…. Tak
bardzo przypomina mi twojego konia.
Rozłożyłem album na łóżku i wolno przewracałem
kartki, kiedy trafiłem na ten szkic o którym myślałem, gdzie jedynie głowa
konia w pełnym spięciu widniała na obrazie, Koka krzyknął
- Ekscytacja- podniósł album by lepiej mu się
przyjrzeć- To ona.
Każda żyłka, każdy miesień był doskonale uchwycony i
ta gotowość do działania, to oczekiwanie, to było tak piękne, że Koka nie mógł
oderwać wzroku od reprodukcji. Pomyślałem, że on właśnie taki jest, ciągle żyjący
w napięciu, czekający na reakcję innych ludzi, z rezerwą, która dawała mu ochronę, możliwość
zerwania się do ucieczki. Pomimo wszystko otaczał się ludźmi, bo tylko u nich
mógł dostrzec zachwyt, uwielbienie i akceptację, której potrzebował.
-Myślę, że jest tu jeszcze jeden obraz konia, jestem
tego pewien.- Odebrałem mu album i podciągnąłem się na środek łóżka, by
wygodnie oprzeć się o ścianę. Koka usadowił się obok mnie i oglądał
reprodukcje, które teraz przesuwałem wraz z kolejnymi kartkami. Otworzyłem
kredową stronę na obrazie Johna Colliera Lady Godiva.
Spojrzał na niego i zakrył natychmiast obydwoma
dłońmi, tak jakby nie chciał abym go zobaczył.
- Znasz ten obraz?- chciałem wiedzieć.
Zmarszczył czoło i próbował przygryźć wargę, krótkie „Ałł” przypomniało mu
o tym, że jest pokaleczona.Wpatrywał się w swoje ręce.
- Madras, to niemożliwe - spojrzał na mnie jakby
mnie pytał czy to prawda- VIP musi znać ten obraz, mam prawie identyczne
zdjęcie.
Zamilkł ostrożnie odsłaniając reprodukcję.Wierzyłem
mu, tak bardzo mu teraz wierzyłem. Nachylił się przy przeczytać tytuł. Pokręcił
głową.
- Słyszałem jej imię, ale nie kojarzę naprawdę, kim
ona była?
Widząc jego wzburzenie, chciałem go uspokoić.
- Walczyła o to co było słuszne.
Pogładził teraz palcem głowę konia i przejechał
wzdłuż całej nagiej postaci.
- Udało jej się?
- Tak- uśmiechnąłem się.
Poczułem nagle szacunek do tajemniczego VIP’a, do
jego subtelnej gry, którą jak bluszczem otaczał Kokę, do jego inteligentnej
zabawy wszystkimi symbolami, którymi obejmował księżniczkę. Zaczynałem też
powoli odkrywać przyczyny tej niesłychanej fascynacji jaką budził, z pewnością
coś więcej poza pieniędzmi i władzą pociągało w nim Kokę. Ale pomimo wszystko,
nie było go tutaj, to nie on go odebrał z komisariatu, to nie on siedział z nim
na pogotowiu, i to nie on służył ramieniem, kiedy jego głowa znużona ciężko
opadała, tak jak teraz. Poczułem włosy Koki przy mojej twarzy, błądził jeszcze
dłonią po reprodukcji Colliera, wtulony w moją szyję, zasypiał.
Tak bardzo było mi niewygodnie z tą myślą, że stawał
się kimś tak ważnym w moim życiu, każda następna wspólnie przeżyta chwila,
zbliżała mnie do niego. Nie chciałem do nikogo się przywiązywać, nikogo od
siebie uzależniać. On wślizgiwał się w mój świat, wpełzał wykorzystując każdą
wolną szczelinę, każdą moją słabość, każde moje zawahanie. Nie posądzałem go o
przemyślany plan lecz o niewymuszoną manipulację, która dawała mu przewagę,
robił to instynktownie szukając kogoś kto mógłby się nim zająć.
Ułożyłem go ostrożnie na łóżku, zostawiając otwarty
album obok, tak aby Lady Godiva czuwała nad jego snem. Sam ruszyłem do kuchni.
Zapaliłem i światło i stanąłem przed blatem opierając dłonie na nim. Natychmiast
koło mnie zmaterializowała się matka.
- No i co ?
- Zasnął- czułem, że mówię jak znużony ojciec, który
usypiał chore i kapryszące dziecko- To jak się robi ten rosół?
Postanowiłem go jednak ugotować. Sam sobie wydałem
się śmieszny, ale czułem, że chce to zrobić. Kilka instrukcji matki i wcale
zadanie nie wydało mi się tak trudne. Ona za to patrzyła z lekkim niepokojem na
to co się dzieje w jej domu. Żeby mnie pogrążyć, pytała.
