Trochę drżącymi rękami wybrałem numer.
- Halo – usłyszałem głos Sebastiana po kilku
krótkich sygnałach.
- Cześć.
- Kto ci dał mój telefon?- rozpoznał mnie natychmiast
i wściekł się na powitanie.
- Ernest- Szybko się wytłumaczyłem- Słuchaj jest
sprawa…
Nie mogłem skończyć, bo mi przerwał.
- Wszystko słyszałem od chłopaków, każdy moment
wykorzystasz, żeby się dobrać do niego?
- Semek…. Ja- chciałem wytłumaczyć.
- Powiem ci jedno i zapamiętaj to dobrze- Zrobił
pauzę, abym skupił całą uwagę na tym co mówił- Uważaj żebyś nie spadł z bardzo
wysoka i sobie dupy nie poobijał.
- Oooo- zacząłem kpić- Zbytek łaski, że aż tak się
martwisz o mnie. Mógłbyś przez chwilę się zamknąć i nie skupiać na mnie?
- Coś z Koką?- pytał zaniepokojony.
- No tak jakby, to znaczy….
- Mów chujku zafajdany.
W niezrozumiały sposób bałem się tego co mówi i jak
mnie traktował. Strach i nasze niezbyt miłe kontakty odłożyłem jednak na bok,
duma mogła poczekać, teraz miałem ważniejszy cel.
- Przestań się wściekać tylko posłuchaj, zamknij się
na minutę. - Sapnąłem- Potrzebna jest kasa na konia Koki, to znaczy trzeba go
wykupić, VIP go sprzedaje.
- Słyszałem- mruknął Semek.
- Nikt z nas nie ma całej sumy, ale może wspólnie
jakoś uzbieramy, no nie wiem. Chce tylko usłyszeć ile możesz wyciągnąć.
Nikt nie dyskutował, że trzeba zbierać pieniądze,
nikt się nie burzył z w tym temacie. Każdy próbował w miarę możliwości pomóc.
- Zastanawiałem się nad tym. I licząc w te i we w
te, jakieś pięć koła. Choć naprawdę, nie wiem dlaczego to robię, nie przepadam
za tą szkapą, ale cóż…
To była najwyższa oferta jaką dzisiaj usłyszałem.
Ernest mówił o dwóch tysiącach od siebie, bliźniacy o czterech, Kami zwięźle
poinformowała, że nawet marnego tysiaka nie skołuje, ale coś dorzuci. Sebastian
stanął na wysokości zadania i rzucił największą kwotę.
- Myślałem też o jakiejś szybkiej pożyczce.- Burknął
mi do słuchawki- Z tym może być problem. Ale nerki nie sprzedam, na tego konia-
to sobie wybij z głowy.
- Dobra -powiedziałem dumnie- Resztę ja spróbuje sam
zdobyć.
- No to się staraj, bo wiesz Kokę nie tak łatwo
zadowolić- Ta ironia przesycona jadem wlewała się mi się do ucha. Przerwałem
ten kolejny atak na mnie.
- Rozmawiałem dzisiaj z Kami, powiedziała, że będzie
trzymać rękę na pulsie, ale nie jest pewna jaka dokładnie suma będzie potrzebna.
- Jestem pod telefonem w razie co- Trochę spokojniej
przemówił do mnie.- Muszę kończyć- Po tych słowach rozłączył się.
Pragnąłem odzyskać właściwą perspektywę, przywoływałem
racjonalizm by się mną ponownie zajął. On się jednak gdzieś schował, ukrył tam
gdzie nie miałem dostępu, za to panoszyło się to napięcie, niepokój, że się nie
uda, że nie odkupimy tego konia. Nawet sobie nie zadawałem trudu w wyobrażanie,
że Koka poradzi sobie z taką stratą. Nie marnowałem czasu tylko gorączkowo
przeszukiwałem wszystkie możliwe opcje zdobycia pieniędzy. Już jeden kredyt za
samochód spłacałem, ale teraz byłem gotowy wziąć następny. Właściwie jedynie czekałem
na bardziej precyzyjne informacja od Kami, to mnie powstrzymywało przed tym
żeby nie pobiec od razu do banku.
Nie wiedziałem w jaki sposób powiedzieć to Koce, jak
go pocieszyć, żeby się nie martwił, że zrobimy wszystko by nie stracił
Ekscytacji. Miałem plan by go delikatnie wypytać lub poprosić, któregoś z
chłopaków o toby go zapytali o to co dokładnie wie na temat tej sprzedaży. Dlatego
kiedy nas zawołał na wieczór, byłem pełen nadziei, że to doskonała okazja by
czegoś więcej się dowiedzieć.
Nie spodziewałem się, że do naszej nowej ulubionej kawiarni przybędzie nowy gość Koki. I to on był gwiazdą wieczoru. Niewysoki blondynek z krótko przystrzyżonymi włosami i długą grzywką, którą zawadiacko zarzucał od czasu do czasu. Miał wyraz wiecznie obrażonego i jednocześnie smutnego małolata, którym z pewnością był; oceniłem go na nie więcej niż piętnaście lat. Jego trochę dziecinnej twarzy, dodatkowego argumentu za młodym wiekiem, dodawało to, że pochłaniał kolejną wuzetkę, jak dziecko które zostało zabrane na niedzielny obiad z rodzicami. Pomyślałem, że lody jeszcze lepiej by się komponowały do tej scenerii. Nie bawiła mnie jednak ta sytuacja, tak jak pozostali nie wiedziałem kim jest, a Koka poza krótkim „ To jest Olek” nic więcej nam nie powiedział. A sam Olek? Przyglądał nam się lekko wkurzony spod oka, może i on złapał się na haczyk audiencji osobistej u naszej księżniczki, której nie dostąpił.
