Czym był bliżej centralnego campusu tym ogromny
budynek coraz bardziej go przytłaczał. „Przyzwyczaję się, przyzwyczaję się”
powtarzał sobie w duchu, aby tylko te wszystkie napuszone pawie mu nie
utrudniały życia to będzie do wytrzymania w tym miejscu.Poprawił pasek od torby i ciągnął swoją
walizkę, której kółka wydawały nieprzyjemny odgłos na asfalcie ulicy, którą
nikt nie jeździł. Droga prowadziła tylko w jednym kierunku, jakby wędrowiec nie
miał wyjścia tylko kroczyć do głównego wejścia Bedford. Wszystko tutaj było trochę
odrealnione i te budynki jak z ilustracji książeczki z bajkami i te trawniki
równo przystrzyżone, ładnie i czysto, trochę nieprawdziwe .To zupełnie inny
świat, po szarym i nieuporządkowanym Londynie. Przypomniał sobie najlepsze
miejsca w których ostatnio bywał i sam do siebie zaczął się śmiać, tak on
zdecydowanie jest z innego świata. Nagle uświadomił sobie coś bardzo ważnego,
musi się przestawić na specjalne artykułowanie
dźwięków. Ojciec miał rację cockneyem to sobie może w domu pogadać ewentualnie
ze znajomymi, ale jego elegancki arystokratyczny akcent, który był wynikiem
wielomiesięcznych ćwiczeń, otworzył mu już wiele drzwi, tutaj był niezbędny. Na
szczęście nie miał problemów z naśladowaniem dźwięków, ale tym razem będzie
musiał się podwójnie pilnować, w tym miejscu jego język nigdy nie będzie wolny.
Od tego czy będzie kontynuował tą maskaradę z wielce arystokratyczną rodziną zależy
przecież czy zostanie w tej szkole. A to było jego marzenie by dostać się na
najlepszą uczelnie. Miał plan, który rodził się w nim od dwóch lat, już
dokładnie wiedział co chce robić w przyszłości więc nic i nikt nie stanie mu na
drodze.
Odruchowo przyklepał włosy żeby za bardzo nie
starczały, kiedy zobaczył małą grupkę młodszych od niego chłopców
rozmawiających tuż przy ogromnych drzwiach. Postanowił zapytać ich gdzie są biura szkoły.
- Witajcie – zawołał z daleka- Szukam biura.
Tamci oderwali się od swojej rozmowy i spojrzeli
na niego ze zdziwieniem. Tak z pewnością wyglądał jak ET, który przed chwilą
wylądował. Oni jednakowi ziemianie, on ten inny. Jeden z chłopców postawił nogę
na schodku i lekko wychylając się zza gzymsu ,ręką wskazał mały budynek,
tuż za dziedzińcem. Ponieważ tamci się nie odzywali, tylko spoglądali na niego
jak na dziwadło, Wiktor też nie miał zamiaru za nic im dziękować, ruszył bez
słowa we wskazanym kierunku. Wkroczył na dziedziniec, gdzie się roiło od
uczniów w różnym wieku, gwar śmiech i przepychanki. Normalna przerwa,
stwierdził z zadowoleniem Vicky. Tuz przy nim zmaterializował się chłopak na
rowerze. Tym razem nie musiał nic mówić bo tamten zaczepił go pierwszy.
- Jesteś nowym chłopakiem, który będzie pomagał
Johanowi?
Wiktor zrobił zdziwioną minę i zatrzymał się na
chwilę. Osłonił ręką oczy od słońca bo nie mógł wprost spojrzeć na rudoblond
rowerzystę, promienie oślepiały go w tej chwili.
- Jakiego Johana?
- Ogrodnika – poinformował go zadowolony chłopak-
Nie wiesz gdzie będziesz pracował?
- Bynajmniej- znudzonym głosem odpowiedział
Wiktor, ale właśnie wszystko zaczęło się w nim gotować- Mógłbyś mi wskazać
biuro szkoły, John?
- Ja nie jestem John- tamten się oburzył- mam na
imię Cliford i proszę aby w taki sposób się do mnie zwracano.