- Marcin, ale przecież ty nigdy nie gotujesz. Co się
dzieje?
- Może czas to zmienić?
Nie wierzyłem sam w to co mówię, tak samo nie
wierzyłem w to, że w moim łóżku śpi teraz Koka. Dwie godziny później, nalewałem
zupę do małej miseczki, była zrobiona pod dyktando mojej matki, ale całkowicie
samodzielnie. Czułem dumę.
Ostrożnie wchodziłem do mojego pokoju, próbując nie
zbudzić śpiącego. Koka jednak nie spał, patrzył na mnie z pół przymkniętej
powieki. Chyba bez tabletki nasennej się nie obędzie- pomyślałem.
- Gdzie byłeś?
Uśmiechnąłem się zadowolony.
- Robiłem ci zupę.
- Za bardzo się starasz Madras, już wystarczy, jest dobrze.
- Myślę ze wymagasz napojenia rosołkiem, nie możesz
się głodzić tyle godzin.
Postawiłem na biurku ciepłą parującą zawiesinę.
Przyjrzał mi się uważnie i zjadł bez słowa sprzeciwu. Kiedy skończył odwrócił się
do mnie i powiedział, bez żadnego wstępu, tak jakby cały czas trwała rozmowa,
zapewne tam w nim rzeczywiście toczyła się dyskusja, której musiałem wysłuchać.
- Wiesz co powiedziałem policjantom, kiedy
przyjechali? Kiedy jeszcze drżałem z przerażenia, kiedy trwało to całe
zamieszanie? Powiedziałem, że jestem kobietą. Wtedy tego nie rozumiałem, ale
teraz już wiem, że to było jak stygmat, który miał mnie postawić w pozycji tej bezbronnej,
tej która wymaga opieki, tej która jest słabą płcią. Tak naprawdę była to
zaawaluowana prośba do mężczyzn aby się mną zajęli.
Zamyślił się nad tym co teraz udało mu się głośno
powiedzieć.
- Koka, ja nie chce się wtrącać, ale może trzeba
podjąć męską decyzję, jakby to głupio nie zabrzmiało i stać się wreszcie
prawdziwą kobietą.
Powiedziałem to na fali tych emocji, które teraz
unosiły się w tym pokoju, nie planując tego wcześniej. Zapatrzył się na mnie,
zeskrobując jakiś strupek z ust, ale ja nie mogłem uwolnić się od widoku
długich rzęs, nawet bez makijażu, były niestandardowo długie.
- Będziesz wtedy bezpieczna- zawiesiłem głos bo
chciałem tak bardzo być poprawny w tym co czuł.
- Bezpieczny- poprawił mnie- To chyba złudne wrażenie,
a zresztą myślisz, że tego nie pragnąłem, nie próbowałem?
Tym razem zaczął nerwowo skubać brew nad podbitym
okiem. Kolejne syknięcie wyrwało się z jego ust, zapominał o tych wszystkich
ranach, które były jeszcze świeże, zmieniając zbyt gwałtownie pozycję.
- Nie miałbym z tym żadnego problemu, wiem bo przeszedłem
całą procedurę, zacząłem brać hormony, byłem zakwalifikowany do operacji, na
dodatek VIP bez mrugnięcia ją by sfinansował, ba na czerwonej poduszce
przyniósł by mi tą kasę. To najbardziej oczekiwany przez niego wydatek, taki
który planował od dawna, taki do którego prowadziły go wszystkie wcześniej
wydane na mnie pieniądze.
Zaczął szybko oddychać, zdenerwował się tą rozmową. Przyłożył
dłoń do piersi jakby coś chciał koniecznie ochronić.
- Madras, wiesz co on powiedział? Co jeszcze
bardziej mnie motywowało, żeby stać się kobietą, stać się kimś najważniejszym w
jego życiu, kimś kto nie będzie w cieniu a naprawdę obok niego? Powiedział, że
się rozwiedzie i się ze mną ożeni. Wiesz co to znaczy dla kogoś takiego jak ja?
To są najpiękniejsze słowa, które możesz usłyszeć od ukochanej osoby, tak
przynajmniej mi się wtedy wydawało, że pomimo wszystko on chce być ze mną i to
właśnie dla niego, też dla niego, zrobiłbym to.
Czekałem z napięciem, na to ale, które cały czas
gdzieś wisiało w tych zdaniach, bałem się odezwać, bałem się że zadam jakieś
głupie pytanie. Koka był na tyle już pochłonięty swoją opowieścią, że chciał
wszystko do końca mi wytłumaczyć.