Koka siedział opatulony w szeroki zielony sweter z dużym golfem i ciągle krył usta w jego fałdach. Spojrzał kilka razy w moim kierunku, przytrzymałem jego wzrok na tyle długo by zrozumiał, że o niczym nie zapomniałem. Pomimo tego, że unikał kontaktu ze mną, ciągle czułem, że mnie obserwuje. Pragnąłem zostać choć na chwilę z nim sam, abyśmy mogli sobie pewne sprawy wyjaśnić, na razie jednak nie było to możliwe.
Tego dnia rozmowa się nie kleiła, wybijał nas ten obcy,
który chociaż niewiele mówił, drażnił swoją obecnością. Nawet Kami przesadziła,
kiedy kazała mu się przesiąść, zrobiła to trochę za głośno rzucając kurwami.
Zerknąłem dwa razy na Semka, wyglądał na równie zirytowanego całą sytuacją. Wprost
nie znosiliśmy takich zdarzeń, kiedy nowe osoby pojawiały się w naszym gronie.
Wyraźnie wtedy unosiła się atmosfera rozdrażnienia. Pewnie z tego powodu
ostatnio przestał pojawiać się Ernest, wolał spędzać czas ze swoją dziewczyną,
niż narażać ją na ewentualne fale dezaprobaty ze strony kokowego towarzystwa.
Dzisiaj oprócz irytacji unosiła się jeszcze aura zagrożenia, pewnego niepokoju,
że coś się może zmienić, że ktoś swoją obecności będzie burzył już ustalony
porządek.
Małolat, podobnie jak my, nie bawił się najlepiej,
za to Koka i owszem. Przyglądał mu się z zadowoleniem jak zjada z apetytem
wszystko z talerza i chciał wiedzieć czy mamy jakieś plany w tym tygodniu.
- Nie wiem Kinder Gardenu nie planowałam w ten
weekend- Wyrzuciła mu Kami.
Co było tylko pretekstem dla Semka.
- Właśnie jakąś ochronkę otwierasz?
Olek zerknął znad talerza i popatrzył na Kokę, potem
obrzucił nas spojrzeniem.
- Zejdźcie ze mnie staruchy.
Nie, to nie był miły chłopiec, ale
zdenerwowany całą sytuacją nastolatek, lepiej było go nie tykać. Ja jednak chciałem wiedzieć co on tu robi, bo
Koka za dobrze się bawił jego obecnością. Wędrował w zamyśleniu palcami w
okolicach ust. Kilka pierścionków i bransoletek skupiało światło na ręce, która
teraz opadła na ramię jego gościa wraz z pytaniem.
- Nie musisz wracać do domu?
Chłopak się wystraszył i zaprzeczył
szybko głową.
- Nie, mam zaledwie pół godziny stąd,
wczesna godzina jeszcze.
Koka zmrużył oczy i uśmiechnął się
lekko.
- Jeszcze się spotkamy, ale lepiej teraz
wracaj już.
Zwracał się do niego łagodnie, ale
stanowcze nuty przebrzmiewały w jego głosie. Naciskał na Olka nie tylko
słowami, ale też wzrokiem, który zawiesił na jego twarzy. Ten nie wytrzymał tego spojrzenia, uciekł gdzieś w
bok oczami i w zmieszaniu złapał kurtkę.
Podniósł się szykując się do wyjścia. Niespodziewanie przechylił się w kierunku Koki i złapał jego rękę z
pytaniem.
- Obiecujesz?
Zanim jednak przebrzmiała ostatnia
sylaba, ja z Semkiem byliśmy na równych nogach. Z hałasem odsuwanych krzeseł
wbijaliśmy wzrok w blondyna. Już wiedziałem jaka siła podrywała w takich
sytuacjach Sebastiana na baczność. Miałem ochotę odepchnąć tego małego
blondynka, za tą zuchwałość, za ten gest, który był przekroczeniem wszelkich
granic. Rozsądek mówił mi, że nic nie
groziło Koce, ale to nie była prawda, tu trzeba było ukarać bezczelność tego
małolata, dać mu lekcje, by nigdy się to nie powtórzyło. Koka odruchowo wysunął
rękę z uścisku, który zelżał i zerknął na nas spod rzędu ciemnych rzęs.
- Jedź już- poradził Olkowi, który odsunął
się na bezpieczną odległość. Ten na pożegnanie przeszył nas lodem swoich
niebieskich tęczówek, zacisnął usta i wyszedł z kawiarni. Sebastian nawet nie
poczekał aż drzwi się za nim zamkną i ciężko opadając na krzesło wyrzucił.
- Zwariowałeś, naprawdę zaczyna ci się
wszystko pieprzyć w tej głowie.
Opierając ręce na stole, przechyliłem
się w kierunku Koki, chciałem coś koniecznie wiedzieć.
- Kto to był, skąd się wziął?
- Przestańcie- Uniósł dwie ręce w
obronnym geście – Wszystko wam wytłumaczę.
- Nie wiem czy ja chce tego słuchać-
zaperzyła się Kami- Zaczynam powoli mnie
to przerażać. Zamiast dwóch napalonych indorów, za chwilę będzie trzech i co
mam zacząć obstawiać, albo zakłady robić?