Och, właśnie otrzymał pierwszą lekcję z jakimi
ludźmi będzie miał do czynienia. Luz i swoboda, która królowała w jego życiu
przez ostatni rok nagle miała się ulotnić na rzecz, sztywnego konformizmu
żywcem wyjętego sprzed stu lat. Mamy już dwudziesty wiek, chciał krzyknąć do
tamtego a ja nie jestem twoim sługusem. Powstrzymał się, zacisnął wargi i bez
słowa minął właściciela rudoblond czupryny. Po chwili stał już przed białym małym
budynkiem, który wyglądał jak z klocków w porównaniu z główną siedzibą szkoły.
Pokonał kilka schodków mając nadzieje, że kogoś jeszcze zastanie o tej porze. I
rzeczywiście miał szczęście, sekretarka siedziała za biurkiem i wybijała rytm
palcami na maszynie. Zostawił walizkę i torbę przed drzwiami i grzecznie
chrząknął w progu
- Taaaa? – otyła kobieta koło sześćdziesiątki nie
oderwała nawet na sekundę wzroku od tego co pisze.
- Czy mógłbym prosić o przydział mojego nowego
lokum- Wiktor użył swojego najbardziej słodkiego głosiku , który i tym razem
poskutkował. Sekretarka zerknęła na niego znad okularów. Zmarszczyła brwi
widocznie niezbyt zadowolona tym co ujrzała.
- Jesteś nowym uczniem, czy to jakiś objazdowy
cyrk?- upewniła się
Zapewnił ją, że jest nowym uczniem i próbował się uśmiechnąć,
choć wzmianka o cyrku była co najmniej niegrzeczna. Zapytała go o nazwisko a
potem zniknęła na dobre kilka minut w pokoju obok. Wiktor ciekawie rozglądał
się po starym biurze, którego centralne miejsce zajmowało ogromne, ciężkie
biurko. Po bokach stały dwa imponujące regały z pięknie rzeźbionymi bokami. One
są stworzone by przechowywać w nich tylko stare szacowne dzieła, pomyślał
Wiktor, takie których przesłanie nigdy
nie przeminie, a ludzkość już wiecznie będzie się nimi zachwycać. Zamiast historycznych woluminów, cały wystrój
psuły kolorowe segregatory. Samo biuro robiło jednak ogromne wrażenie na
chłopaku. Vicky wciągnął powietrze by poczuć zapach tych wszystkich wieków
które kryły się w zakamarkach tego pokoju.
Po chwili sekretarka wróciła z naręczem kartek i tekturek.
- Tydzień spóźnienia- znowu zacisnęła usta i chyba
miała ochotę pogrozić mu placem ale jedynie machnęła plikami które miała do
przekazania nowemu uczniowi
- To jest numer twojego pokoju, dwójka – wyjaśniła
zwięźle- To jest kartka do stołówki, to jest karta zakwaterowania wróć z nią
jutro jak wypełnisz- przekładała kolejne kartoniki- To jest talon na mundurki w
garderobie, poprawki też tam możesz zrobić jak coś nie będzie pasowało, to jest
lista sprawności, to jest kartka do pielęgniarki, to jest lista klubów, to jest
regulamin Bedford, przeczytać i podpisać wrócić do mnie, to jest talon na
przybory higieniczne…
Wiktor już w połowie tego monologu zapomniał do
czego służy kolejny kartonik miał tylko nadzieję, że wszystko jest opisane.
Podrapał się w głowę.
Sekretarka czujnie zerknęła na jego włosy i jej
palec wystrzelił w ich kierunku
- Obciąć do pożądanej długości, fryzjer jest w
środy- poinformowała zwięźle
- Ale…
- Regulamin - wskazała na maczkiem zapisaną kartkę
– Ale…
próbował dalej Wiktor- To jest uzgodnione z dyrektorem, ja muszę mieć trochę
dłuższe włosy.
Sekretarka otworzyła usta i cofnęła się do teczki
z wymalowanymi równiutko literami Wiktor James Hamilton. Przewróciła papiery i
z satysfakcją zwróciła się do niego.
- Nie oszukuj- teraz powiedziała stanowczo –
Niczego tu takiego nie ma, a kłamstwo- znowu utkwiła wzrok w kartce z
regulaminem- Jest tutaj surowo karane.
- Ale…. – Wiktor znowu próbował, ale chyba starsza
pani była zaprawiona w bojach z podrastającymi chłopakami wcale nie wyglądała
na taką która miałaby zmienić zdanie.