- Słowo rozwód jednak drążyło mój umysł. Sam
pochodziłem z takiej rodziny i nigdy nikomu tego piekła nie życzę, a tym
bardziej dzieciom VIP’a. Jego dzieciom, tym małym ludziom w których płynie jego
krew, czułem, że są moimi nie nazwanymi kuzynami, braćmi, siostrami. W
jakikolwiek sposób bym ich nie określił, byli mi bliscy i czy miałem prawo im zabrać
ojca, narażać ich na cierpienie, które sam wcześniej przeżywałem? VIP mnie
przekonywał, że nie jestem w stanie urządzić tak świata aby wszyscy byli
szczęśliwi, zaczęło go denerwować moje wahanie. Pół roku temu przestałem brać
hormony, bałem się że jeśli będę już fizycznie kobietą, jeśli stanę się nią
naprawdę, nic go nie powstrzyma, wolałem żyć w tym zawieszeniu. Mieć tylko jego
cząstkę, ale nikogo nie krzywdzić. Pomyliłem się, on miał rację nie byłem w
stanie urządzić tak świata aby wszyscy byli szczęśliwi. Bo tym który
najbardziej teraz cierpiał był VIP, nie mógł się pogodzić z moją decyzją.
Tłumaczył, prosił, błagał, eskalował jednak siłę nacisku, pozostał mu szantaż, zagroził
że wszystkiego mnie pozbawi. Ale czym on bardziej nalegał, tym ja sam się
bardziej utwierdzałem w tym, że nie powinienem tego robić. Pojawiła się obojętność,
oziębłość a na dodatek stał się bardzo wymagający. Nigdy go takiego nie
widziałem, on jednak zaciskał powoli potrzask w którym się znalazłem. Najbardziej
mnie zabolało, kiedy mi wykrzyczał, że dał mi szansę przeobrażenia się z
poczwarki w motyla.
Koka prychnął i zawiesił wzrok gdzieś wysoko przy
suficie.
- Był ślepy, po prostu tak ślepy. Madras, ja całe
życie czułem się motylem. Ja nim jestem, nic to nie ma wspólnego z tym jakiej
jestem płci. Nawet teraz gdy mam twarz w tak strasznym stanie, nadal nim jestem
i nikt mi tego nie odbierze, a tym bardziej zmiana płci mi tego nie podaruje.
To jest we mnie. I jeśli ktoś mnie kocha nie za to kim teraz jestem, ale za
to jakim chce mnie widzieć, zaczyna mnie
przerażać. I wiem teraz, że wtedy kiedy będę gotowy zrobię to tylko i wyłącznie
dla siebie.
Ukrył twarz w dłoniach.
- Przepraszam cię, ten wypadek kompletnie mnie rozbił,
rozpadam się na części pierwsze, nie słuchaj tego co mówię, majaczę.-
westchnął- Najgorsze jest to, że ja sam nie wiem czego chce.
- Mówisz z sensem, przynajmniej ja nie mam problemów
ze zrozumieniem- Chciałem mu dodać jakoś otuchy
- A co ty myślisz o Koce? Porąbany gość?- chciał się
uśmiechnąć ale syknął.
- Ja znam Kokę, tylko takiego, który buja się na
granicy obu płci i ze zdziwieniem muszę stwierdzić, że chyba go dosyć lubię. Inaczej
byś mi tutaj nie siedział i nie wypłakiwał się
nad swoim pogmatwanym życiem, wykopałbym cię pod most.
Zaczął niespokojnie się kręcić, spojrzał na drzwi i
na mnie. Pomyślałem, że może chce uciec po tych słowach. On jednak po chwili
poderwał się z łóżka i z krótkim „niedobrze mi” wypadł z pokoju w kierunku
łazienki. Ja za nim, by się zatrzymać pod drzwiami i słuchać jak się krztusi.
- Koka, pomóc ci?
- Nie- usłyszałem zduszone zaprzeczenie.
A ja uświadomiłem sobie, że mój z takim zaangażowaniem
robiony rosołek, wylądował właśnie w kibelku. Kiedy wyszedł po dwóch minutach już
miałem przygotowane dla niego instrukcje.
- Masz się nie ruszać, nie wzruszać, nie machać
głową, odpoczywać. I nawet nie waż się sprzeciwiać, połóż się a ja przyniosę
tabletkę nasenną.
Ciężko westchnął, ale wykonał polecenie. Leżał
wpatrzony w jeden punkt, a oczy zaszkliły się teraz dziwnie.
- Co znowu? Będziesz płakał?- w lekkiej panice
pytałem- Czy znowu jest ci niedobrze.
- Nie. Naprawdę mógłbyś to docenić, przecież nie
rozklejam się, nie chce cię denerwować.