Złapała w usta swój kolczyk wbity w
wargę i obróciła go językiem, na znak, że jest naprawdę wkurzona. Koka lekko
obrażony obrócił głowę w bok i zapatrzył się w okno. Ścisnął ramiona i podwinął
wyżej golf. Uniósł nogę by ją oprzeć na krześle Kami.
- Ciekawe co byście zrobili na moim
miejscu? Kiedy chłopak cały miesiąc chodziłby za wami? Hmmm?
Ja tam nie miałem wątpliwości co bym
zrobił, ale miałem na tyle cierpliwości żeby wysłuchać go do końca, klapnąłem
na krzesło zdegustowany.
- Zobaczyłem go miesiąc temu jak
siedział pod naszym studiem, może nawet uśmiechnąłem się do niego. Właściwie
każdego kolejnego dnia tkwił pod drzwiami, kiedy wychodziłem z pracy. Potem pojawił się w galerii, kiedy mieliśmy
akurat zmianę witryny i ciągaliśmy po całym sklepie manekiny, pytał o jakieś
zajęcie. Szefowa go pogoniła, ale on wracał jeszcze kilka razy. Zrobiło mi się
go szkoda, dlatego kiedy go ponownie zobaczyłem, podszedłem. On się wystraszył
i uciekł. Właściwie jeszcze wtedy nie poświęciłem mu wiele uwagi. Po dwóch
dniach znowu tam był, tym razem to on wykonał pierwszy ruch i strasznie zdenerwowany wręczył mi małe
zawiniątko. Boże jakie to było słodkie – Westchnął Koka i się rozmarzył – Takie
małe serduszko.
Kami wywracała oczami a ja byłem pewien,
że za chwilę zrobi mi się niedobrze. Nigdy nie posądzałem Kokę o takie
przesłodzone zapędy, ale widocznie coś było w tym niezwykle interesującego.
- I jeszcze ta kartka, mały bilecik
„Kocham cię”.
- Oszczędź nam szczegółów- Nie wytrzymał
Semek- I co to ma wspólnego z tym, że mieliśmy nieprzyjemność oglądania facjaty
tego gnojka?
- A jak miałem to załatwić bez ranienia
go? – zirytował się Koka.
- Tego nie da się załatwić bez urażenia
tej drugiej strony. Ale to jest mały krótki ból i przechodzi, a teraz –Westchnąłem
– Właśnie nakręciłeś spiralę.
Koka zdjął nogę z krzesła. Spuścił głowę
i opuścił z rezygnacją ręce. Włosy zasłoniły mu twarz.
- Jeśli uważasz, że można kogoś zdeptać
jeśli wyzna ci miłość, odtrącić go i uważać, że mu przejdzie, to niczego nie
rozumiesz.
- Nie lepiej go mamić i dawać mu
nadzieję.
- Nie, lepiej mu uświadomić, że miłość
to skomplikowane uczucie i nie zawsze odwzajemnione w taki sposób jakbyśmy tego
chcieli.
Uniósł głowę i spojrzał na mnie. Te
słowa były wymierzone we mnie.
- Dajesz mu lekcję?- chciałem wiedzieć
- Tak- Zawiesił głos na chwilę- I wy mi
w tym pomożecie.
- Ja – uniósł się Semek, zbierając
kurtkę z wieszaka- Ja mu dam na pewno lekcję, będzie w ekspresowym tempie
wypieprzał, odechce mu się amorów, to pewne.
Ja także chciałem Kokę zirytować dlatego
powiedziałem.
- Jeśli uważasz, że on jest na tym
poziomie by to objąć swoim małym umysłem twoje aluzje, a nie potraktować
wszystkiego dosłownie, to gratuluję ci oglądu sytuacji- Prychnąłem- Wielkie
gratulacje.
Podniosłem się i zgarnąłem swoją
wiatrówkę z oparcia krzesła, szybko ją wkładając. Sebastian przyszedł mi z
pomocą i znowu trafnie uderzył w sedno.
- Wiesz, tacy młodzi są najgorsi, sami
się miotają a przy okazji zahaczają o innych, muszą cierpieć żeby żyć, jeśli mu
to odbierzesz, znajdzie sobie inny powód.
Stałem z otwartymi ustami, pomyślałem,
że byłem taki sam. Nieustająco w wieku Olka znajdowałem pretekst by się
zadręczać, a miałem naprawdę spory repertuar prawdziwych i wyimaginowanych
problemów. Jakiś dziwny sojusz stworzył się pomiędzy mną a Semkiem w sprawie
tego młodego Olka. Obaj byliśmy przeciwni, obaj nie rozumieliśmy po co w ogóle
Koka chce się z nim zadawać. Opowieści o zranionych pierwszych uczuciach były
dla nas niezrozumiałe. Mogliśmy jedynie pertraktować z Koką by dał sobie spokój
z tym małolatem, zmusić do niczego go nie potrafiliśmy, zresztą on zawsze miał
swoje wizje od których rzadko odstępował. Obrażony wyszedłem wraz z
Sebastianem, który tuż za drzwiami zagadał mnie.
- I co z tą kasą?
- Będzie- powiedziałem pewnie choć
jeszcze nie zdecydowałem skąd ją wezmę.
Kiwnął mi głową i ruszył w kierunku
przystanku. Patrzyłem teraz za nim i miałem nieodpartą chęć zawołania go,
rzucenia mu propozycji, żeby go podwieźć. Nagle w jeden wieczór z wroga stał
się człowiekiem, którego coraz lepiej rozumiałem i coraz mniej mu się dziwiłem.