Vicky tylko dodał na pożegnanie „Jutro to wyjaśnię”.
Skłonił się nisko podziękował i z
naręczem kartek które mu nie ułatwiały dźwiganie bagażu ruszył na poszukiwanie
pokoju. Swojego nowego mieszkania na co najmniej kilka miesięcy. Tym razem
spacer miał być o wiele dłuższy, wszedł w boczną uliczkę , szukając domu o nazwie Bromham.
Kierowano go do dość wysokiej budowli z czerwonej cegły. Stanął przyglądając się staremu budynkowi,
zaś grupka uczniów przyglądała się jemu. Uśmiechnął się do nich.
- Hej- krzyknął jeden – będziesz z nami mieszkał?
Wiktor uśmiechając się kiwnął głową
- Ooo – wyrwało się z kilku gardeł- Naprawę tamten
podszedł do niego bliżej. Jestem Charles, a to Jhonny
- Witajcie jestem Wiktor.
Inni zaczęli się przedstawiać ale z pewnością
miałby trudności z zapamiętaniem innych imion.
Mały chłopak o imieniu Ben, złapał go za rękaw
kurtki
- Niesamowita- dotykał w zachwycie- Co to za super
skóra i w ogóle super kurtka.
Wiktor z zadowoleniem przygryzł wargę i się
uśmiechnął
Chciał już krzyknął „Stary to jest po prostu
zajebiaszczy styl” ale ugryzł się właśnie ponownie w wargę i klepnął małego
Ben’a
- Poznałeś się, nie ma co, to najlepszy dom mody
na lewym brzegu.
Pozostali ponownie wydali z siebie wielkie „oooo”
co Wiktora tylko wprawiło w stan zadowolenia nadmiernego. Postawił przed chwilą
przylizane włosy.
- A jaka walizka – zachwycał się Ben- Nigdy takiej
nie widziałem.
- Walizka jest beznadziejna – zawyrokował Jhonny – Chciałbyś z taką chodzić po ulicy, mały?
- Nie – przyznał mu rację Ben, ale nadal jak
urzeczony wpatrywał się tym razem w
samego Wiktora.- Masz niesamowite oczy- stwierdził nabożnym tonem
wpół szepcząc na wpół modląc się w
kierunku Wiktora, widocznie zachwycał się wszystkim natychmiast i szczerze co tylko mu się
podobało. Strasznie spodobał się Wiktorowi ten mały, który ma tak świetny
gust. Nachylił się więc w kierunku Bena
i powiedział.
- A ty jesteś taki słodziutki Benjamin.
Blondyn natychmiast oblał się rumieńcem i cofnął
się o kilka kroków w tył na bezpieczną odległość. Wiktor jednak go nadal
hipnotyzował swoimi zielonymi oczami.
Charles chrząknął, a Vicky przeniósł wzrok na niego . Zamachał całym
plikiem karteczek
- Pomożecie, bo ja nie wiem co do czego? – jęknął
przybierając najbardziej nieogarniętą minę z możliwych.
Już po chwili zaczęli wyrywać mu jego przepustki i
tłumaczyć gdzie ma się z nimi udać, przekrzykując jeden drugiego, pytali także dlaczego do nich dołączył dopiero w drugiej klasie.
Ten hałas przykuł uwagę Justina, który zerkał
właśnie przez okno żeby zidentyfikować jego przyczynę.Teraz gdy wybrano go
prefektem Bromham czuł się zobowiązany kontrolować na bieżąco sytuacji domu, który znajdował się pod jego opieką.
Wstał i podszedł do okna by spojrzeć w dół na zbiorowisko mieszkańców Bromham przed budynkiem. W
centrum wydarzeń wydawał się chłopak, który zieloną bluzką, czerwonymi spodniami
i różową walizką burzył spokój brązów szarości i zieleni, które królowały wśród
innych uczniów. Intruz machał teraz
swoimi papierami, które wyrywali mu jego koledzy. Justin westchnął i położył
ręce na szybie. Właśnie docierało do niego kto to jest i wcale ta perspektywa
go nie cieszyła.
- Kolorowy ptak.
Powiedział to na głos tak by jego przyjaciel mógł
usłyszeć. Mark siedział w głębi pokoju na łóżku i pomagał mu uporządkować
raporty które trzeba było zrobić pod koniec tygodnia.