- Doceniam, nawet nie wiesz jak bardzo,
doceniam.
-Madras, jest mi naprawdę ciężko, jeszcze nigdy nie
żyłem w takim zawieszeniu, jeszcze nigdy nie trwałem w takim niezdecydowaniu i
nigdy nie czułem się tak zagrożony, że to co najcenniejsze wymyka mi się z rąk.
Głos się zaczął łamać, a twarz wykrzywiła się w
bólu.
- Miałeś się nie rozklejać- przypomniałem mu ale
było już za późno, łzy zaczęły płynąć po obitej twarzy. Był teraz tak
niepodobny do siebie, tak inny.
- Dzisiaj musisz wytrzymać do końca- pociągnął
nosem- zaufanie jest jak książka, mogę ją podarować tylko tym, którzy umieją ją
przeczytać.
Cóż za dar, którego tak naprawdę nie chciałem, który
mi wepchnął w ręce i kazał się z nim mierzyć.
- Wcale mi się to nie podoba, a najbardziej to, że
mi tu ryczysz. Trzymaj fason Koka- próbowałem go namówić.
- Madras, to moja wina- zaczął wycierać ręką oczy.
- Uspokój się, żadna twoja wina, co to znowu za
wymysły- choć kompletnie nie wiedziałem do czego tym razem nawiązuje.
- Poszedłem tam- zawył teraz jak raniony pies- żeby
mnie pobili, chciałem tego.
- Co?! – tyle tylko mogłem z siebie wydusić.
- Nie pomogłeś mi, a tak bardzo chciałem się uwolnić
od tego uczucia, bo wczoraj , wczoraj – znowu zaszlochał- złamałem się, chciałem
coś poczuć, cokolwiek, jeśli nawet byłaby to nienawiść, aby tylko nie była to
obojętność.
Nie miałem słów, zabrakło mi ich. Powinienem coś
powiedzieć, nie umiałem sprecyzować żadnej myśli, słuchałem skamieniały.
- I wtedy kiedy mnie bili i kopali, dopiero zrozumiałem, że chce żyć, naprawdę żyć.
- Koka to niemożliwe, ty gadasz kompletne głupoty,
masz wstrząśnięcie mózgu, coś ci zrobili w głowę.
- Nie - pociągnął nosem- to jest prawda, nie zniosę
obojętności, rozumiesz. Karania mnie za to kim jestem teraz oziębłym
przyzwoleniem, martwym uczuciem, wyrzuceniem gdzieś na obrzeża istnienia,
ciekawostką przyrodniczą. Ja nie potrafię tak żyć. Ja potrzebuje tej akceptacji,
której mnie pozbawiono.
Wziąłem haust powietrza. To nie mieściło mi się w
głowie, co prawda słowa poskładane w zdania były skierowane w moim kierunku,
ale nie bardzo rejestrowałem je, albo nie chciałem by dotarł do mnie ich sens.
-Uspokój się, histeria jest złym doradcą.
Tak naprawdę to ja wpadałem w histerię. Patrzyłem na
tą kulącą się postać, której ramiona od czasu do czasu wstrząsał szloch i już
nie byłem w stanie ogarnąć skomplikowania uczuć, które nią targały. Przyciągnąłem
go do siebie i przytuliłem. Ten gest zamiast pomóc i go uspokoić, wydobył z
niego jeszcze silniejszy płacz.
- To był ciężki dzień- powiedziałem
- Ja nie potrafię – zakaszlał w moich ramionach,
dusząc się łzami- ja nie potrafię być taki jak ty.
- Wiem Koka.
Zatrzymałem wzrok na porzuconej książce w kolorowej
okładce. Nie wypuszczając Koki z ramion sięgnąłem po nią. Otworzyłem na
pierwszej stronie i przeczytałem.
„Nazywam
się Lisa. Jestem dziewczynką, to chyba od razu widać z imienia. Mam siedem lat
i wkrótce skończę osiem. Czasem mama mówi:
- Jesteś dużą córeczką mamy, możesz więc chyba
dzisiaj wytrzeć naczynia...
Czasem zaś Lasse i Bossę mówią:
- Takie brzdące nie mogą się z nami bawić w Indian.
Jesteś za mała!
Dlatego też zastanawiam się, czy właściwie jestem
mała, czy duża. Jeśli jedni uważają, że jestem duża, a drudzy , że jestem mała,
to pewnie jestem w sam raz. „
- Jesteś w sam raz- szepnąłem mu we włosy.
Milczał, ale wydawało mi się, że przestał płakać.
- Chcesz posłuchać dalej?
Poczułem jak kiwnął głową.