Tkwiliśmy w tym cholernym paradoksie, że chcemy chronić kogoś, kto sam na
własne życzenie generuje kłopoty, a potem przybiega do nas byśmy go ratowali. A
my bez dyskusji, bez sprzeciwu, zawsze jesteśmy gotowi nieść pomoc.
Zastanawiałem się nad tym po co Koka to
robi? Dlaczego ciągle siebie i wszystkich wokół poddaje tym cholernym próbom,
nieustannie coś chce udowodnić. Oparłem się o samochód i spojrzałem w kierunku
drzwi, mając nadzieję, że za chwilę wyjdą z Kami. Z tego wszystkiego
zapomniałem o tej sprawie z koniem, Semek jednak przywrócił mi priorytety.
Miałem nadzieję, że informacja o tym, że staramy się mu pomóc, odrobinę
złagodzi to napięcie, które się pojawiło. Bardzo chciałem mu coś dać, coś co mu
przypomni o nas, oderwie się od skupiania się na tym dzieciaku.
Oni jednak nie wychodzili, a ja już nie miałem
ochoty dłużej czekać. Rozdrażniony siadłem za kierownicą i wróciłem do domu. Od
progu zaatakował mnie matka z prośbą o to bym ją z samego rana zawiózł na
pobliski bazarek. Miała zrobić zapasy z warzyw na zimę. Słuchałem jej jednym uchem,
przytakując na wszystko, moje myśli cały czas krążyły wokół zdarzeń z kawiarni.
Martwiłem się, chciałem pomóc i
zaczynałem się miotać. Choć jeszcze nie potrafiłem przyznać tego sam przed sobą,
obsesyjnie pragnąłem być tymi godzinami w życiu Koki w których mnie przy nim
nie ma, wmawiając sobie, że mogę go ochronić przed zdarzeniami podobnymi jak to
z tym chłopakiem. Ta wzmianka o studio w którym pracował. Tak mało wiedziałem
co robi. Wcześniej wystarczyła mi informacja, że pracuje w jakiejś pracowni
garniturów, teraz nagle w tym momencie, zapragnąłem wiedzieć wszystko. Myślałem
o tych minutach, godzinach i dniach, kiedy żył życiem, które było dla mnie
zakryte. Ta odległość od tych rzeczy, którym podlegał Koka, miała swoje
przełożenie na wyobrażenia z nim związane. Widziałem oczami duszy te jego
gierki, manipulacje, wykorzystywanie urody i wdzięku by uwodzić innych. Tak jakby całe
życie zaplanował i kolejne zdarzenia miały czemuś służyć, a każda sytuacja,
miała być kolejną próbą dla kogoś kto wpadnie w jego orbitę. Nie, nie było mi żal
tego chłopaka, raczej ta złość skupiała się na Koce. On był tym którego
mogliśmy podziwiać, ale nie mieliśmy na niego wpływu, byliśmy tymi którzy mieli
nie wtrącać w jego wybory, jedynie z
przyzwoleniem je śledzić. Drażniło mnie
to i irytowało, bo jedyne czego pragnąłem to przekonywać go, tłumaczyć i
prowadzić, by nie wpadał w kolejne kłopoty.
To wszystko przeżywałem, kiedy go przy
mnie nie było. Cała optyka jednak zmieniała się w chwilach kiedy pojawiał się,
kiedy jego ciało łączyło się z moim wyobrażeniem o nim, wszystko się zacierało.
Tworzyłem nowy jego obraz, ten który wielbiłem od którego byłem uzależniony, w
którym wszystko się zgadzało.
Stał w progu mojego mieszkania. W zielonym
swetrze i czarnymi włosami, poprzetykanymi, zielonymi jak gałązki, pasmami.
Było już późno, a on przyjechał do mnie.
Nigdy tego nie robił, dzisiaj jednak coś musiało się wydarzyć. Odsuwałem matkę
z korytarza, aby przepuściła Kokę do mojego pokoju. Nie widziała go od tamtych
zdarzeń sprzed kilku tygodniu. Ukłonił jej się i uśmiechnął, ona patrzyła na
niego jak na zjawę, zapewne nie mogła skonfrontować tamtego pobitego chłopaka z
tą osobą, która pewnie przekraczała próg mojego pokoju.
Usiadł na łóżku i przyglądał mi się.
Pytałem go czy chce czegoś się napić. Zaprzeczył i milczał. Nie miałem zamiaru
go ponaglać, właściwie byłem zmieszany i rozdrażniony tym, że przychodzi bez
zapowiedzi, powodując zamieszanie w moim domu. Jednocześnie to co było moim
udziałem to ta radość, że byliśmy nareszcie sami. Tak bardzo czekałem na tą
chwilę by być blisko niego i mieć go tylko dla siebie. Był znowu w moim pokoju,
siedział na moim łóżku i patrzył na mnie z zakąś zadumą na tej pięknej twarzy.
- Olek mi coś uświadomił.
Spiąłem się pod wpływem tych słów.
Dlaczego ciągle wraca do tego chłopaka? Moja irytacja zaczynała się nadmiernie
panoszyć. Jeśli przyszedł do mnie bym go wspierał w tej akcji to się
pomylił.
-Usiądź proszę-
klepnął ręką miejsce obok siebie. Usiadłem ostrożnie, bo nie wiedziałem czego
się spodziewać.
- Zamknij oczy- zażądał
- Po co?- rozdrażnienie narastało we mnie.
- Zamknij proszę- wypowiedział tym razem tą prośbę
bardzo łagodnym aksamitnym głosem, uległem.
Ogarnęła mnie cisza i jego pytanie.
- Jaki mam kolor oczu?