- Przyleciał jakiś ptak?- zainteresował się.
- Nie – Justin pokręcił głową-Sam zobacz.
Mark zaciekawiony podszedł do okna położył rękę na
ramieniu Justina i zerknął w dół
- Uuuuuuuuuuu- jęknął – To będzie wesoło.
- Kto go tu przyjął ?- zastanawiał się zirytowany
Justin- Ta komisja naprawdę zaczyna obniżać poziom, niedługo wszyscy z ulicy
będą mieli prawo wstępu do Bedford.
- Wiesz – zaśmiał się Mark- Bogaci ludzie, nawet
ci z najlepszych rodzin, mają różne dzieci. Dziwne jest co innego- zastanowił
się przez chwilę- Dlaczego pojawia się Bedford dopiero w drugiej klasie?
Justin musiał mu przyznać rację, rzeczywiście nie
było to normalne tak samo jak strój tego chłopaka. Wrócił do biurka i ustawił
prosto książkę która się przesunęła. Milczał przez chwilę patrząc na nią.
- Mark ten kolorowy ptak, zajmie jedyne wolne łóżko w naszym domu.
Nie spoglądał na przyjaciela tylko długopisem
stukał o kartkę papieru. Miał nadzieje, że niczego nie będzie musiał
tłumaczyć, bo ta złość w nim się gotowała już od dwóch dni kiedy dowiedział się
jakie będą dla niego konsekwencje obecności dodatkowego ucznia.
- Justin, ale u nas nie ma wolnej miejscówki-
rozradowany po krótkim przeglądzie stwierdził Mark.
- No jest – burknął niezadowolony -Mark
jest- spojrzał teraz na niego- To łóżko jest przecież wolne od kilku lat- Justin
wskazał brodą tapczan w drugim rogu pokoju. Opuszczone łóżko pod ścianą bez przydziału od kilku lat.
Mark otworzył usta. Patrzył na prefekta
zdezorientowany.
- Justin ale ty przez tyle lat z nikim nie
chciałeś mieszkać?
- Teraz nie mam innego wyjścia- ze złością wstał i
spojrzał na przyjaciela – Skończyłeś już?
Mark zebrał papiery i jeszcze raz przejrzał przed wręczeniem ich Justinowi. Chciał mu powiedzieć coś na pocieszenie.
- Justin ty tak świetnie sobie radzisz z ludźmi,
spokojnie ustawisz nowego.
Wierzył w możliwości Justina bo znał go prawie od
7 lat. I był to najbardziej odpowiedni człowiek do tego by wprowadzić
sprawiedliwy dryl jeśli zajdzie potrzeba. Najlepszy kapitan drużyny rugby
jakiego mieli od lat. Trochę może za bardzo pedantyczny ale odpowiedzialny aż
do bólu, sprawiedliwy i uczciwy. Poza tymi wszystkimi cechami posiadał tą
jedną, która pozwalała mu się czuć
zawsze w Bedford bezpiecznie, mógł w każdej sytuacji na niego liczyć. Od
tylu lat wiedział, że nic mu nie grozi bo Justin jest w pobliżu. Kiedy byli
jeszcze mali stawał przecież zawsze w jego obronie, nawet jeśli przeciwnikami okazywali się starsi rocznikowo uczniowie. Jego pewność siebie, jego poczucie godności i sprawiedliwości budziły powszechny szacunek w cieniu którego mógł też swobodnie funkcjonować Mark jako ktoś kto się znajduje pod opiekuńczymi skrzydłami Justina.
Podniósł się do wyjścia, ale jednak nie mógł się
powstrzymać i powiedział to co leżało mu na sercu.
- Jak trzy lata temu ci proponowałem ze
przeprowadzę się do ciebie nie chciałeś, teraz na dwa lata zamieszkasz z kimś
obcym.
Wypomniał mu to, ale Justin przyjął zupełnie obojętny wyraz twarzy.
- Przecież wiesz, że najlepiej czuje się w swoim
towarzystwie, nic na to nie poradzę, że jestem samotnikiem.
Wzruszył ramionami. Mark zapatrzył się w tą z
pozoru obojętną twarz. Justin każdego mógł oszukać ale nie jego, dzisiaj pod maską zobojętnienia panoszyła się wściekłość.