Zacisnąłem powieki i zacząłem się przesuwać ręką po
karku by ukryć zmieszanie.
- Koka, nie wiem, nie pamiętam. A to jakaś zabawa z
gimnazjum, na to cię naprowadził ten blondyneczek?- Chciałem wybrnąć z tego z
humorem.
- Nie, to jest mój test. Skup się Madras.
- Takie głupie gry naprawdę, to w przedszkolu. – Broniłem
się.
- To cofnij się mentalnie do przedszkola i odpowiedz
mi na to proste pytanie.
-Nie jest wcale proste- Oburzyłem się- Bo twoje
oczy, sprawiają wrażenie szarych, z ciemnymi obwódkami, ale kiedy jesteś smutny
to widać takie małe zielone drobinki na brzegach tęczówki, wyglądają prawie jak
szmaragdy, a jak się śmiejesz to ciemnieją jeszcze bardziej na obwodzie.
Bałem się rozsunąć powieki, nie potrafiłem
wytłumaczyć w jaki sposób zapamiętałem te szczegóły. Koka milczał, a ja
postanowiłem się zemścić w dziecinnej grze.
- A ja? – chrząknąłem ,bo głos mi odmawiał
posłuszeństwa- Jaki kolor mają moje
oczy?
Poczułem jak się przysunął bliżej, jego zapach mnie
otaczał, jego oddech rozpraszał ciszę pokoju. Mówił cicho na granicy szeptu,
jakby w jakimś uniesieniu opowiadał cudowną historię.
- To kolor kasztanów, takich które po krótkim locie
z drzewa rozbijają skorupkę przy zetknięciu z ziemią, by w kontraście z
zielenią, przytłaczać przepięknym brązem połyskującym nowością nie tkniętego
nasionka. Chociaż wcześniej otaczały go kolce, teraz kusi swoją jedwabistą aksamitną
powierzchnią.
Zadrżałem, a jakiś niepokój pojawił się w moim
sercu, zakryłem w panice uszy i zacząłem szybko oddychać, ale nie otworzyłem
jeszcze powiek.
- Nie mów mi takich rzeczy- Błagałem go, jakbym był
na jakiś torturach. Próbowałem przełknąć ślinę bo całkowicie wyschło mi w
ustach. Opuściłem z rezygnacją ręce, bo jego głos znowu mnie otoczył.
- Jeśli nawet nikt wcześniej tego ci nie mówił, to
ja chciałem byś to usłyszał.
Nie mogłem dopuścić aby te zdania, ich sens,
docierały do mnie. Komplementy, pieszczoty frazami i głaskanie słowami były mi
zupełnie obce. Byłem jednocześnie zły i wprowadzony w konsternację, tym, że
Koka miał rację, nigdy nikt tak do mnie nie mówił. On był tym pierwszym. Znowu
czytał mnie z łatwością, dotykał jakiś rejonów, w które nie chciałem by w
nie się zanurzył. Zawsze wydawały mi się śmieszne takie uwagi, pozbawione
głębszej logiki; głupie romantyczne sentencje wygłaszane w tanich filmach i
kiepskich powieściach. Teraz kiedy on to powiedział, moja krew zawrzała, a ja
walczyłem o to by poukładać dziwne uczucia zmieszania, w które wprowadzał mnie
Koka.
A on nie przerywał tych tortur, musnął palcem moje
usta i poprosił tuż nad uchem, tak że czułem na skórze tchnienie każdej sylaby.
- Czy umówisz się ze mną?
Nagle wstałem, uderzając go tym nagłym ruchem w
ramie. Mrugałem bardzo szybko, bo światło raziło nieprzyzwyczajone do jasności oczy.
Ten klimat ta magiczna chwila, chyba odrobinę poniosło Kokę, tak jak moje
serce, które teraz łomotało gdzieś w gardle.
- O co ci chodzi? Nie baw się mną do cholery.- Spojrzał
na mnie z pomiędzy rozpostartych palców dłoni, którą zakrył twarz, tak jakby
się wstydził.
- Nie bawię się- Zapewnił mnie- Proszę cię żebyś ze
mną poszedł na randkę.
Potrząsnąłem głową, bo nie wierzyłem w to co słyszę.
- To znowu gimnazjum, zatrzymałeś się na tym etapie,
czy Olek cię natchnął?- Zaśmiałem się głupio- Nie chce złamać twych marzeń
księżniczko, ale mi wystarczy, że się ze mną prześpisz.
Dyszałem teraz z napięciem czekając na to jak zareaguje.
Właściwie miałem ochotę po tych słowach rzucić się na niego, pomijając te
wszystkie kurtuazyjne banały pomiędzy.
- Ja nie będę cię traktował jak inni, nie
zasługujesz na to- Pewnie spojrzał na mnie.
Cofnąłem się trzy kroki do tyłu. Co ten człowiek znowu
do mnie mówił? Ten manipulant, który teraz sączy mi kolejne piękne słówka. On
jednak nie spuszczał ze mnie wzroku z napięciem czającym się w nim mówił.
- Przepraszam za to wszystko tam w stajni- Skrzywił
się i wytłumaczył- Nie kontroluje się czasami, jeszcze raz przepraszam.
Spuścił głowę i zasłonił twarz włosami. Z wbitym
wzrokiem w łóżko ścisnął ramiona i westchnął.
- Nie będę cię ciągał po zimnych i nieprzyjemnych
miejscach, tych okropnych spelunach, łóżkach i bezosobowych pokojach- Zrobił
pauzę by ciszej dodać- Za bardzo cię szanuje.
Mógłbym być w tych wszystkich miejscach z Koką, nic
nie miałbym przeciwko, ale on tworzył inny obraz, pokazywał mi, że nie tak
sobie to wszystko wyobraża. We mnie jednak był opór, nie umiałem wytłumaczyć
sobie paradoksu ja i VIP.
- Masz już faceta, bogatego, którego kochasz ponad
życie, nie rozumiem kim ja miałbym być?
Kiedy przebrzmiały te słowa, sam nie wierzyłem, że
to powiedziałem, to było jak zgoda, tylko pod pewnymi warunkami. Teraz i on
wstał. Sprawdziliśmy z bardzo bliska czy się nie pomyliliśmy z kolorystyką
naszych tęczówek. Kiedy zamigotały te szmaragdy o których wcześniej mówiłem,
lekko pchnął mnie na łóżko. Przełożył nogę przez mój brzuch i usiadł na mnie. Przycisnął
włosy do swojej twarzy, obydwoma rękoma, tak że sprawiała wrażenie niezwykle
małej i kruchej. Uśmiechnął się i położył na mojej piersi, słuchając
przyśpieszonego bicia serca.
- Bądź tym wszystkim czym on nie jest.
Zatrzymałem oddech, przetwarzając te słowa, które
obijały się echem w pokoju, a może nie w tym pomieszczeniu, a w mojej głowie? Nabrałem
ponownie powietrza, przełknąłem ślinę i uniosłem rękę by pogłaskać go po
głowie. Nie miałem pojęcia czym miałbym być w życiu Koki, ale pragnąłem tego.
- Księżniczko…- zawiesiłem głos
Nie wiedziałem dlaczego ja, nie rozumiałem skąd ta
nagła propozycja, ale wszystko przestawało mieć znaczenie. Cokolwiek by ode
mnie chciał, jakkolwiek mógłbym go zadowolić, zrobiłbym to. Uniósł się tak by
spojrzeć na mnie. Ja oszołomiony tą propozycją, on skupiony całkowicie na mnie.
Przysunął się bliżej i złapał mnie za brodę by ją lekko unieść, tak bym mógł
zajrzeć znowu w jego oczy.
- Boisz się? – chciał wiedzieć, bo zobaczył to czego
nie byłem świadomy.
Kiwnąłem głową. Tak to uczucie także mi
towarzyszyło, wśród tej całej kombinacji szaleństwa, czaił się strach. Czułem,
że jakaś cząstka mnie, poddaje się, coś co było ważne- odchodzi, nie chciałem
się z tym rozstawać, ale to był wybór między tym co do tej pory a Koką. A to co
nieznane napawało mnie strachem, który był też udziałem Koki.
- To ja powinienem się bać. Jestem w potrzasku
swoich pragnień, swoich wyobrażeń, swojego ciała i uczuć, które nieproszone
same zagarnęły mnie. Pamiętasz kiedyś
mówiłem o instynkcie? Tu właśnie powinien zadziałać, ostrzec mnie, bym tego nie
robił, że stoję nad krawędzią i jest tyle argumentów za tym bym nie składał ci
takiej propozycji- Przygryzł usta- A pomimo tego coś innego kieruje moją dłoń,
by dotknąć cię, moje usta szukają twoich warg, a serce zalewa falą gorąca,
kiedy cię widzę.
Patrzyłem w tą twarz, harmonie, której do tej pory
nie znałem, piękne rzęsy, czerwone usta, lekko zaróżowione policzki i oczy w
których tonąłem jak w morzu wzburzonym w czasie sztormu. Mogłem jeszcze walczyć,
albo się poddać i dać prowadzić Koce.
On złapał mnie za rękę i splótł nasze palce. Przytrzymywał
mnie swoim ciałem bym nie mógł się ruszyć, ja też czułem się jak w pułapce.
- Proszę daj mi szansę. Nie obiecuje, że będzie
idealnie, ale potrzebuje cię.
Milczałem wpatrując się w niego, przyjmowałem
wszystko z coraz większym spokojem. Usłyszałem szuranie kapci mojej matki w
przedpokoju. Co by sobie pomyślał, gdyby teraz weszła? „Mamo Twój syn się
całkowicie poddał”- to chciałbym jej powiedzieć. Jego myśli i decyzje są już
poza kontrolą, kto inny nimi włada.
Koka rozplótł nasze ręce, uwolnił mnie i położył się obok spoglądając na sufit.
- Nie mogę być cały dla ciebie, bo kocham kogoś
innego, ale w tej chwili stałeś się kimś naprawdę ważnym, bez kogo nie widzę
dla siebie nadziei. Wiem, że nie wierzysz w te wszystkie romantyczne truizmy,
ale zaufaj mi proszę. Jeśli dla ciebie to tylko epizod, też to zrozumiem, ale
ja już dłużej nie mogę udawać, że nic się nie dzieje. To właśnie uświadomił mi
Olek.
Właściwie, o ironio, powinienem być wdzięczny temu
gnojkowi, że naprowadził na te wyznania Kokę, ale jakoś pragnąłem pozostać w swojej
rozdrażnionej rezerwie w stosunku do blondynka.
Koka przekręcił głowę by spojrzeć na mnie. Uniósł
dłoń, która opadła na moją głowę, głaskał mnie teraz po włosach. Ten ruch tak
bardzo przypominał mi te gesty, którymi obsypywał Ekscytację. Byłem już
zupełnie spokojny, miałem Kokę obok siebie, który mnie prosi abym był z nim,
nic lepszego nie mogłoby mnie spotkać.