Ktoś zastukał w drzwi i nacisnął klamkę. Do pokoju
najpierw wjechała różowa walizka , a za nią wtoczył się Wiktor wraz ze swoim
ogromnym podręcznym bagażem.
- Czołem- przystawił rękę do czoła jakby salutował
i ciekawie zaczął się rozglądać po pokoju.
- Hej – odpowiedział mu ciemnowłosy wysoki chłopak kierując się do wyjścia, ale rzucił jeszcze w
drzwiach-To ja uciekam. Jestem Mark, witaj Bedford w Bromham.
Wiktor posłał mu jeden z najbardziej promiennych
uśmiechów, ponieważ Mark z pewnością na to zasługiwał, był pierwszym człowiekiem, który miło
przywitał go w tym miejscu. Rozejrzał
się uważnie po dość dużym pokoju i zlokalizował łóżko w drugim końcu
pomieszczenia.
- To moje ? –zadał retoryczne pytanie , nie
czekając na odpowiedź, podszedł do łóżka i
rzucił się na nie, zakładając ręce za
głowę. Specjalnie unikał patrzenia w kierunku tego ciemnego blondyna, który
sterczał po drugiej stronie pokoju. Od razu po przekroczeniu progu, po zaledwie
sekundzie zidentyfikował go i z całą pewnością mógł powiedzieć, że był to jeden
z najprzystojniejszych facetów, którego zobaczył dzisiejszego dnia.
- Och – westchnął „Bosko” wyciągając się na
łóżku.
Uniósł się natychmiast do pozycji półleżącej, jakby sobie coś
właśnie przypomniał. Napotkał wzrok Justina, który cały czas go obserwował. Nic mu nie
uszło uwadze z tego co się rozgrywało. Denerwowało go nie tylko jak ten chłopak wyglądał, ale przede wszystkim jak się zachowywał. Najgorsze były jednak te spustoszenia, które zaczęły się pojawiać w jego
idealnej samotni. Widział ten ściągnięty dywan od przesuwanej
walizki, brudne buty na łóżku i ciągle głupio roześmiana twarz chłopaka, który
koniecznie chciał się jednak przedstawić.
- Wiktor jestem.
Uniósł brwi bo Justin nie odpowiedział, tylko
nadal wpatrywał się w brudne buciory tkwiące na tapczanie.
- Posiadasz jakieś imię, pseudonim albo coś czym
bym mógł cię określać?
Odpowiedziała mu cisza. Podążył za wzrokiem
Justina i odruchowo spuścił nogi z łóżka.
- Ok, zrozumiałem.
Wiktor pomyślał,
że takich dupków też umie przetrzymać, dlatego nie spuszczał spojrzenia ze
swojego nowego współlokatora, zaczął podnosić się z łóżka. Obserwowali się
przez chwilę mierząc się wzrokiem, ale to prefekt Bromham pierwszy nie
wytrzymał naporu zieleni, która mu fundował Wiktor. Tym bardziej, że chłopak
powoli zaczął się zbliżać w jego stronę. Ciemne włosy , ciemna oprawa oczu
robiła niesamowity kontrast gdy się tonęło w tej zieleni. Justin pomyślał, że tylko raz widział taki odcień zielonego
kiedy był z rodzicami ma Szeszelach. Kiedy Vicky stanął bardzo blisko unikając
jego wzroku wyciągnął w jego kierunku znienacka rękę.
- Justin Wiliam Henry Richard Russell
Wiktor był pod wrażeniem, przytrzymał ciepłą dłoń
Justina i od razu skomentował
- Moi rodzice nie mieli tyle fantazji. Ja jestem jedynie
Wiktor James Hamilton. Myślę jednak, że zakładali, że wyrośnie ze mnie głupek
który nawet nazwiska nie będzie w stanie spamiętać. Co?
Spojrzał przestraszony na prefekta, który teraz
utkwił ponownie w nim wzrok pełen napięcia- Za dużo gadam- Sam zdiagnozował- Dobrze czy mógłbyś mi
powiedzieć które to są moje rejony w szafie i już zamilknę.
- Puść moją rękę.
Wiktor wyszczerzył zęby i uwolnił dłoń Justina.