- Nie wierzę w przyjaźń kobiety i mężczyzny – Powiedział
odrobinę rozciągając wyrazy- Zawsze będą jakieś wibracje erotyczne, zawsze. A
ja czym bardziej obdarzałem cię zaufaniem, tym coraz wyraźniej czułem, że one narastają.
Nie umiałem już ich oddzielić od przyjaźni, nawet jeśli dla ciebie to wszystko
jest bez znaczenia.
- Zapominasz- Odezwałem się ostrożnie jakbym nie
chciał spłoszyć tej chwili, ale czułem, że muszę to powiedzieć.- Że ja pożądam
kogoś innego.
- Bynajmniej, doskonale o tym wiem. Tylko jest
pytanie czy chcesz nas? Czy chcesz mnie?
Nie mógł sobie pozwolić aby coś zostało przemilczane,
coś z powodu czego bym się mógł wahać, chciał być pewien, że wiem na co się
decyduje. Nic co z nim związane nie było proste ani łatwe, już to wiedziałem,
ale była jakaś magia w nim, zniewalająca energia, która pchała mnie ku niemu.
Czułem się jak ślepiec, który idzie w ogień, bo tam jest cieplej.
- Koka przecież doskonale to wiesz, po co pytasz ?
- Bo chce abyś to ty głośno to powiedział.
Złapałem go za rękę, która zatrzymała się na mojej
głowie i przycisnąłem ją do ust ze słowami.
- Chce ciebie.
Uśmiechnął się zadowolony, jak ktoś kto jest pewien,
jak ktoś kto nad wszystkim posiadł kontrolę. Zdobył to czego pragnął. Usiadł, a
ta satysfakcja, która nim rządziła, nie opuściła go.
- Jeśli masz czas to zabiorę cię gdzieś w piątek- Przechylił
się w moją stronę- I masz całkowitą rację, cofnąłem się do gimnazjum. Chodziłeś
wtedy na randki?
- Nie Koka, ja w ogóle wtedy byłem jakimś totalnie
ogłupiałym świrusem.
- Madras i szaleństwo? Nie ta mozaika zdecydowanie
się nie zgadza. – Śmiał się teraz ze mnie- Myślę, że nam obydwu należy się
odzyskanie tych wspomnień, które nigdy nie były naszym udziałem.
Powiedział to z tajemniczym uśmiechem magika, który
chce coś dla mnie wyczarować. Wstał i posłał mi pocałunek na dłoni. Takiego
chciałem go zapamiętać z tamtego wieczoru, który był zapowiedzią zmian w moim
życiu. Ta propozycja, te deklaracje napawały mnie dumą, mógł mieć prawie
każdego a wybrał mnie, ta jedna myśl majaczyła w mojej głowie.
Stawałem przed tym wyzwaniem, pierwszy raz w moim
życiu dopadła mnie ta przypadłość -świadomego bycia z kimś. Poczucie, że
jesteśmy razem, że tworzymy jakiś związek. Właściwie już wcześniej pomiędzy
nami istniały specyficzne relacje, ale teraz przechodziliśmy na inny poziom,
taki który odbierał mi to co ceniłem najbardziej -wolność. Delikatnie, ale
stanowczo prosił mnie już tego pierwszego wieczoru, bym zrezygnował z moich
wypadów. Dał mi co prawda wybór, bo doskonale wiedział, że zażądam tego samego
od niego, prosił jedynie abym przemyślał to. Tłumaczyłem mu trochę kpiąc z jego
propozycji, że akurat sfera seksu jest dla mnie ważna i jeśli będzie się tak
bawił ze mną jak do tej pory, nie zrezygnuje na pewno z niczego. Wtedy złożył
mi deklarację
- Postaram się abyś nie pragnął nikogo innego, ale
muszę być pewien, że jesteś tylko mój.
Zapatrzył się w moją dłoń i złapał za dwa palce.
- Bądź chociaż ty, tylko mój.
Nie potrafiłem mu tego przyrzec, nie chciałem się
rozstać z tym co było, nie chciałem też aby decydował o wszystkim co mnie
dotyczyło, ale powoli ulegałem. Jedna cząstka po drugiej kapitulowały po
słowach, gestach i dotyku Koki. Jakby wiedział, że ten każdy przypadkowy kontakt pomiędzy nami, łapanie
mnie za rękę co chwilę, muskanie palcami moich włosów kruszyło moje mury.
Dopiero wychodząc ode mnie przypieczętował to
wszystko pocałunkiem, jak zwykle zrobił to z zaskoczenia, a ja kolejny raz
poddałem mu się. Tym razem czułem jego ekscytację i radość i chęć uczczenia
faktu, że wziął sobie kochanka. Bo tym właśnie się stałem, istniałem obok męża
jakim był dla Koki z pewnością VIP. Męża, którego nie mógł opuścić.
*****
Na drugi dzień, z samego rana, wiozłem matkę na
obiecany bazarek. To co się we mnie działo po wczorajszym wieczorze, rozsadzało
mnie energią i przekładało się na gadulstwo, które nie było kompletnie moją
domeną. Nie przestawałem mówić, o wszystkim co mi do głowy przyszło; o pracy, o
Koce, o pracy, o koniu Koki. Matka słuchała trochę przytłoczona natłokiem
informacji, a raczej brakiem jakiegoś porządku w tym wszystkim.
- Marcin? Skąd ty go w ogóle znasz?- Zapytała czujnie,
a ja już mniej czujnie odpowiedziałem.
- Z klubu.
- To dziwny chłopak- Skomentowała- Właściwie jakby
ukradł całe piękno jakiejś dziewczynie.
Zamarłem wpatrzony w samochody przede mną. Matka
rzeczywiście mogła być lekko oszołomiona wyglądem Koki, pierwszy raz go
widziała bez tych wszystkich siniaków i teraz dopiero uderzyło ją to co wszyscy
odgadywali już po pierwszym spotkaniu.
- Pięknym ludziom jest ciężko w życiu- Chciała się
podzielić ze mną swoimi przemyśleniami- Ciągle wszyscy od nich wymagają aby
byli piękni nie tylko na zewnątrz, ale także doskonali wewnątrz, jeśli tych
wygórowanych oczekiwań nie spełniają, pojawia się nienawiść w stosunku do nich.
- Skąd to wiesz?- moja matka była ładną kobietą, ale
nikt nigdy by o niej nie powiedział piękna, nawet jej fotografie sprzed lat nie
zaskakiwały mnie pod tym względem, przeciętna dziewczyna, nie wyróżniająca się
niczym kompletnie spośród rówieśników.
- Powiedziała mi to kiedyś moja koleżanka, miała z
tym problem, a raczej problem z mężczyznami. Widzieli w niej anioła a nie
kobietę, a potem ściągali boleśnie na ziemię.
- Pewnie jakaś straszna historia, chyba nie chce jej
znać.
- Nie mam z nią kontaktu, ale słyszałam, że nie
najlepiej jej się układało w życiu.
- Koka też nie ma łatwego życia- Potwierdziłem. Tak
bardzo chciałem z kimś o nim porozmawiać. Te parę słów, kilka wzmianek,
wprowadzało mnie w kolejną ekscytację, świadomość, że on i ja już nie jesteśmy
sobie obcymi ludźmi.
- Marcin on wydaje mi się trochę niebezpieczną
osobą, dlatego mam do ciebie prośbę.
Odwróciła się teraz do mnie by spojrzeć na mój
profil. Znowu wbiłem skamieniały wzrok w to co się działo przede mną na drodze,
nie chciałem słuchać tego co matka ode mnie chciała. Żadnego ataku na Kokę nie
przyjmowałem do wiadomości.
- Synku, nie zadawaj się z nim.
- I myślisz, że od tak odtrącę przyjaciela, powiem
mu, żeby znikł z mojego życia, bo matka mi nie pozwala się z nim przyjaźnić. To
nie przedszkole, mamo. – Wściekle wypaliłem w jej stronę.
Westchnęła z rezygnacją, a ja czułem jak dłonie pocą
mi się na kierownicy, jak palce ze złością zaciskają się na niej. Zawsze
wszystko musiała popsuć, nawet te chwili kiedy byłem zadowolony, że jestem z
Koką. Była mistrzynią wprowadzania mnie
w poczucie winy, że coś robię źle, że ona tego nie akceptuje, że jest
przeciwna. Choć nie była w stanie ogarnąć całej sytuacji, nie miała
odpowiedniej perspektywy co do moich relacji z Koką, czułem, że chce to
zniszczyć.
We mnie jednak była nowa siła, byłem w stanie
przeciwstawić się całemu światu, byłem w takim momencie, że mógłbym za nim
pójść wszędzie. Z jakiegoś głupiego niezrozumiałego powodu pragnąłem także jej
akceptacji, chociaż wiedziałem, że nigdy w tym aspekcie jej mi nie podaruje.
Dlatego tak mnie bolało, że próbuje atakować Kokę, chociaż nie miała żadnych
przesłanek by mieć uzasadnioną przyczynę do tego. Poza tą jedną, że intuicja
jej to podpowiadała.
- Byłam wczoraj w banku i spotkałam twojego
nauczyciela polskiego z liceum- zmieniła nagle temat na który zareagowałem nie
lepiej niż na Kokę- powiedział, że już nie uczy, że pracuje teraz w tym
miejscu. Jak to ludzie teraz szybko zmieniają zawody, kiedyś było to nie do
pomyślenia. Aaaa i chciałam ci powiedzieć, że procent narósł na tym moim koncie
oszczędzam, może byśmy wybrali te pieniądze i telewizor nowy kupili?
Przełknąłem ślinę chyba tak głośno, że nawet moja
matka to usłyszała. Wszystkie trybiki wskoczyły mi natychmiast na swoje
miejsce. W tych paru zdaniach znalazła rozwiązanie na moje problemy związane z
pieniędzmi na Ekscytacje. Miałem upoważnienie do jej konta, procent nie pokryje z pewnością całej brakującej sumy
na konia, ale zawsze mogę te parę tysięcy dobrać jeszcze. Poza tym, mój były
nauczyciel, który zgrabnie mnie przeleciał ze dwa razy w liceum, z pewnością
pamięta mnie doskonale, pomoże mi w razie czego dostać tą kasę.
- Nie wiem mamo, ten telewizor co mamy w sumie
jeszcze jest dobry, ja bym nie zmieniał- Powiedziałem to najbardziej obojętnym
tonem na jaki było mnie stać.
- Może masz rację, po co niepotrzebnie wydawać
pieniądze, jak się popsuje to sobie kupimy nowy. Oooo tam jest wolne miejsce- Pokazywała mi
teraz kawałek przestrzeni pomiędzy dwoma samochodami.
Zaparkowałem i w jakimś amoku wyszedłem z nią z
samochodu, cały czas obmyślając plan wybrania tych pieniędzy z konta mojej
matki, tak aby się o tym nie dowiedziała.