Prefekt minął go bez słowa i otworzył podwójne drzwi szafy. Wskazał część
należącą do Vickiego. Potem zaczął przesuwać dywan by go wyprostować. Wiktor
już właśnie siedział przed swoją połówką szafy , ze złączonymi dłońmi jak do
modlitwy, zaczął zastanawiać nad tym czy zmieści wszystkie ciuchy , bo było
naprawdę niewiele miejsca. Zerknął na równo poukładane rzeczy Justina.
- Oooo- krzyknął – masz taki strój do rugby w
żółto czarne pasy , bosko- Wyciągnął rękę by sięgnąć po bluzę.
- Stop – wrzasnął Justin. Ręka Wiktora zawisła w
powietrzu.
- Ustalmy kilka reguł – powiedział spokojnie prefekt.
Usiadł na krześle i splótł ręce na piersi patrząc obojętnym wzrokiem w kierunku
Wiktora, recytował jakby od dawna miał wszystko przygotowane.
- Pierwsza, nie dotykasz moich rzeczy, żadnych
rzeczy- nacisnął na słowo żadnych- Druga zasada- wstał i przesunął jeszcze
dywan do siebie - To jest granica którą nie przekraczasz, tylko w chwili
zagrożenia życia wchodzisz na moją połowę, rozumiesz ?
- Czyjego życia? – chciał doprecyzować wszystko
Vicky- mojego, twojego czy kogoś innego?
- Obojętnie – wycedził przez zęby Justin.
Wiktor kiwał głową mrużąc oczy, lustrował ten
taniec Justina po pokoju.
- Trzecia zasada- nie słuchasz muzyki za głośno,
albo najlepiej wcale- teraz spacerował po pokoju, z założonymi rękoma do tyłu- Czwarta zasada nie przeszkadzasz mi się jak
uczę, a najlepiej jak pójdziesz do pokoju wspólnego odrabiać zadanie domowe, ja
nie potrafię się nigdzie skupić poza tym miejscem. Piąta nie wtrącasz się w moje sprawy, nie udzielasz
interesantom żadnych informacji.
- Jakim interesantom?
Justin uniósł rękę na znak, żeby mu nie
przerywano.
- Szósta nie może być więcej niż dwóch gości u
ciebie. Siódma – utrzymujesz porządek na swojej połowie pokoju.
Justin westchnął, ale wydawało mu się, że wszystko
wyjaśnił w miarę jasno. Pewnie zapomniał o mnóstwie reguł, którymi powinien
objąć Wiktora ale na razie te wystarczą. Priorytetem jest spokój i to żeby nie
dotykał jego rzeczy.
Wiktor usiadł na łóżku i zaczął rozpinać swoją
torbę.
- Ja też chce ustalić kilka rzeczy. Właściwie chce
abyś przestrzegał trzech reguł –zaczął siłować się z poupychanymi bluzkami,
które najpierw nie chciały się spakować a teraz nie chciały opuścić torby, spojrzał na moment na Justina, który z uwagą go
słuchał więc poinformował go zwięźle- Nie wtrącaj się w moje życie, nie
komentuj tego z kim się zadaje, i najważniejsze – uniósł palec w celu
podkreślenia tej zasady -nie zakochaj się przypadkiem we mnie.
Po tych słowach przytrzymał jego wzrok, badając
reakcję Justina. Prefekt zrobił wielkie oczy i zaczął mrugać bardzo szybko. Tak
bezczelnego głupiego i gadającego od rzeczy chłopaka w życiu nie widział. a
potem pod wpływem zmieszania, którego nie mógł ukryć, wybuchnął śmiechem. Śmiał
się tak, że aż łzy popłynęły z jego oczu. Wiktor uśmiechał się także do niego, rozbawiony
całą sytuacją, a najbardziej tym, że kolejny napuszony paw w tej szkole go
nie docenia. Zdjął kurtkę i przeciągnął
się jak kot, nie przestając się uśmiechać do zszokowanego Justina. Właśnie podjął decyzję,
że będzie się dobrze bawił w jego towarzystwie, pomimo tego, że jego
współlokator wygląda na totalne zabetonowany egzemplarz ale on tak strasznie lubił uczyć pływać.
Poza tym spodobał mu się ten śmiech, uchwycił w nim nutę strachu w którą z pewnością będzie się uważnie wsłuchiwał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz